O kobiecie, która ledwo żywego generała z wojny wywiozła
Opublikowano:
30 grudnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Barbara Florentyna Chłapowska, druga żona Jana Henryka Dąbrowskiego
Z postacią Barbary Chłapowskiej zetknęłam się przy pisaniu „Winnej Góry” – kryminału w odcinkach. Kryminał ten można już w całości przeczytać na portalu Kultura u Podstaw. Jednak nie o książce tym razem, tylko o jednej z kobiet, która pojawia się w opowieści, a której historia wywarła na mnie duże wrażenie. W kryminale o wszystkim nie udało się wspomnieć, takie zasady gatunku, tło nie może przysłaniać intrygi, a od Barbary jest tam ważniejsza jej ślubna biżuteria. Przyszedł jednak czas i miejsce, by trochę więcej o niej opowiedzieć. A zapewniam, że kilka scen z jej życia nadawałby się na dobrą powieść z gatunku płaszcza i szpady albo na trzymającą w napięciu sensację historyczną.
Ale od początku. Winna Góra to miejscowość w pobliżu Środy Wielkopolskiej, w której znajduje się wspaniały pałac z wiekowym parkiem. Swego czasu posiadłość ta należała do poznańskich biskupów, potem dekretem Napoleona dobra te (z Środą i Pyzdrami włącznie) dostały się twórcy Legionów – generałowi Janowi Henrykowi Dąbrowskiemu. A zamieszkał on tam ze swoją drugą żoną, o dwadzieścia lat młodszą – Barbarą Chłapowską.
Skoro akcja miała się toczyć w majątku Dąbrowskiego, zaczęłam od przeczytania jego biografii. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, ale zainteresowało mnie to, że generał od młodości do starości był ulubieńcem kobiet. Co wyjątkowe, bo do najprzystojniejszych nie należał. Kędzierzawy, pulchny, z powszechnie znaną nonszalancją w ubiorze, by nie napisać niechlujnością. Podobno z powodu tycia rzadko dopinał wszystkie guziki, a do tego niedbale przypinał szablę do munduru, nierzadko szurając nią po bruku… Miał jednak to coś. Wspominało go w swych pamiętnikach wiele wspaniałych kobiet. Zawsze z nieskrywaną czułością. On sam, zdaje się, je też podziwiał, ale czy się na nich znał, szczerze wątpię…
Pierwszą żonę, Gustawę Małgorzatę Henrykę von Rackel, zwaną pieszczotliwie Lili, zakochany opisywał w jednym z listów:
„to młoda, wesoła, o bardzo skromnych obyczajach panienka, wychowana do życia domowego i gospodarstwa”.
Cóż, mylił się i to bardzo. Po ślubie „nie bardzo już skromna małżonka” biegała z balu na bal, trwoniąc niewiarygodne ilości pieniędzy, przez co małżonkowie nie raz popadali w tarapaty finansowe. Przeczytawszy wiele ciekawych historii z ich wspólnego życia, dowiedziałam się, że o drugiej żonie powstała cała książka pod tytułem – „Generałowa”, napisana dość dawno temu przez Gabriela Zycha. Zamówiłam. Pomyślałam, że dowiem się, kogo tym razem poślubił owdowiały generał. Skoro pierwsza była raczej lekkomyślną panną, a druga była w wieku jego syna… Mogło się dziać. Nim książka do mnie dotarła, miałam już wyrobiony pogląd.
Młoda dziewczyna, zafascynowana pozycją, sławą, majątkiem starszego mężczyzny, wychodzi za mąż. Historia stara jak świat. Liczyłam na jakiś skandal, który można by było użyć w fabule, znacznie mniej na samą Barbarę. Błąd. Po raz kolejny w życiu przekonałam się, że nie należy nikogo oceniać, a już na pewno przedwcześnie.
