fot. Mariusz Forecki

Książka widmo na trudny czas

Poezja Małgorzaty Lebdy ma już swoje osobne miejsce we współczesnej literaturze. Słusznie nagrodzona Poznańską Nagrodą Literacką, Silesiusem, Orfeuszem, w końcu: Nagrodą Literacką Gdynia, wraca raz jeszcze, w najpiękniejszym tryptyku na trudne czasy.

Premiera, która się nie odbyła

 

Zupełnie przed chwilą, bo 22 dnia marca, miałoby premierę powtórne wydanie trzech tomów wierszy poetki w jednej książce – miałoby, ponieważ premierę nowej publikacji wydawnictwa WBPiCAK we współpracy z Miejskim Centrum Kultury w Bydgoszczy przerwała pandemia.

Jest w wystukanym przed chwilą zdaniu coś sensacyjnego, może nawet lekko zatrważającego. Dlatego też nad książką, która już jest, ale właściwie jeszcze jej nie ma, warto się na chwilę zatrzymać.

I chociaż czas przed nami wszystkimi dziwny i surrealistyczny, tom Małgorzaty Lebdy przynosi pocieszenie i komfort, moment wytchnienia.

 

Gdybym miała na czas domowych aresztów przepisywać lektury, żeby choć trochę wzmocnić podupadłe morale, nawet bez premiery „Spraw ziemi”, podsuwałabym właśnie te wiersze.

Dlaczego? Za czułość. Za niesłychaną uważność, delikatność poetyckiej tkanki, która pulsuje pod palcami, za rozwagę i obserwację tak przenikliwą, że razem z poetką możemy oglądać mrowia pszczół i sączący się z plastrów miód. Za głos dziecka, za najpiękniejsze portrety żałobne rodziców, jakich poezja nie widziała od czasów Różewicza, za konceptualny rygor, który nie ciąży. Za przywrócenie słownikowi pojęcia tak podejrzanego i niestosownego, jak piękno.

Małgorzata Lebda "Sprawy ziemi". Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań, 2020.

Małgorzata Lebda, „Sprawy ziemi”, fot. Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań, 2020.

Sprawy lasu, sprawy ziemi

 

Teksty Lebdy są tymi, do których sama wielokrotnie wracam. „Sprawy ziemi” stanowią wielki powrót. Dla wielu czytelników pierwszym spotkaniem z idiomem ultramaratonki i taterniczki był fenomenalny „Matecznik”. Później były nieco mniej subtelne, ale mocniej wbijające drzazgi pod skórę „Sny uckermärkerów”, które miały być jego domknięciem.

Przed tomami z 2016 i 2018 roku ukazała się jednak jeszcze jedna książka; jej nakład już dawno się wyczerpał, ale teraz może wybrzmieć raz jeszcze. I to tak, jak na to zasługuje. Mowa o „Granicy lasu”, poświęconej zmarłym rodzicom poetki.

 

 

obłęd

wierzę że należy pospiesznie zapisywać zadrapania ciernie i mszyce

na gałęziach zimnego lasu ponadto was zgromadzonych przy skrzącym

ognisku tak rozpoczniemy jesień i resztę czasu który dyktować będą

wyloty pszczół z wilgotnych uli przy tych szeptach przychodzą mi na

myśl drżenia alkohol odwiedzanie cmentarzy żegnanie bliskich i obłęd

kiedy dzieci otaczały na ścieżce jadzię spod lasu (noszącą w sobie

 

chorobę) pamiętam ich wrzask jadziu pokaż konika pokaż konika

ale bywały noce kiedy wszyscy byliśmy tacy sami kiedy

dla wszystkich psy wyły ten sam strach.

 

 

I jak zwykle w wierszach poetki słyszymy o życiu wsi, a raczej: słyszymy i widzimy wieś. Ten obraz nie jest sielankowy i uładzony, chociaż opowieść dziewczynki ma w sobie coś z ludowej baśni: cień mroku, gęstość, ciężar i lęk.

 

Procesje rosłych mężczyzn doglądających pól i nawiedzających dom na granicy lasu są niesamowite i samowite jednocześnie.

Budzą ciekawość, są jakoś znajome, ale równocześnie tak obce i z innego świata. Snują opowieści, które bohaterka tomów zbiera i przepisuje, dając nam coś na kształt dzienniczka z dojrzewania:

 

proch

zimne wieczory sprowadzały ich do naszego domu ściągali w sieni

ciężkie buty wypijali mocne herbaty wolno wypowiadali zachrypnięte

słowa mrużąc przy tym oczy jakby światło wprowadzało zamęt mówili

o śmierci jakbyśmy tego potrzebowali (podobno jej czystą odmianę

przywieźli z gorącej libii znad chalidż surt) spracowanymi dłońmi

strzepywali do doniczek popiół wieczny proch wychodzili nagle

 

zacierając ręce jak złodzieje z bogiem rzucali na progu dawało nam

to niespokojny sen przerywany przez trzeszczenie podłóg bezdech

i pragnienie które jeszcze nas dławi

 

Przyroda u Lebdy nie jest ani landszaftem, ani estetyzowanym fantazmatem.

 

Jest w niej coś o wiele bardziej tajemniczego i uwodzącego, bardzo trudnego do pochwycenia, jeżeli nie chcemy wpaść w pułapkę mistycyzmu z braku odpowiedniego słownika.

