Szlak jak rys Wielkopolan
Opublikowano:
5 sierpnia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Szukamy gigantów, którzy pomogą nam pokazać walory Wielkopolski do tej pory mało promowane” – o konkursie na Wielkopolski Szlak Pracy Organicznej z Marszałkiem Województwa Wielkopolskiego Markiem Woźniakiem i posłem Rafałem Grupińskim, pomysłodawcą Szlaku rozmawia Tomasz Cylka.
TOMASZ CYLKA: Urząd Marszałkowski ogłosił konkurs na opracowanie koncepcji Wielkopolskiego Szlaku Pracy Organicznej. Czy idee pracy organicznej z XIX wieku po ponad 150 latach są jeszcze w naszym regionie żywe, czy to już tylko historia z podręczników?
MAREK WOŹNIAK, Marszałek Województwa Wielkopolskiego: Myślę, że są to idee uniwersalne, które w żaden sposób nie zdewaluowały się. Choć mam wrażenie, że coraz bardziej liczy się doraźny rezultat, zwłaszcza umiejętność zwrócenia na siebie uwagi. Wyraźnie widać to w polityce, w której w ciągu jednej chwili jakiś spektakularny news potrafi zdominować ocenę działalności wielu ludzi i instytucji.
A praca organiczna jest czymś zupełnie przeciwnym. Czymś, co można sprowadzić do odpowiedzialności za to, co się robi, ale i do systematycznej, często niezauważalnej, a jednak bardzo konsekwentnej codziennej budowy czegoś, co jest fundamentem pomyślności. Do tego potrzeba codziennego wysiłku, ale nikt nie skupia się na promocji osiąganych w ten sposób celów.
Zazwyczaj takie działanie nie jest widowiskowe, nie wywołuje wielkich emocji, ale emocjami nie osiąga się rezultatów. A w Wielkopolsce skutki takiego działania są wyraźnie widoczne, więc idea pracy organicznej jest obecna.
RAFAŁ GRUPIŃSKI, poseł i przewodniczący wielkopolskiej PO, kulturoznawca i pomysłodawca Wielkopolskiego Szlaku Pracy Organicznej: Praca organiczna to bez wątpienia jedna z tych idei, która w naszym regionie ma znaczenie nie tylko historyczne, ale jest też swego rodzaju rysem charakteru Wielkopolan. To właśnie on odróżnia nas od innych regionów w Polsce i jest wpisany w nasz wspólnotowy sposób myślenia.
W czasach zaborów nauczyliśmy się działać w Wielkopolsce razem – dla wspólnych celów społecznych, narodowych, niepodległościowych. I z tej nauki powstało mnóstwo szlachetnych inicjatyw, takich jak spółki, banki, przedsiębiorstwa działające dla podtrzymania polskiej tradycji, a także gospodarki, liczyła się również wtedy obrona wiary.
Bez wątpienia to praca organiczna stała za sukcesem powstania wielkopolskiego. Jego doskonała organizacja wyrosła właśnie z organicznikowskiej samoorganizacji. Dlatego bardzo mi zależy, byśmy potrafili się odwoływać do tamtej tradycji i uczyli następne pokolenia tego, jak nasi dziadowie i pradziadowie potrafili wspólnie działać. I by zbudować z tego nie tylko przedmiot regionalnej dumy narodowej, ale byśmy potrafili – w oparciu o te wartości – spojrzeć w przyszłość.
Wielkopolska praca organiczna kojarzy się z wieloma znamienitymi postaciami. Która z nich jest Panom najbliższa?
MW: Najbliższa jest mi postać generała Dezyderego Chłapowskiego, bo to człowiek fenomen, który pokazywał, jak umiejętnie łączyć poświęcenie dla ojczyzny w boju z konsekwentną wizją i jak zbudować pomyślność nie na polu walki, ale dzięki heroicznej pracy – i z naprawdę dobrymi rezultatami, w oparciu o najlepsze wzorce.
Ta postać jest wzorem uniwersalnym, wskazującym, jak uczyć się podpatrywać nowoczesne światowe rozwiązania, by później próbować je stosować u siebie. Nie dbając o promocję swoich działań, bez szumu i rozgłosu. Generała Chłapowskiego widzę jako bohaterskiego żołnierza – potrafił zostawić wojskowy splendor na rzecz pracy organicznej, której poświęcił się z równym oddaniem.