Od samego początku Barbara Florentyna Chłapowska okazała się wyjątkową osóbką. Nie przesadzając, za młodu godną opowieści Jane Austen! Już po kilku pierwszych stronach książki wiedziałam, że nie wyszła za mąż dla pieniędzy. Sama była jedną z najlepszych partii w okolicy. Rodzice przepisali jej majątek w Łopuchowie, wraz z tamtejszym pałacem. Mówiono o niej „dziedziczka” bądź „pani na Łopuchowie”. Do tego była niezwykle urodziwą dziewczyną. Nic dziwnego więc, że dosyć wcześnie zaczęli kręcić się wokół niej najbardziej pożądani kawalerowie. Ojciec przedstawiał jej kolejnych ubiegających się o rękę absztyfikantów. Na co Barbara raz się rozpłakała, raz rozkrzyczała, a raz przez okno uciekła, wsiadając do powozu, i tyle ją widzieli. Skandal był to wielki w owym czasie, bo gdy ona wyskakiwała przez okno, hrabia Kwilecki z rodzicami czekał w salonie. Nieprzywykli do takiego traktowania hrabiowie bardzo się obrazili. Dziewczyna oświadczyła buńczucznie, że
„nie widzi powodu, by ktokolwiek decydował o jej losie”.
Załamany pan Chłapowski podobno odpowiedział tylko:
„Twoja rzecz moja, panno córko”.
Minęło kilka lat, nim niechętna do ślubu córka przepadła z kretesem. I czego przewidzieć nie można było… pod wpływem kilku komplementów, jakimi obdarzył ją generał Dąbrowski, przybywszy do Poznania w 1806 roku. Podobno był bal w ratuszu, na którym się poznali, podobno ona prosiła go o wyciągnięcie z niewoli swego brata, podobno on powiedział:
„Imię pani brata zapisałem w kajecie, a panny w sercu”.
Faktem jest, że niedługo później generał pojawił się w Śmiglu, majątku rodziców Barbary, i padł na kolana. Niejaki Paweł Turno zapisał w swym dzienniku, że wszyscy obserwujący te oświadczyny mieli łzy w oczach, gdy okryty sławą i siwizną generał ukląkł, prosząc o jej rękę. Tenże Paweł Turno należał swego czasu do jej zalotników, mógł więc płakać, gdy tym razem Barbara nie uciekła. Wkrótce odbył się ślub. Jest obraz poświęcony tej uroczystości namalowany przez Feliksa Sypniewskiego. Na nim Barbara wygląda pięknie, generał też przystojnie.
Może dlatego, że malarz ujął mu ze dwadzieścia lat i dwadzieścia kilo. Uroczystość ta przewija się również w kryminale „Winna Góra”, a to z powodu szczególnego prezentu, a mianowicie brylantowej agrafy przekazanej w ręce Barbary, ale to już całkiem inna historia…
Wracając do świeżo poślubionej małżonki, zacząć trzeba od tego, że różniła się od poprzedniej żony generała. Już współcześni opisywali ją jako wyjątkową kobietę, choć pisali to z pewnym niezrozumieniem i nawet zakłopotaniem. I dla przykładu niejaka pani Anna Nakwaska zanotowała w dzienniczku:
„Dziwna to postać. Zewnętrznie, jak przystało na białogłowę, piękna i delikatna. Charakteru jest jednakże iście męskiego. Zawiaduje dużym majątkiem, jest energiczna i posiada umiejętności rządzenia ludźmi”.
Nie inaczej spoglądał na nią brat, pisząc do znajomego:
„Siostra moja nową sobie zabawę wykoncypowała. Otóż hrabia Raczyński uczy ją z bronią palną się obchodzić. Strzela z krócicy, z dwururki i z gewehru. Podobno trafia. Należy to do dziwów wieku, w którym żyjemy”.