To natura była pierwsza. To zwierzęta mieszkały w beskidzkich wsiach na długo, zanim sprowadził się tam pierwszy człowiek. To my naruszamy granice ładu, przypomina Lebda:

 

granica lasu

las czuje pustkę tego domu i próbuje się zbliżyć wysyła młode sarny

by obgryzały kruche gałęzie jabłoni przygląda się rozrasta i podchodzi

lisem pod stodoły z ciężkich bali musisz wiedzieć że mamy z lasem

niedokończone strachy i mgliste historie należy je opowiedzieć stąd

te nieustanne spacery nasłuchiwania zbieranie żołędzi wcieranie

 

bzowiny w ciało suszenie grzybów i ziół

Trzy rozdziały jednej historii

 

Zbiór trzech tomów ułożonych koło siebie, czytanych jako jedna opowieść, pokazuje nam subtelne zmiany w poetyce Lebdy.

 

Bohaterka wierszy dorasta, razem z nią zmienia się język, a zmiana języka pociąga za sobą zmianę w postrzeganiu otaczającej ją codzienności.

Dziewczynka w „Mateczniku” obserwuje pracę ojca; dogląda zwierząt, zajmuje się sprawami lasu, aby po śmierci patriarchy przejąć obowiązki i zarządzać rytmem przyrody o tyle, o ile wystarczy jej sił.

 

poranek: praca we krwi

wilgoć drąży modrzewiowe belki werandy

przez okno zimnego pokoju obserwuję ojca

nocą halny położył w sadzie stare grusze

z wysokości widać nieszczęścia całej wsi

zerwane dachy połamane słupy

wysokiego napięcia

ojciec przywołuje mnie podaje scyzoryk

i każe wyjąć sobie z nadgarstka czarną drzazgę

musisz nauczyć się pracować we krwi mówi

ranę zalewamy pszczelim kitem na alkoholu

mamy od niego żółte cierpkie dłonie

 

 

przedwiośnie: pierwszy oblot

obserwujemy słupek rtęci (słońce przywróciło skórze ojca

kolor mahoniu) do wiader wlewamy wodę wkładamy słomę

i idziemy w pasiekę poić owady

 

ojciec otwiera ul pokazuje matecznik i czerw pszczoły

 są agresywne przez warstwy ubrań dosięgają naszych ciał

musisz być uważna i wsłuchiwać się w natężenie ruchów

 

w domu przykładam do napuchniętych miejsc szare mydło

we włosach czuję powolne ruchy owada

 

 

I chociaż nauka ta ma w sobie dużo szorstkości i czegoś na kształt dystansu, nadal wyziera z niej nieprzebrana wręcz czułość ojca do córki i córki do ojca, zwłaszcza kiedy dziecko podkrada monety z płaszcza rodzica, żeby wrzucić je do gipsowej skarbonki-Maryjki.

 

matka boska: gipsowy klej

wynosimy ją na werandę mamy tam dobre światło

jej głowa rozłamała się na wysokości ust żeby jaka

kara boska za to na was nie przyszła

sklejamy matkę boską od dołu szukam odłamków z wężem

potem stóp naskórek dłoni twardnieje od schnącego kleju

ostatecznie matka boska wygląda przyzwoicie brakuje

jej tylko serca i w plecach ma dziurę to tam będę wrzucać

ciężkie monety wykradane z niedzielnego płaszcza ojca

 

Cykl natury

 

Szczególne miejsce w tych ekopoetyckich tekstach zajmują relacje pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem czy szerzej: człowiekiem a środowiskiem. Czułość i uważność tych obserwacji, miniraportów z codziennych zachwytów, bardzo ciężkiej przecież pracy nad utrzymaniem gospodarstwa, które łączy się z cyklem życia przyrody i kalendarzem wyznaczanym przez ziemię, pozostaje czymś niezwykłym dla współczesnej poezji.

 

O łączności z przyrodą przypomina nam przede wszystkim choroba, nieodłączna, zawsze przykra, część naturalnego porządku.

Pocieszeniem w czasach zarazy pozostaje pewność, że cykl przyrody za chwilę się odnowi.

 

maj: ogień I

ojcu zapaliło się serce mówią ciotki

zwierzęta są niespokojne pszczoły obsiadają parapety

nie wracają na noc do uli rankiem znajduję je martwe

i grzebię pod krzakiem aronii

ojca widzę kilka dni później w jasnej szpitalnej sali

coś odebrało mu siły i zamgliło oczy

w myślach dzielę między siebie i rodzeństwo wszystkie

należące do niego gołębie jednego z nich mam w lnianej

siatce (w litrowym słoiku) matka zrobiła z niego

tłusty rosół

 

Małgorzata Lebda, fot. Kuba Ociepa

Małgorzata Lebda, fot. Kuba Ociepa

maj: ogień II

ojciec pyta o pasiekę wydaje surowe instrukcje węzę

wkładaj delikatnie wybieraj ciepłe dni aby nie przeziębić

gniazda bądź uważna ostatnim razem poprosił o paczkę

klubowych kupiłam ją za pieniądze wyciągnięte z maryi

 

maj: warroza

ukrywałem przed tobą

chorobę pszczół

nie mogłem inaczej

to przecież na ich przykładzie

miałem cię uczyć życia

nie śmierci  

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0