Bezstronna informacja jest jak tlen
Opublikowano:
20 września 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Chcieliśmy robić radio dla rządzonych, a nie dla rządzących, zanurzone we wszelkie przejawy lokalności, ale też – objaśniające świat” – mówi Wojciech Biedak, były wiceprezes Radia Merkury i były rzecznik prasowy Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu.
BARBARA KOWALEWSKA: Odszedłeś w tym roku na emeryturę. To okazja do refleksji, podsumowań, wspomnień. Wiele lat poświęciłeś na tworzenie Radia Merkury. Jak i kiedy się tam znalazłeś, jak to się zaczęło?
WOJCIECH BIEDAK: Do radia, które wtedy było jedyne w Poznaniu i w Wielkopolsce, zespolone z telewizją i było częścią tak zwanego Radiokomitetu, trafiłem pod koniec lat 70., po specjalizacji teatrologicznej w ramach polonistyki UAM. Z pracą magisterską o słuchowiskach. Rekomendowała mnie profesor Dobrochna Ratajczakowa i jej mąż, pisarz i poeta Józef Ratajczak. Ale trochę trwało, zanim udało mi się zaczepić w radiu.
Mam za sobą epizod parkingowego, robotnika w magazynach spółdzielni Społem i dziennikarza prasy zakładowej. Swoją drogą super wspominam pracę przy przeładunkach magazynowych. To była pierwsza nauka małej solidarności i dobrych relacji międzyludzkich.
W poznańskim radiu zajmowałem się słuchowiskami i literaturą. W 1980 roku, jako trochę buntowniczy młody człowiek, zostałem wybrany szefem Solidarności w Ośrodku Radiowo-Telewizyjnym w Poznaniu – z różnymi konsekwencjami w następnych, trudnych latach.
Z tamtych czasów, najpierw stanu wojennego, a potem martwego okresu po stanie wojennym, mam wielki sentyment do wszystkich, którzy pomagali sobie wtedy w tej instytucji i coś robili na rzecz wolnych mediów. Nawet jeśli przez parę dobrych lat były one tylko w marzeniach…
W jakim kontekście powstało nowe radio, jakie to były czasy?
W 1989 roku, przed pamiętnymi wyborami czerwcowymi, miałem zaszczyt i przywilej kierowania kampanią wyborczą Solidarności na antenie radia. Kłaniam się dzisiaj gromadce koleżanek i kolegów z ówczesnego radia partyjno-państwowego i z radia podziemnego, którzy razem pracowali dla sprawy.
Dostęp do powszechnej i bezstronnej informacji jest jednym z fundamentów wyborów demokratycznych. Daje narzędzia oceny rzeczywistości.
Dlatego ówczesna opozycja demokratyczna tak mocno domagała się swoich autonomicznych programów i mówienia własnym głosem w zmonopolizowanych, partyjnych mediach.
W Poznaniu byliśmy wspierani przez prawie całą technikę radiowo-telewizyjną i wielu pracowników administracji. Po wyborach czerwcowych fala wyniosła mnie na przewodniczącego Solidarności w Radiokomitecie. To była ciągle instytucja z poprzedniej epoki, w stanie wielkiej zapaści, serwilizmu na wielu poziomach i rewolucji jednocześnie.
Na czele Radiokomitetu stanął Andrzej Drawicz, nominowany przez rząd Mazowieckiego. Tłumacz i literat z przenikliwym spojrzeniem, który wyprowadzał Polskie Radio i Polską Telewizję z modelu sowieckiego. W ramach tej rewolucji w Poznaniu dyrektorem Ośrodka został były szef techniki, ale też znawca kultury – Marian Szymański, redaktorem naczelnym radia – Piotr Frydryszek, dziennikarz radiowy, odsunięty na boczny tor w stanie wojennym, a redaktorem naczelnym telewizji – Jacek Kubiak z mediów podziemnych.
W poznańskim radiu, tydzień po tygodniu, następowały zmiany. Ale proszę sobie wyobrazić, że to radio było wtedy tylko „przystawką” – filią centralnego Polskiego Radia i skromnym dodatkiem do lokalnej telewizji.