Brat podkpiwał trochę, ale Barbara zdaje się uważała, że powinna sama umieć się obronić. I jak się okazało, dosyć szybko miało się to przydać. Mianowicie już w 1812 roku. Generał stacjonował z wojskiem gdzieś na Białorusi. W liście zachwalał piękno okolic i przypuszczał, że w dosyć spokojnych warunkach przyjdzie mu spędzić jesień i zimę. Zatęsknił za Barbarą, zapraszał ją do siebie, a ta zdecydowała się, że jedzie… nim doczytała list do końca. Podjęła w banku w Poznaniu sporą gotówkę we frankach. Skompletowała dla siebie damską i męską garderobę. Wzięła kilka przestrzelanych wcześniej pistoletów. To wszystko załadowała do powozu. Woźnicą został inwalida wojenny, ale szczerze oddany, krzepki i pełen sprytu Mateusz Duraj. Początkowo podróż przebiegała spokojnie, Barbara dotarła do Warszawy. Tam zajął się nią generał Jan Konopka, który dokooptował jej do powozu swoją żonę, piękną Włoszkę Dominikę Florindę Pierdiluccę.
Panie podążyły do Słonimia. Podobno Dąbrowski zabronił Konopce jechania w tym kierunku, po wsiach i lasach bowiem grasowały wyjątkowo niebezpieczne oddziały słynnego zagończyka Adama Czaplica… Polaka, ale w służbie cara Aleksandra. Zakaz może nie dotarł, może ktoś go zlekceważył, tak czy inaczej generałowe znalazły się w Słonimiu. Urządzono nawet na ich cześć huczny bal. Wieczorem pałac rozbłysnął setkami świateł. Lansjerzy, w bajecznie kolorowych mundurach, tańczyli w sali balowej.
Lało się wino, gdy tymczasem odziały Czaplica zlikwidowały okoliczne posterunki. Potem do biesiadników dotarły odgłosy pocisków wybuchających w bliskiej odległości. Goście zaczęli uciekać w popłochu. Panie w balowych sukniach ledwo zdążyły do powozu. Duraj, poganiając konie niemiłosiernie, z trudem wydostał się z miasta. Według rodzinnych przekazów wtedy to Barbara skorzystała z umiejętności strzelania i z pistoletów ostrzeliwała pędzących za nią Kozaków. Może to prawda, może nie, dość, że panie uszły cało. Nie udało się to generałowi Konopce, który dostał się do niewoli, razem z ponad połową wcześniej tańczących lansjerów. Reszta zginęła.
Tymczasem wszędzie dookoła rozgorzały krwawe walki. Barbara postanowiła jednak dotrzeć do męża. Mimo że armia francuska była w odwrocie, a zewsząd nacierały wojska rosyjskie, nie wspominając już o szalejących Kozakach, od tego pomysłu nie odstąpiła. W Wilnie zmieniła bryczkę na mocniejszą i wymieniła konie. Znalezienie męża nie było proste, gdyż generał wraz ze swoim wojskiem co chwilę się przemieszczał. Być może jej determinacja wynikała z dramatu, który rozgrywał się na jej oczach. Żołnierze z rozbitych oddziałów wyglądali przerażająco, o ile w ogóle żyli, a ich trupy nie zalegały na ulicach Wilna. Hrabia Fredro opisywał to tak:
„nie było kupy śniegu lub stosu śmieci, żeby nie sterczały z niej nogi lub ręce umundurowanego człowieka”.
Trudno się więc jej dziwić. Jeździła od wsi do wsi, nie raz uciekając przed niebezpieczeństwem, aż w końcu jej się poszczęściło. Któregoś wieczoru zajechała wycieńczonymi końmi do wsi Pleszczenica i tam na drodze niespodziewanie zobaczył ją brat Stanisław, adiutant Dąbrowskiego, który nie bardzo wiedział, co ma robić. Generał leżał ranny w jakiejś wiejskiej chacie. Pocisk trafił go w rękę.
Stracił dwa palce i miał już wysoką gorączkę. Barbara zarządziła i mężem, i bratem. Przy pomocy Stanisława, ledwo żywego generała wsadziła do powozu i wywiozła z terenów działań wojennych. Po jakimś czasie szczęśliwie dotarli do Winnej Góry.
Nie wiadomo, co stało by się z naszym generałem, gdyby nie zaprosił swej młodej żony na wojnę. Albo wybranka była mniej odważną dziewczyną. A tak nie dość, że go uratowała, to jeszcze kochała za jego życia i wielbiła po śmierci. Ciekawa to kobieta.