Wychodzić sobie świat
Opublikowano:
20 grudnia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Mogę iść, ile chcę, mogę w każdej chwili wrócić do domu, zmienić kierunek, wsiąść w pociąg i gdzieś pojechać. Nie mam zarezerwowanych noclegów, śpię tam, gdzie dojdę. Chodzenie to największa wolność. Dlatego chodzę.” – mówi Staszek.
„Chodzenie z kimś to zupełnie inne chodzenie, zupełnie inna odpowiedzialność. Robimy czasem ze znajomymi wycieczki, ale wybrzeże Bałtyku przeszedłem sam. Szedłem też kiedyś z Pogórza Przemyskiego w Bieszczady. Nie spotkałem żywej duszy.
Pomysłów na wędrowanie jest zawsze dużo w głowie, a planować wiele nie trzeba, po prostu jechać i iść. W liceum chodziłem dużo po górach, spałem w pustych chatkach czy drewutniach” – opowiada mi pewnego dnia Stanisław, gdy go pytam, czemu właściwie to robi i dlaczego wyrywa się z domu na tydzień, żeby przewędrować kawał plaży z miejscowości A do miasteczka B.
O CHODZENIU
O chodzeniu po świecie rozmawialiśmy w mijającym roku dużo. Krajobrazy bocznych dróg, pulw (bagien), Pustyni Błędowskiej zwiedzał Adam Robiński – opisał to w książce „Hajstry”. Po wschodniej nitce drogi numer osiemset szesnaście wędrował Michał Książek, broniąc się przed propozycjami podwiezienia samochodem czy pożyczenia roweru.
Pytaliśmy na spotkaniach w poznańskim Zamku, co jest w chodzeniu takiego magicznego, co nas sprowadza na nieznane szlaki, co powoduje, że zdzieramy podeszwy, zakładamy treki, szukamy przygody i przyrody na pobliskich łąkach, łęgach, w lasach, nad jeziorami.
Czyż nie chodzą tylko włóczędzy, przestępcy i maruderzy? A jednak nie – odżywa ruch turystyki lokalnej, krajoznawstwo, chodzą ci, co cenią sobie ciszę, spokój, dobre towarzystwo, wolność i powolność.
Do łask wraca biwakowanie, nastała sympatyczna moda na spanie w trasie w hamaku. Zuchem jest ten, kto umie ugotować rano w terenie kawę, zrobić jajecznicę, zadbać o prowiant, rozpalić bezpieczne ognisko, a na podróż spakować się w jeden plecak.
MIKROWĘDRÓWKI
Piesze wędrówki to wdzięczny motyw literacki. Mistrzowski efekt osiągnął z pewnością Jiro Taniguchi, rysując opowiadanie graficzne „Idący człowiek”.
Bohater moknie w deszczu, pływa w nieczynnym basenie po zapadnięciu zmroku; wchodzi w ulotne kontakty z przechodniami, podgląda ptaki, rzekę i spadające płatki kwiatów wiśni.
Komiks czyta się i ogląda dla niespiesznego spaceru z Taniguchim, dla gorącej kąpieli po zimnym deszczu, wspinania się na napotkane drzewo, dla czerpania przyjemności ze spoglądania na codzienność i w znajdywaniu w niej furtek do świata przyrody.
BEZ DROGOWSKAZÓW
„Właśnie następnego ranka, podążając śladami jeleni, wszedłem w kamienistą dolinę, która podchodziła pod północną ścianę Griomabhala. Wiatr dął ze wschodu. Przeszukiwałem dolinę prawie przez dwie godziny, coraz bardziej się w nią zagłębiając i wychodząc coraz wyżej, z coraz mniejszą nadzieją, że znajdę ścieżkę” – pisał Robert Macfarlane w swoich „Szlakach”.
Pisarz uczynił z wędrówek sposób na życie. Chodzi starymi drogami, niegdyś uczęszczanymi, dziś zapomnianymi, czasem takimi, które okresowo znikają – jak słynna, zalewana przypływami The Broomway. Szlaki znajduje wszędzie – na ziemi, w skale, na morzu. Wszak gdy podniesiemy głowę, nad nami też jest droga – Droga Mleczna.
