Jacek Bany – szaman chleba
Opublikowano:
31 maja 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Zaklinacz mąki, uwielbia jej smak, zapach i to, co z niej powstaje. W swoim laboratorium, bo trudno to miejsce nazwać piekarnią – naprzeciw kościoła w podpoznańskich Wirach wyczarowuje chlebowe cuda, dzieląc się swoją wiedzą z tymi, którzy chcą słuchać.
MAREK GRĄDZKI: Jesteś „poznańską pyrą” czy cię tu z Polski przywiało?
JACEK BANY: Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Właściwie wrosłem już w ten grunt i czuję się, jakbym był stąd. Jednak moja przygoda z Poznaniem rozpoczęła się, gdy miałem kilkanaście lat. Mój ojciec był wojskowym związanym z lotnictwem. Dostał przydział, a w tej instytucji się nie dyskutuje. Wylądował w Poznaniu, dokładnie w Krzesinach. Moim szczęściem było, że już dalej, do przejścia „pod kapelusz”, czyli do cywila, nigdzie indziej go nie przenoszono. Wrosłem więc w tę żyzną, poznańską glebę. Jednak „godać po naszymu” się nie nauczyłem. Moje rodzinne korzenie sięgają Lubelszczyzny. Słyszałeś o takiej wiosce jak Budka Ługi pod Rykami?
Nie potrafiłbym pokazać tego miejsca na mapie.
No właśnie, a ja tam pierwszy raz zobaczyłem, jak moja ciotka pracowicie zagniata ciasto, by potem zanieść je dwa domy dalej do państwa Gruzów, u których był prawdziwy piec chlebowy. Piekło się raz w tygodniu – przez całe siedem dni chleb zachowywał świeżość i smak.
Kto popróbował takich smaków, nie może się zadowolić przemysłówką, naszprycowaną chemią, którą dzisiaj pasą nas sieciówki. Wyznaję żelazną zasadę: jestem tym, co jem. Nie mogę więc dostarczać swojemu organizmowi towaru, którego on nie jest w stanie przetrawić.
Miłość do chleba wyssałeś z mlekiem matki?
Coś w tym jest. Jestem molem książkowym, kocham bezpośredni kontakt z papierem. I właśnie od mamy dostałem w prezencie wydaną na początku dwudziestego wieku książkę Anieli Owoczyńskiej „Najnowsza kuchnia warszawska” – zresztą mam ją do dzisiaj. To była prawdziwa kopalnia wiedzy. Rozszyfrowywałem ją zdanie po zdaniu. Skąd bowiem miałem wiedzieć, co to kardamonja. Internetu wtedy nie było. Pisało funt, a trzeba było wiedzieć – jaki: czy 400 gramów, czy może 420 albo 500.
Jesteś perfekcjonistą i każdy swój przepis szlifujesz.
No tak właśnie mam, nigdy nie nauczyłem się robienia czegoś „na oko”. Jak ktoś napisał, że ma być tyle a tyle gramów, to chyba wcześniej to wiele razy przetestował – i tak właśnie ma być.
Kiedy zrobiłeś swój pierwszy chleb?
Powstał w Poznaniu. W glinianym garnku zarobiłem kwas, poczekałem dwanaście godzin, żeby się odpowiednio wypracował i upiekłem chleb. Był dosyć cienki, niewyrośnięty, ale i tak ze smakiem go zjadłem. Następne dwadzieścia lat poświęciłem na dochodzenie do perfekcji.
Czyli że tyle już trwa twoja przygoda z mąką?
No nie, bez przesady. Poznań zawdzięcza mi restauracyjne tacos i tortille. Prowadziłem bowiem hurtownię zaopatrującą punkty gastronomiczne w te produkty, do tego różnego rodzaju papryki i inne południowoamerykańskie specjały. Teraz firmę przejął po mnie syn, a ja mogę w pełni poświęcić się swojej pasji.
Głośno o tobie w Polsce. Kogo nie zapytać z branży gastronomiczno-cukierniczej, to znają cię wszyscy!
Nie przesadzaj. Uważam, że zdobytą wiedzą trzeba się dzielić. W dobie internetu nie ma sensu chowanie sekretnych przepisów w tajnej szufladzie. Jeżeli kogoś uda się zainteresować pieczeniem, to punkt dla mnie. Dlatego też przygotowuję teraz do druku książkę, w której umieszczę wszystko to, czego jako samouk nauczyłem się na własnych błędach.
Prowadzisz w Wirach warsztaty?
Staram się przekonać młode pokolenie, by zaczęło przywiązywać dużą wagę do tego, co jedzą. Od tego bowiem będzie zależało, czy będzie miał kto w pełni sił pracować na moją emeryturę. Niestety nasilająca się teraz fala chorób układu pokarmowego – to skutek błędów żywieniowych.
Dobry chleb może pełnić funkcję takiego „wycioru”, który oczyści nasze organizmy z zalegających tam złogów. Poza tym kromka mojego marcowego dostarczy ci wystarczająco dużo kalorii i zapewni poczucie sytości przez dłuższy czas, że nie zdążysz się roztyć.
Chleb to moja pasja. Nie na darmo przez wieki w naszej cywilizacji mówi się – „chleba powszedniego daj nam, Panie”. Nie do końca rozumiem panującą obecnie modę odchodzenia od jedzenia chleba, że jest niby taki niezdrowy. Wszystko zależy od tego, co jemy i skąd pochodzi użyty do tego surowiec. Niestety o ten teraz coraz trudniej. Na polach też rządzą nawozy, środki ochrony roślin. A to wszystko potem ląduje w chlebie.
CZYTAJ TAKŻE: Jem zielone
CZYTAJ TAKŻE: Mistrz świątecznej szynki. Rozmowa ze Stefanem Słocińskim
CZYTAJ TAKŻE: Ab ovo, czyli zaczynajmy od jajka