Ucieczka od heteronormy
Opublikowano:
29 października 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Kiedy wychodzę na scenę i zaczynam performować, to jest tylko mój moment. Nie myślę o tym, kto na mnie patrzy, liczę się tylko ja. Jest to dla mnie bardzo empowering – mówi Michał „Zygzak” Łaciński, voguer należący do Kiki House of Army oraz kolektywu Lokalnych Poznańskich Voguerów.
Jakub Wojtaszczyk: Kiedy vogue pojawił się w twoim życiu?
Michał „Zygzak” Łaciński: Dawno temu obejrzałem teledysk FKA twigs do „Glass & Patron”, gdzie wystąpiło wiele osób voguingowych, np. Diva D, Benjamin Milan czy Javier Ninja.
Pomyślałem: „Chcę tańczyć dokładnie tak samo!”.
Szukałem zajęć voguingowych w Poznaniu, ale żadnych nie znalazłem. Dopiero po długim czasie Seba Budek, czyli „Zozo”, powiedział mi, że odbywają się zajęcia Kiki House of Army. Od razu się zapisałem. I tak zostałem, już około dwa i pół roku. Odkryłem, to że nie chcę tańczyć tak jak wspomniani voguerzy, tylko chcę stać się najlepszą wersją siebie.
JW: Miałeś wcześniej do czynienia z tańcem?
MZŁ: Nie, podobnie jak duża część poznańskich voguerów. Nasza chęć bycia na scenie ballroomowej kierowana jest potrzebą queerowej ekspresji i ucieczki od heteronormickiego życia.
JW: Czym według ciebie jest queerowa ekspresja?
MZŁ: Jest ona bardzo trudna do zdefiniowania. Dla mnie jest to możliwość wyrażania siebie poza przyjętą hetero-cis-normą.
JW: To hobby?
MZŁ: Cały czas odnosimy się do voguingu, ale lepiej spojrzeć na całą ballroomową kulturę. Jest to styl życia. Musisz znać jego historię i orientować się w teraźniejszości. Ballroom jest miejscem, w którym można wyrażać się w inny sposób niż ten przyjęty na co dzień. Możesz przyjąć zupełnie inną postać, która dalej jest tobą, ale nie miałeś okazji jej pokazać, bo musisz się dostosować się do wspomnianych norm.
JW: Jaka jest twoja norma, z której wychodzisz w tańcu?
MZŁ: Na co dzień jestem bardzo nieśmiałą, introwertyczną, bardzo zamkniętą w sobie osobą. Natomiast kiedy wychodzę na scenę i zaczynam performować, to jest tylko mój moment. Nie myślę o tym, kto na mnie patrzy, liczę się tylko ja. Jest to dla mnie bardzo empowering.
JW: Czy już samo dołączenie do grupy obcych ludzi było wyjściem ze strefy komfortu?
MZŁ: Tak, to był duży wysiłek. Poza tym zawsze mi się wydawało, że nie do końca pogodziłem się ze swoja „żeńską” stroną.
Dzięki vogue mogłem ją bardziej eksplorować.
Jednocześnie okazało się, że nie jestem do końca pogodzony też ze „męską” stroną mojej osobowości. Vogue pozwalam mi eksplorować obie te części, zrozumieć je i zaakceptować. Mogę poznawać swoje nowe strony, które wcześniej uśpiłem, aby jakoś się przypasować.
JW: Jak wyglądała ta grupa, do której dołączyłeś?
MZŁ: Kiedy zaczynałem, nie była zbyt duża. Głównie składała się z dziewczyn. Był też „Zozo”, który dołączył tydzień przede mną. Obecnie niewiele z tych osób pozostało. Jednak wtedy przygotowywaliśmy się do małego showcase’u, czyli krótkiego występu ludzi z House of Army i osób, które do niego nie należały, ale uczęszczały na zajęcia do Madlen, na Balu u Bożeny w Warszawie.
Sam nie wychodziłem w żadnej kategorii, bo vogue był dla mnie ciągle czymś nowym.
Później, pod koniec roku, ten taniec stawał się coraz bardziej popularny. Rozpoczął się boom w Poznaniu. Pojawiły się nowe chętne osoby, a Madlen zorganizowała warsztaty w Pawilonie. W tym samym miejscu odbył się też Purple Rain Mini Vogue Ball.
