Kocham cię, rybo
Opublikowano:
7 marca 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Jeśli za długo posługujesz się w stosunku do jakiegoś stworzenia językiem czułości i miłości, zwłaszcza gdy jest to język ciała, prędzej czy później zaczynasz je prawdziwie kochać. Nawet jeśli jest to ryba. Bo jak tu nie kochać ryby?
W zbiorach Zachęty znajduje się dziewięć zdjęć dokumentujących performans, który Zbigniew Warpechowski przeprowadził w 1973 roku podczas Lubelskiej Wiosny Teatralnej. „Dialog z rybą” polegał na tym, że artysta wyciągnął rybę z wody i… był dla niej bardzo miły.
„Pełen czułości i miłości język ciała miał odwracać uwagę od realnego cierpienia pozbawionej wody, coraz słabszej ryby” – głosi opis eksponatu – ale „artysta nie wytrzymał tej gry i wrzucił rybę do wody”. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli za długo posługujesz się w stosunku do jakiegoś stworzenia językiem czułości i miłości, zwłaszcza gdy jest to język ciała, prędzej czy później zaczynasz je prawdziwie kochać. Może artysta chciał uniknąć tej dwuznacznej sytuacji, może po prostu rozumiał zagrożenie. A może zwyczajnie ryba mu się wyślizgnęła.
Ryba bowiem, choć śliska, zasługuje na miłość, a nie tylko na rolę rekwizytu w montypythonowskim tańcu z policzkowaniem się rybami.
Nieco odkupili Pythoni ten barbarzyński gest – a raczej całą wyszukaną serię gestów – skeczem o poszukiwaniu rybki, który widz ogląda zza kamery wyposażonej w „rybie oko”.
„Dziękujemy wszystkim rybom, które wzięły udział w tym filmie, mamy nadzieję, że w przyszłości ryby całego świata będą żyły w harmonii i we wzajemnym zrozumieniu, zapomną o dzielących je różnicach, przestaną pożerać się nawzajem” – takim mniej więcej napisem kończy się zawierający ten skecz odcinek. Ciekawe, ilu widzów wzięło te podziękowania do siebie, a która ich część poczuła się przez utożsamienie z poszukiwaną rybką uhonorowana.
Obecna we wszystkich lunarnych kultach – ulubiona przez boginie miłości i płodności, od Atargatis po Afrodytę, w Sumerze składana w ofierze zmarłym i ich bogom – nie mogła nie pojawić się w biografii Lokiego, który umknął rozwścieczonemu Thorowi, zmieniając się w łososia. Mitologia nordycka dodaje więc do symbolizowanych przez rybę wartości wolność, u Chińczyków zaś słowo określające rybę to homofon słowa „dobrobyt”.
Chrześcijanie malują sobie ryby na samochodach. Kiedyś myślałam, że to znaczy mniej więcej to samo co znaczek „baby on board” – deklarację przepisowej i rozważnej jazdy.
Już tak nie myślę, te trzy znaczki – doszedł do nich znak Polski Walczącej z napisem „pamiętamy” – zlały mi się poniekąd w jeden, o stosunkowo groźnym wydźwięku.
Jasne, że ryba ma też swoje wady. Jak każdy. Kapłani w przebraniu ryby, obecni w sztuce babilońskiej, nosili nakrycia z rybich głów, które z czasem ewoluowały w biskupie mitry i teraz służą do utrzymywania kobiet w reprodukcyjnej niewoli. A sumeryjskie płaskorzeźby, na których rasa pół ryb, pół ludzi uczy człowieka pisać, uprawiać ziemię i wytapiać metale, zainspirowały H.P. Lovecrafta do stworzenia uniwersum Cthulhu, gdzie Dagon, bliskowschodni bóg rolnictwa, dość swojski w wyrazie gość z brodą i rybim ogonem, pojawia się jako stworzenie „potężne, obmierzłe jak Polifem, zdumiewające niczym potwór z koszmarnych snów”.
Należę do kobiet, które miewają koszmary o brodatych mężczyznach, w realnym życiu towarzyszy mi bowiem lęk przed tym, co może kryć się w ich brodach (resztki jedzenia, stare pendrive’y), ale bez przesady. Notabene w teorii marzenia sennego ryba to jeden z symboli ukrytego w podświadomości „ja” śniącego.
Podsumowując: nietrudno mi zrozumieć rumieniec dziewczęcia z memu, nawet jeśli dzięki Lovecraftowi wiem, jak wyglądałyby dzieci tej pary, gdyby zechciała przekroczyć granicę platonicznej przyjaźni.
Istoty z głębin miały ciała „barwy szarozielonej. W najogólniejszym zarysie istoty te były człekokształtne, lecz głowy miały rybie, o olbrzymich, niezamykających się ślepiach. Po obu stronach szyi pulsowały skrzela, długie szpony połączone były błoną. Stwory poruszały się w nieregularnych podskokach, czasem na dwóch nogach, czasem na czworaka. W skrzekliwych, skowyczących głosach, jakimi bez wątpienia porozumiewały się w sposób artykułowany, pulsował bezlik najmroczniejszych odczuć, których wyzbyte były ich beznamiętne, wytrzeszczone twarze”.
To są oczywiście w naszych czasach, czasach akceptacji inności i ruchu „body positive”, przeszkody absolutnie do pokonania, należy jednak pamiętać, że hybrydy te zamieszkują głównie morskie tonie i bardzo trudno byłoby je posłać do przedszkola. A proszę mi wierzyć, każdy związek się rozpada bez odpowiedniej infrastruktury. Poza tym dziewczynka jest chyba małoletnia i jeszcze przez jakiś czas winna się zajmować wrzucaniem na Snapchata zdjęć z kretyńskim filtrem, a nie rozważać transgeniczne małżeństwo, przynajmniej w katolickim kraju.
Najpierw jednak jest miłość i to o nią tu chodzi – i tak odpowiadajmy, gdy ktoś nas spyta, o czym jest ten mem. Ryba to narodziny, nieśmiertelność, morze, chrzest, eucharystia, wolność, płciowość, obfitość, mądrość i odrodzenie. Zaś kompot to kompot.
JUSTYNA BARGIELSKA – ur. 7 lipca 1977 r., poetka i prozaiczka. Autorka tomów poetyckich i książek prozatorskich. Jej prozatorskim debiutem były „Obsoletki” (Wydawnictwo Czarne, 2010), za które otrzymała nominację do Paszportów „Polityki”. „Małe lisy” (2013), drugi tom prozatorski został nominowany do Nagrody Literackiej Nike. W 2016 r. nakładem Wydawnictwa Wolno ukazał się picture book „Obie”, poświęcony macierzyństwu i byciu dzieckiem, do którego Bargielska stworzyła prozatorski tekst, a Iwona Chmielewska obrazy. Ostatnio opublikowała zbiór opowiadań dla dzieci „Siedem przygód Rozalii Grozy” (2017). Mieszka w Warszawie.
CZYTAJ TAKŻE: Kapitan Planeta
CZYTAJ TAKŻE: Udawaj zepsuty rower
CZYTAJ TAKŻE: Kiedy skłamałeś lasce, że idziesz spać i przypadkiem włączysz Messengera