RG: Wspomnę może nieco mniej znane współczesnym Wielkopolanom małżeństwo Julii i Antoniego Woykowskich, które przez wiele lat wydawało w Wielkopolsce znany i ceniony „Tygodnik Literacki”. Poświęcili na niego prawie cały swój majątek i całe swoje życie, by publikować Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego czy Kraszewskiego i by szerzyć idee wolnej Polski. Julia Woykowska była nawet nazywana poznańską George Sand, w kamienicy na Starym Rynku prowadziła salon literacki.
Wydawać by się mogło, że zwykła praca redaktorska nie ma wiele wspólnego z pracą organiczną, o której tu mówimy. Ale wtedy miało to ogromne znaczenie. Przecież Polski nie było na mapie, a o polską kulturę trzeba było walczyć.
Dostrzegają Panowie dzisiaj takich organiczników?
MW: Myślę, że jest ich wielu. Są nimi chociażby właściciele małych i średnich firm w Wielkopolsce, którzy od lat zmagają się z wieloma problemami i podobnie jak Chłapowski budują swój kapitał i potencjał w oparciu o codzienną, systematyczną, rzetelną pracę, która pozwala im osiągać gospodarcze sukcesy. Kolejną wyrazistą grupą, w której wielu z oddaniem hołduje ideom pracy organicznej, z niemałymi osiągnięciami, są oczywiście samorządowcy wielkopolscy.
Ja też zaliczam się do takich osób i nie będę się tego wstydził [śmiech]. Jestem zdecydowanie bardziej organicznikiem niż showmanem i nie jestem w stanie przestawić się na inny styl działania, choć wyzwania świata są dziś takie, by bardziej skupić się na show niż na pracy organicznej.
Dla mnie liczy się umiejętność precyzyjnego nakierowania energii na rzeczy, których realizacja przynosi nam realną korzyść, bo to ma wartość i ostatecznie – na osi czasu – będzie zauważalne.
RG: Odpowiem w podobny sposób: współczesnymi organicznikami są między innymi skromni i działający często na uboczu aktywiści różnych towarzystw przyjaciół konkretnych miejscowości czy ziem lokalnych. To oni odtworzyli kirkuty, czyli zrujnowane lub skrajnie zaniedbane cmentarze żydowskie i dbają o wiele miejsc związanych z historią, które dzięki nim nie są zapomniane.
W moich rodzinnych Wronkach takie towarzystwo powstało jeszcze w latach 70., m.in. z inicjatywy mojego ojca. To właśnie jego członkowie przygotowali np. tablice ku pamięci zamordowanych we wronieckim więzieniu żołnierzy AK, które zostały pewnej nocy w 1986 roku, ku zaskoczeniu ówczesnych władz, zakotwiczone na ścianach kaplicy cmentarnej. To też była praca organiczna, tyle że nie chodziło o dawnego zaborcę, ale o komunistów stanu wojennego.
Dziś takich towarzystw też działa wiele, w gminach i powiatach – i tym społecznikom należą się wielkie podziękowania.
O którą ideę organicznikowską warto dzisiaj najbardziej walczyć?
MW: Trudno wyodrębniać pojedyncze idee, to jest pewien pakiet różnych elementów: wspomniane już przeze mnie konsekwencja, odpowiedzialność i świadomość tego, co się robi i po co się to robi, mając na uwadze konkretny cel na horyzoncie.
Ja to widzę jako zespół różnych działań, które się nawzajem uzupełniają, a których realizacja daje pożądany rezultat.
RG: Mam taką ideę, która bardzo leży mi na sercu. Myślę tu o odbudowie czytelnictwa. W XIX wieku także dzięki niemu przetrwaliśmy i dziś jest podobnie, choć może się wydawać, że w cyfrowym świecie priorytety są inne – otóż nie, jeśli nie będzie czytelnictwa, nie przetrwamy. Musimy też walczyć o większe wsparcie dla organizacji pozarządowych. Tak naprawdę to właśnie one kontynuują tradycje organicznikowskie. Trzeba je doceniać, także finansowo, i im pomagać.
Jeżeli wywołaliśmy już temat cyfrowego świata, to jak o pracy organicznej mówić do młodzieży? Z całym szacunkiem, ale nawet dobry serial „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” z lat 80. już ich dziś nie zainteresuje. Jak znaleźć nowe pomysły?
MW: To jest pytanie, na które powinni znaleźć odpowiedź „fachowcy od edukacji”. To dziś prawdziwe wyzwanie i kluczowe zadanie, jak uczyć młodzież brania odpowiedzialności za siebie, za społeczność, w której żyje, za przyszłość.
Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa, bo choć edukacja jest kwestią kluczową dla Polski, trudno znaleźć idealną receptę, jak nauczyć młodych ludzi efektywnej pracy. Na pewno potrzebne jest doświadczenie i świetny warsztat pedagogiczny. I znajomość świata młodego pokolenia, które niekoniecznie jest zainteresowane podejmowaniem długotrwałego i nierzadko mało spektakularnego wysiłku, który stanowi przecież istotę pracy organicznej.
RG: Na pewno nie możemy zapominać o cyfrowej obecności tej historii we współczesnej edukacji. To oczywiste, że również praca organiczna musi żyć w świecie wirtualnym, bo to tam młodzież dziś przede wszystkim żegluje.
To w sieci musimy zachęcić młodych ludzi, by pojechali do różnych miejsc w Wielkopolsce i przekonali się, gdzie to wszystko się działo, i by zobaczyli np. dawną siedzibę Dezyderego Chłapowskiego. Dziś nie ma już mowy wyłącznie o wydawaniu nudnych podręczników. Multimedialny świat, gry terenowe – dzięki temu praca organiczna może być całorocznym hobby, a nie tylko mało atrakcyjnym pielęgnowaniem kolejnych rocznic.
Co zatem chcemy wybrać w konkursie na opracowanie koncepcji Wielkopolskiego Szlaku Pracy Organicznej?
MW: Konkurs ma za zadanie wyłuskać te osoby, które są w stanie wypracować interesującą koncepcję i ciekawą narrację promującą organicznikowskie idee. Taką, która uwzględni historyczne wartości, ale opowie o nich z pomocą współczesnego warsztatu i języka. Nie chcemy nudnej lekcji historii, chcemy za to znaleźć narracyjne talenty, dzięki którym uda nam się dotrzeć z przekazem do jak najszerszego grona odbiorców.
Szukamy gigantów, którzy pomogą nam w tym, by pokazać walory Wielkopolski, które do tej pory były mało promowane.
Dlatego m.in. kupiliśmy majątek w Winnej Górze, bo to miejsce, które opowiada historię o tym, że praca organiczna i heroiczna walka o wolność wzajemnie się uzupełniając, są skutecznym orężem w osiąganiu celów.
Tacy bohaterowie jak generał Jan Henryk Dąbrowski czy Dezydery Chłapowski byli wojownikami i organicznikami zarazem. Zależy mi na tym, byśmy identyfikowali się z historią, której zawdzięczamy pewien wzorzec osobowy – do dziś aktualny w Wielkopolsce i wciąż stanowiący dla nas źródło inspiracji.
RG: To nie ma być koncepcja, która zostanie tylko na papierze albo w ciekawych wizualizacjach. Będę namawiał radnych sejmiku, by projekt, który zostanie wybrany, zaczął żyć pełnią życia jeszcze w tej kadencji (do 2023 roku). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że np. na większe inwestycje jak remonty czy modernizacje pałacyków czy innych miejsc związanych z naszą historią nie będzie od razu wszystkich potrzebnych funduszy, ale ważne, by z projektem ruszyć. Wymaga to montażu finansowego, przygotowania logistyki i konkretnego pomysłu, do którego realizacji dołączą się wspólnie samorząd wojewódzki oraz powiaty i gminy.
Marzy mi się też zrealizowanie przy tej okazji tzw. stypendiów rezydencjonalnych, które otrzymywałoby np. co pół roku 20 młodych osób związanych z kulturą i sztuką. Dzięki finansowemu wsparciu przez kilka miesięcy nie martwiliby się o swój byt, tylko mieliby czas na przygotowanie wystawy czy napisanie książki. To byłoby piękne nawiązanie do pracy organicznej.
Bo jeśli my o tę pamięć nie zadbamy, to kto? Przecież nikt w Warszawie, Krakowie czy Białymstoku tego za nas nie zrobi. W Poznaniu i całej Wielkopolsce to my musimy opowiedzieć tę historię.
Tekst ukazał się 3 sierpnia w dodatku Kultury u Podstaw do „Głosu Wielkopolskiego”, który można pobrać w zakładce naczytnik.
CZYTAJ TAKŻE: Szlakiem wolności od podstaw
CZYTAJ TAKŻE: Organicznicy na warsztatach
CZYTAJ TAKŻE: Woykowska – wariatka, prowokatorka, emancypantka. Rozmowa z Lucyną Marzec