JW: Jak się przygotowałeś do pierwszego wyjścia?
MZŁ: Wyszedłem pierwszy raz w Rainbow Pride Ball Wrocław w 2018 roku. Wiele ludzi ma wcześniej przygotowane układy, wiedzą, co chcą zrobić. Sam wychodziłem trochę bardziej na spontanie. Wyszedłem wtedy w Virgin Performance New Way. Przed bardzo się stresuję. Natomiast podczas występu nabieram mocy.
JW: Rozmawiamy już trochę o twoim tańczeniu. Ale czy mógłbyś nakreślić, skąd vogue, który wywodzi się z USA, wziął się u nas?
MZŁ: Tak jak wspomniałeś, sam vogue wywodzi się kultury amerykańskiej. Osoby queer i POC (People of Color), czarnoskóre i Latynosi, były mocno dyskryminowane nie tylko przez białych hetero, ale nawet przez białych i queer.
Odmawiano im wejścia do miejsc, które przeznaczone były chociażby dla białych gejów. Dlatego postanowiły stworzyć własną bezpieczną przestrzeń. Zaczęły się spotykać w ramach balli, gdzie mogły być tym, kim chciały, w przeciwieństwie do prawdziwego świata.
W Polsce vogue zapoczątkowały Madlen i Kamila. Jeździły na zagraniczne balle i w końcu założyły House of Army, czyli pierwszy Kiki House w Polsce. Są pionierkami voguingu w naszym kraju. A to, że House jest w Poznaniu, to zupełny przypadek – Madlen po prostu tutaj się przeprowadziła. Wcześniej rozpoczęła ten taniec chociażby w Lublinie.
JW: Czy można przeszczepić kulturę, która wywodzi się od czarnoskórych i latynoskich Amerykanów na nasz grunt?
MZŁ: To oczywiste, że nie zrozumiemy ich do końca, bo urodziliśmy się jako biali ludzie i nie mieliśmy do czynienia z krzyżową dyskryminacją. Natomiast wciąż jesteśmy w stanie odnieść się do tego jako queerowi ludzie…
JW: W jaki sposób?
MZŁ: Ciężko to wytłumaczyć. Ważne są same występy i ich historia, np. Fem wywodzi się od transkobiet, którym często wmawia się to, że nie są prawdziwymi kobietami. A ten rodzaj tańca jest bardzo kobiecy, wyzwolony. Myślę, że to przekłada się na performanse. Widać tę potrzebę wyrażania swojej innej strony.
JW: Każda osoba tańcząca vogue ma swoje wybrane imię. Skąd wzięło się twoje?
MZŁ: Zaczęło się od tego, że zmieniłem je na Instagramie. Zastosowałem taką grę słowną: Zygzak McQueen – Zygzak McQueer. Potem stwierdziłem, że taka będzie moja postać.
Wymyśliłem ją w taki sposób, że jako Zygzak będę superpewny siebie, otwarty.
Tak, jak w animacji „Auta”. Później życie to zweryfikowało i ostatecznie w Zygzaku jest dużo więcej z Michała niż czasami bym chciał. Ale zaakceptowałem to, bo te cechy dodają wrażliwości mojej postaci ballroomowej.
JW: Czy twoja postać w jakiś sposób ewoluuje?
MZŁ: Chyba jest bardziej zależna od nastroju. Podobnie jak nigdy nie wykonam dwóch takich samych setów, tak nigdy nie będę w takim samym nastroju. Wszystko jest ze sobą mocno powiązane.
JW: Jak konstruujesz swój set?
MZŁ: Na just feel it, ale nie mów tego nikomu [śmiech]. W ballu zawsze są kategorie. Moimi głównie są American Runway i Vogue New Way. W tej pierwszej chodzi się bardziej męsko. Pochodzi od realness; chociaż często się zdarza, że ludzie chodzą w niej zbyt dosłownie, mniej modelowo. W tej drugiej najważniejsze są precyzja, linie, stretch i boxy.
JW: Dlaczego takie kategorie wybrałeś?