CZŁOWIEK PUSZCZY
Był taki człowiek – „potomek osiadłych w Rosji Szwajcarów, carski oficer i absolwent studiów przyrodniczych i leśnych w Petersburgu”.
Eugeniusz de Ronke, urodził się w 1790 roku, w 1820 osiadł w Puszczy Białowieskiej, gdzie został leśniczym. Ożenił się z Polką, spolonizował, zakochał w Puszczy na zabój. Po powstaniu wielkopolskim znalazł się we Francji i Szwajcarii, i miał już do ulubionych lasów nigdy nie wrócić. Ale był uparty i dotarł do dzisiejszych zachodnich granic kraju piechotą.
Wydalany dwukrotnie – za trzecim razem uzyskał prawo pobytu i, jak pisze Tomasz Samojlik, objął „zarząd nad lasami państwowymi w Wielkim Księstwie Poznańskim”.
Nie wiem, jak de Ronke podróżował. Może wcale nie szedł ciągle, a może zdarł buty? Fascynuje mnie ta peregrynacja. Wyobrażam sobie rozpacz człowieka tęskniącego za lasem, wschodnimi ostępami. Doskonale go rozumiem.
Ponieważ nie mam danych o wędrówce leśnika, idę przez Puszczę Zielonkę, przez lasy Wielkopolskiego Parku Narodowego, rozglądam się i trochę fantazjuję. Myślę, jak wyglądał wtedy świat, jaką widział przyrodę, zanim dotarł do Miłosławia? Czy spotykał zwierzęta, gdzie sypiał, czyje tropy odciskały się na ścieżkach, w błocie i mchu obok jego podeszw? Czy ktoś mu towarzyszył, czy słyszał tylko szum drzew? Czy się bał i jak go traktowano, gdy docierał do wsi i miasteczek? A może je omijał?
Nas omijają zgrabnym łukiem dziki, nie spieszą się, truchtają szukać żołędzi gdzie indziej, bez niewygodnych ludzkich świadków.
Czy de Ronke przystawał, żeby pochylić się nad grzybami i porostami? Zauważał próchnilca gałęzistego – małe, blade „rączki” grzybów korzystających z próchniejącego drewna, których pełno o tej porze roku w lesie? I jaka była właściwie pora roku, gdy tak szedł? Robił notatki? Czy przebiegały mu drogę stada łań, tak jak nam dzisiaj w drodze do domu?
CZESZEWSKI LAS
Fantastyczne jest miejsce, w którym zakotwiczył – Miłosław i okoliczne lasy. Podobno pomógł mu tam osiąść nie kto inny, tylko hrabia Seweryn Mielżyński. Czy to zbieg okoliczności, że rezerwat Czeszewski Las nazywany jest niekiedy „małą Puszczą Białowieską”?
Rosną tam potężne dęby bezlitośnie dziurawione przez kozioroga dębosza, wiją się i zarastają starorzecza Warty.
Nie wiem, jakim był człowiekiem Eugeniusz de Ronke. Mogę sobie tylko wyobrazić, że naprawdę bardzo chciał znów osiąść w Puszczy Białowieskiej i tam żyć i umrzeć. Jeśli ktoś podejmuje trzykrotnie ryzykowną pieszą wędrówkę, by wrócić do ukochanego lasu, to chyba nie może być złym człowiekiem, prawda?
BIBLIOTECZKA
„Idącego człowieka” Jiro Taniguchiego wydało w Polsce Hanami, a przetłumaczył Radosław Bolałek.
O Eugeniuszu de Ronke przeczytałam w komiksie Tomasza Samojlika „Ostatni żubr” (wyd. Kultura Gniewu) i stamtąd pochodzą cytaty, a więcej informacji o nim można znaleźć w książce „Puszcza Białowieska w pracach przyrodników i podróżników 1721–1831” (wyd. Semper).
„Szlaki” Roberta MacFarlane’a wydało Wydawnictwo Poznańskie, a przetłumaczył Jacek Konieczny.
„Hajstry. Krajobraz bocznych dróg” Adama Robińskiego wydało Czarne.