Nadawaliśmy zaledwie około 3–4 godzin własnego programu na dobę. I mieliśmy problemy, które miał cały kraj – pusta kasa, stary sprzęt, kiepska infrastruktura lokalowa itp. Do tego, podmyta poprzednim systemem, niska wiarygodność. Trochę po omacku, trochę intuicyjnie, ale z entuzjazmem zmienialiśmy program na jak najbliższy ludziom. Kluczowa była bezstronna informacja i żywy, normalny język. Bo po czasach fałszu to było jak tlen.
Dlaczego zmieniliście nazwę?
Trochę z przypadku, trochę z konieczności. Bardzo nam zależało na rozbudowie programu i technicznym dostępie tego programu dla całej Wielkopolski. W czerwcu 1990 roku dostaliśmy zgodę centrali na tygodniowy, 12-godzinny program w trakcie Międzynarodowych Targów Poznańskich i zgodę na dodatkową częstotliwość. Pod warunkiem, że znajdziemy na to finanse.
Piotr Frydryszek, w gabinecie prezesa Targów, wymyślił okresową nazwę – Radio Merkury. Z oczywistych powodów wpisującą się w targową tradycję Poznania. Reklamami i współpracą z MTP zarobiliśmy na ten program. Ciężką pracę wykonał ówczesny sekretarz programu, Janusz Grot, który to spinał organizacyjnie, a sam program był dużym sukcesem. Zostaliśmy potem zalani telefonami i listami od słuchaczy (to był jeszcze czas listów), żeby tak już zostało.
Nazwa Radio Merkury zastąpiła w eterze długą nazwę stacji – Rozgłośnia Regionalna Polskiego Radia w Poznaniu. Sukcesywnie poszerzaliśmy program – aż do całodobowego w 1991 roku.
Piotr Frydryszek zyskiwał wsparcie dla tej „ekspansji” w Poznaniu i w Wielkopolsce, budował także ogólnopolski ruch na rzecz autonomii rozgłośni regionalnych Polskiego Radia. Ja – poprzez partnerskie kontakty z Andrzejem Drawiczem i kontakty solidarnościowe – przyzwolenie centrali i oddolną energię we wszystkich rozgłośniach. Bo wszędzie lokalne radio państwowo-partyjne stawało się naprawdę publiczne i chciało się wybić na niepodległość.
O jakim radiu marzyliście? Co było ważne w wizji nowego radia?
Odwołam się, z perspektywy czasu, do cytatu z filmu „Czwarta władza”. Na pewno chcieliśmy robić radio dla rządzonych, a nie dla rządzących, bez względu na usytuowanie i polityczne oczekiwania tych rządzących. Chcieliśmy robić radio, które łączy elementy popularne z ambitnymi. Zanurzone we wszelkie przejawy lokalności, ale też – w uzupełnieniu – objaśniające świat.
Dlatego transmitowaliśmy wieczorem godzinny program Sekcji Polskiej BBC „Reflektorem po świecie”, a rano łączyliśmy się z Redakcją Polską Radia France. Bardzo nam zależało, żeby integrować Wielkopolskę, stąd na przykład organizowany przez 10 lat społeczny plebiscyt „Wielkopolanin roku”, który spopularyzował „Barkę” i Tomasza Sadowskiego, księdza Edę Jaworskiego, profesora Jacka Łuczaka czy Wandę Błeńską, ale także „Wielkopolski burmistrz i wójt roku”, realizowany wspólnie z „Głosem Wielkopolskim”.
Mógłbym długo wymieniać i oddawać honory autorkom i autorom reportaży, słuchowisk, transmisji sportowych, publicystyki i informacji, kultury, konkursów, audycji gwarowych, audycji muzycznych, akcji społeczno-antenowych. Proszę ich o wybaczenie, że nie wymieniam nazwisk.
Uśmiecham się także, bo być może jako jedyne radio w Europie, co mówię z pewną dozą niepewności, przez osiem lat emitowaliśmy słuchowisko na żywo – „Naszą małą szarpaninę”, o poznańsko-wielkopolskiej codzienności. Z udziałem całej plejady świetnych aktorów.
Do dzisiaj sobie wyrzucam, że za mało dbaliśmy o promocję tego przedsięwzięcia. Bo proszę sobie wyobrazić Kaję Nogajównę, Danielę Popławską, Sidonię Błasińską, Michała Grudzińskiego, Andrzeja Lajborka, Mariusza Puchalskiego, Tadeusza Drzewieckiego, Wojciecha Denekę, Zbigniewa Grochala i innych równie znamienitych aktorów, którzy 250 razy spotykali się przed mikrofonami, by czarować swoim talentem – bez nagrywania, bez prawa do pomyłki, ale z prawem do improwizacji. Z barwnymi przygodami radia na żywo i z zakulisową pracą Juliusza Kubla, Jana Zamojskiego i nieodżałowanych – Ireny Goszczyńskiej i Jacka Hałasika.