MZŁ: Najczęściej jak się przychodzi na voguing, to chcesz tańczyć Fem; myślisz, że ubierzesz perukę, będziesz machać włosami i pokażesz swoją żeńską stronę. Ja już na początku odkryłem, że Vogue New Way to coś, co chcę bardziej eksplorować.
Podoba mi się ta forma jako bardziej elegancka odsłona voguingu.
Okazało się, że moje ciało się dobrze rozciąga i mogę nad tym jeszcze pracować. Kręci mnie odkrywanie nowych kształtów ciała, które później mogę użyć w swoim secie.
JW: A American Runway?
MZŁ: Do pawilonowych warsztatów nie wiedziałem o istnieniu tej kategorii. Do tamtego momentu na zajęciach próbowałem chodzić European, ale nie szło mi zbyt dobrze. Madlen powiedziała, że chociaż sama nie wygląda w tym dobrze, to istnieje również ten rodzaj runwayowego chodu. Spróbowałem i poczułem się dużo bardziej naturalnie. Już miesiąc później wyszedłem z Boną w tag teamie i dostaliśmy swoje dziesiątki. Tak jak wspominałem wcześniej, ta forma pozwoliła mi eksplorować swoją bardziej „męską” odsłonę.
JW: Niedawno odbył się „NÓW: The Secret Gathering”, czyli wydarzenie performatywne online…
MZŁ: Zaczęło się od tego, że „NÓW” miał być wydarzeniem na żywo, ale pandemia pokrzyżowała te plany. Ballroom mimo wszystko nastawiony jest na wyniki i byciu najlepszym w swojej kategorii.
Natomiast nasz występ pozwolił pokazać nasze „gorsze” strony, nasze demony. Od czasu śmierci mojej matki zmagam się z depresją. Były w moim życiu momenty, w których apatia lub lęk ze mną wygrywały.
Zdarzało się, że prawie nie wychodziłem z pokoju przez kilka miesięcy, nie dokończyłem studiów również przez problemy ze zdrowiem psychicznym. Moja rodzina nie rozumiała, z czego wynikają moje zachowania, i długo nie miałem żadnej zaufanej osoby która byłaby w stanie mi pomóc, wskazać terapię jako drogę do przerobienia swoich problemów.
Mój performans był wideoobrazem moich najgorszych stanów i prób podjęcia walki z nimi. Nie mogę powiedzieć, że ta walka się skończyła, bo wciąż mam dni, w których się izoluję od reszty czy ataki paniki. Ale jestem teraz pod opieką terapeutki i mam swoją wybraną rodzinę, kochającego chłopaka. Jest dużo łatwiej.
JW: „NÓW” zorganizowali Lokalni Poznańscy Voguerzy. Kim oni są?
MZŁ: Przeplatają się z House of Army, ale to nie do końca to samo. LPV to kolektyw, który powstał po jednym z występów grupy wydelegowanej przez Madlen. Brało też w niej udział kilka osób 007. Sam nią wtedy byłem…
JW: Byłeś Jamesem Bondem?
MZŁ: 007 oznacza wolnego agenta, czyli osobę, która poszukuje swojego House’u. Kiki House są bardziej lokalne, domowe. Natomiast Major House to już jest ekstraliga voguingu. Wracając do LPV. Wspomnianą grupą wystąpiliśmy na Queer Night w poznańskiej Tamie.
Wielu osobom tak to się spodobało, że postanowiliśmy coś dalej ze sobą zrobić.
Przygotowaliśmy własne stroje, koncepcję występów i pojawiliśmy się w queerowym wydarzeniu QOS w Pawilonie, organizowanym przez JTB Collective Production. Kolektyw LPV służy nam do tworzeniu występów poza ballroomem. Poza nim jesteśmy grupą ludzi, która jest dla siebie jak rodzina.
JW: Co przed wami?
MZŁ: Mieliśmy wystąpić dla Luli Pink, to się niestety nie wydarzyło przez pandemię. Ale prędzej czy później się zobaczymy, jeśli nie w realu, to w internecie. Jeśli nie w kolektywie, to pojedynczo. Jeśli nie na występach, to na jakimś ballu. Tak łatwo się od nas nie uwolnicie…