Jak to radio się tworzyło? Jakie wyzwania wiązały się z tym na przestrzeni lat?
Ważna w tym wszystkim była samodzielność rozgłośni. Bo wcześniej, jak już mówiłem, byliśmy „przystawką”, ubogim i marginalnym krewnym centrali i telewizji.
Na początku lat 90. ważył się kształt przyszłych mediów publicznych. Różne rozwiązania wchodziły w grę, łącznie z prywatyzacją części aktywów Radiokomitetu, także programowych.
Walczyliśmy o samodzielność rozgłośni regionalnych, o powrót w Poznaniu do tradycji radia, które w 1927 roku powstało tutaj ze społecznej potrzeby i ze społecznych funduszy.
Ponownie przywołam nazwiska Andrzeja Drawicza i Piotra Frydryszka. Pamiętam posiedzenie władz Radiokomitetu, na którym ustalano stanowisko w sprawie potencjalnych rozwiązań organizacyjno-prawnych. Wszyscy obecni byli przeciwni samodzielności rozgłośni regionalnych. Przedstawiłem opinię ówczesnej Solidarności, poszerzoną o własne doświadczenia i argumenty. I wtedy Andrzej Drawicz, po chwili namysłu, przesądził, że idziemy w stronę samodzielnych rozgłośni. Oczywiście w ramach wspólnego systemu prawno-zadaniowego. Piotr Frydryszek zaś lobbował za ustawowym wzmocnieniem publicznej radiofonii regionalnej na innych poziomach, między innymi integrując w tym kierunku rozgłośnie.
Z czym musieliście się mierzyć na poszczególnych etapach działalności Radia Merkury?
Pierwszy etap po Przełomie to odbudowa wiarygodności i wspólna budowa zespołu, który bardzo szybko przyjął zasady apolityczności i bezstronności programu. Te zasady cementowały zespół przez wiele następnych lat. Jakiś czas temu uświadomiłem sobie, że kiedy przyjmowaliśmy nowych ludzi do pracy, to nigdy nie interesowały nas ich poglądy polityczne. Tylko profesjonalny potencjał.
Wyzwaniem było przekształcanie rozgłośni w spółkę skarbu państwa. Poszliśmy na pierwszy ogień w 1993 roku, z sukcesem, dzięki sprawności szefa ekonomicznego Kazimierza Kaszczyka i ofiarnej pracy służb radiowych.
Można mieć wątpliwości, czy media publiczne powinny działać w takiej formie prawnej, nastawionej, siłą rzeczy, na efektywność ekonomiczną. Ale agencja reklamowa przy radiu, ze Stefanem Klepackim na czele, działała w wielu przestrzeniach pioniersko i bardzo dobrze. Szybko wypracowaliśmy też niezbędne wewnętrzne mechanizmy oddzielające żelaznym murem program od reklamy, ale też od możliwych oczekiwań politycznych. Bo to dwie śmiertelne pułapki dla utraty autonomii i wiarygodności.
Muszę z szacunkiem też przyznać, że kiedy w pewnych okresach polityczny wiatr był mocny, to dużą klasą wykazali się na przykład pani minister i poseł Krystyna Łybacka czy senator Filip Libicki, kiedy kierował tutaj strukturami PiS. Dzięki ich postawie i naszym zasadom ten wiatr nigdy nie miał przełożenia na program.
W miarę upływu miesięcy i lat po 89. roku gęstniał też rynek radiowy w Poznaniu i w Wielkopolsce. Szlaki wytyczały Radio Es i Radio Afera, ze swoją dynamiką i talentami młodych ludzi. Pojawiło się prywatne i wyciszone Radio Obywatelskie oraz mocne i liczne stacje komercyjne. Musieliśmy jakoś odpowiadać na rosnącą konkurencję – unowocześniać program i zaplecze techniczne.
Paradoks czasów spowodował, że kiedy bezwzględny kapitalizm sprasował Radio Es i Radio Obywatelskie, część pracowników tych stacji przyszła do nas, wzmacniając twórczo zespół. Największy jednak problem narastał przez lata i nieubłaganie. Mam na myśli jedną z większych porażek III RP – brak rozwiązań gwarantujących stabilność i rozwój mediów publicznych, z bezpiecznym finansowaniem i oczywiście w duchu bezstronnej służby publicznej.
Żadna z ekip politycznych nie chciała lub nie potrafiła tego systemowo zrobić. Cień szansy, ale tylko cień, pojawił się w 2011 roku, kiedy odbyły się publiczne konkursy na członków rad nadzorczych i potem zarządów mediów publicznych. Według tej procedury w Poznaniu prezesem Radia Merkury został Mariusz Szymyślik, bardzo dobry dziennikarz ekonomiczny z wiedzą menadżerską. Odwołany i zwolniony w 2016 roku. Tak doszliśmy do miejsca, w którym jesteśmy…
Jako człowieka, który wiele już przeżył, co cię w dzisiejszej rzeczywistości niepokoi, a co napawa nadzieją?
Mam poważne wątpliwości, czy w naszym kraju są wystarczające ramy dla demokratycznych i świadomych wyborów. Może jestem starej daty, ale to właśnie media publiczne, z definicji, powinny gwarantować powszechny dostęp do bezstronnej informacji i umożliwiać równie bezstronną debatę publiczną. Każdego dnia i na wszystkie istotne tematy.
Nie wiem, jaka jest skala odbiorców, którzy z różnych powodów zdani są tylko na te media. Ale nawet jeśli to jest tylko kilka procent obywateli – a sądzę, że więcej – to te kilka procent myśli i głosuje pod wpływem propagandy.
Trzy lata temu jeden z kolegów, który ciągle pracuje w tak zwanych mediach publicznych, w pionie informacyjno-publicystycznym, powiedział mi z goryczą, że wszystko, czego się uczył u podstaw tego zawodu, przestało być ważne. To mocne słowa, ale oddają rzeczywistość.
A zamiast nadziei mam szacunek. W pierwszej kolejności dla wszystkich, którzy sami odeszli z tak zwanych mediów publicznych i porzucili swoją ukochaną pracę, nie zgadzając się na media partyjne. Ale mam też szacunek dla tych, którzy pozostali i próbują w swoich mikroprzestrzeniach zawodowych chronić, co się da. To też trudne.
Po wyrzuceniu cię z radia, w kwietniu 2016 roku, przez ostatnie lata pracowałeś jako rzecznik prasowy Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Jakie to było doświadczenie?
Bardzo pozytywne. Uważam, że to jest jedna z najważniejszych instytucji kultury w całej Wielkopolsce, choć chyba niedoceniana w samym Poznaniu.
Poznałem ludzi, którzy w swojej pracy są mistrzami, i starałem się od nich czegoś nauczyć.
Bez bibliotek świat się zawali, a Wojewódzka Biblioteka Publiczna jest jak latarnia morska dla bibliotek publicznych regionu. Powinna być także ceniona za szerokość swojej działalności. Bo na przykład poezja współczesna, publikowana przez Wydawnictwo WBPiCAK, to od kilku lat towar eksportowy Poznania, z czterema prestiżowymi nagrodami ogólnopolskimi tylko w tym roku. Powinniśmy być z tego dumni.
WOJCIECH BIEDAK – absolwent polonistyki UAM ze specjalizacją teatrologiczną i studiów podyplomowych SGH Dziennikarz i reżyser radiowy. Od roku 1980 do początku lat 90. zaangażowany w Solidarność. Od 1991 roku zastępca redaktora naczelnego Radia Merkury, od 1993 do 2010 roku członek zarządu ds. programowych Radia Merkury SA – Regionalnej Rozgłośni Polskiego Radia w Poznaniu. Od 2011 publicysta radiowy. Zwolniony w 2016 roku. Przyjął ugodę sądową z radiem, bo nie chciał wracać do tej pracy. W ostatnich latach rzecznik prasowy Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu.
CZYTAJ TAKŻE: Dziecko – twórca przyszłego dorosłego. Rozmowa z Sylwią Camardą
CZYTAJ TAKŻE: Dopuścić do głosu różne racje. Rozmowa z Michałem Mencfelem
CZYTAJ TAKŻE: Nikt nie uczy się żeglarstwa na spokojnym morzu