Ostatnie córy Słońca
Opublikowano:
29 listopada 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Sztuka nie zna ram. Czasem zamyka się ją w konkretnych formach wyrazu, ale przecież tak nie trzeba. Nasza energia skierowana jest na to, by wzbudzić w odbiorcy silne emocje. Sądzę też, że współcześni odbiorcy są otwarci, że łakną zróżnicowanej formy przekazu” – mówią Hanka Łubieńska i Marta Wołczecka, tworzące poznański duet muzyczno-performatywny, w którym główną inspiracją jest poezja Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
Sebastian Gabryel: „Był czas, gdy czczono Słońce. Przez wiele stuleci budowano mu wieże, złociste ołtarze, składano hołd o świcie, aż w toku wydarzeń wygasł człowiek dla Słońca, które dalej świeci…” – pisała Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Co czujecie, czytając te słowa?
Hanka Łubieńska: Czuję ciarki na całym ciele. Czuję więź z Marią. Ona też kochała i doceniała Słońce. Jedna z planetoid nosi jej nazwisko. Planetoida – ciało niebieskie, jednostka krążąca wokół Słońca. Wszystko krąży wokół niego.
To ogrom siły, mocy, energii.
Napawaj się nim, doceniaj, chłoń energię… ale uważaj, nie podchodź za blisko, bo możesz się sparzyć. Czcij Boga Ra i pamiętaj – on codziennie daje ci światło, ciepło, ukojenie. Jest dla ciebie każdego dnia. A jednak człowiek zapomniał. Ale nazwa „Córy Słońca” nie miała z tym tekstem nic wspólnego – pojawiła się, zanim go poznałam. Tym bardziej zrozumiałam, że nie ma przypadków.
SG: „Wszystko we wszechświecie płynie. Dwie energie, pozornie krążące dookoła siebie muszą się spotkać w odpowiednim czasie, żeby wejść w reakcje”. Czy można powiedzieć, że jesteście dla siebie czymś w rodzaju bliźniaczych płomieni, czy może największą istotą waszej wspólnej energii jest kontrast?
Marta Wołczecka: Podobieństwa i różnice. Czy to czasem nie jest tak, że cechami każdego zgranego duetu są właśnie podobieństwa i różnice?
Podobieństwa, czyli wszystko to, co „wrzuca” nas na jedną częstotliwość, co powoduje, że pulsujemy w jednym rytmie.
I różnice, dzięki którym możemy poszerzać horyzonty, doznawać nowego. Czy w różnicach między nami dostrzegam kontrasty? Czy w jakimś aspekcie ja jestem czarna, a Hanna biała? Chyba jeszcze tego nie odkryłam.
H.Ł.: Sinusoida i wspólny rytm to często coś, co daje nam płynność i klarowność działań. To miły proces, ale niekiedy wszystko jest inaczej. Są odmienne zdania i upodobania… Jednak wtedy też powstaje ciekawa forma, która prędzej czy później i tak zaczyna harmonijnie pracować, jak jeden organizm.
SG: Nie ma wątpliwości, że wasza dotychczasowa twórczość wiąże się ściśle z tekstami cytowanej wcześniej Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Co w nich takiego, że to właśnie one tak bardzo was inspirują?
H.Ł.: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska była i jest zjawiskiem poetyckim. To poetka miłości. W jej wierszach miłość ma wiele twarzy. W jej poezji pojawiają się tematy kobiecego doświadczania świata, zmysłowości, erotyki, przemijania, śmierci. Zagłębianie się w jej teksty i wyszukiwanie tych idealnych dla nas było czystą przyjemnością.
Proces twórczy, tworzenie warstwy muzycznej i interpretacji, to bardzo ważny czas. Niezwykle rozwijający, inspirujący, kreatywny.
Teksty niejednokrotnie były nieoczywiste i można było je różnie interpretować. Ukazanie ich z naszego punktu widzenia stanowi magiczny czas w procesie twórczym. Może opowiem, jak to w ogóle było. Osoba i twórczość Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej od samego początku bardzo mnie zainteresowały. Szukałamokazji, momentu czy pretekstu, by stworzyć coś więcej na bazie jej tekstów. Nie musiałam długo czekać – z propozycją koncertu podczas gali rozdania Bursztynowych Pierścieni w Szczecinie wyszedł Piotr Ochman. Zasugerował, że idealny byłby występ zawierający kreację aktorsko-muzyczną. I jakiś czas później w moim życiu pojawiła się Marta. To wszystko właśnie tak miało być… Ale w tym miejscu pragnę raz jeszcze wspomnieć o Piotrze, którego dusza niedawno opuściła ciało. Jesteśmy mu dozgonnie wdzięczne, bo to właśnie on był inspiratorem naszej muzyki. Mam nadzieję, że jest z nas dumny!
SG: Wydaje się, że Córy Słońca to duet, w którym liczy się nie tylko muzyka, ale i performance. Skąd w was ta potrzeba artystycznego „wykraczania”?
H.Ł.: Nie mogłam nie wykorzystać tak wspaniałej okazji i możliwości zawarcia swoich dwóch wielkich pasji – muzyki i aktorstwa – w jednym projekcie. Tak pięknie napisane słowa aż proszą się o odpowiednią interpretację na wielu płaszczyznach. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc dlaczego by nie dodać jeszcze więcej bodźców? Więc doszedł taniec, światło, zapach… Zobaczymy, co jeszcze (śmiech).
M.W.: Sztuka nie zna ram. Czasem zamyka się ją w konkretnych formach wyrazu, ale przecież tak nie trzeba. Nasza energia skierowana jest na to, by wzbudzić w odbiorcy silne emocje. Sądzę też, że współcześni odbiorcy są otwarci, że łakną zróżnicowanej formy przekazu.
SG: Skoro już mowa o wykraczaniu – jedna z rzeczy, jaka w przypadku waszej muzyki porusza mnie najbardziej, to niewątpliwa śmiałość w zestawianiu zwięzłej, miniaturowej i tak pełnej „czułej uwagi” poezji Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej z muzyką bardzo eksperymentalną, a jednak – w moim odczuciu – pasującą do niej jak ulał. Skąd wynika właśnie taki jej charakter?
M.W.: To chyba najładniejsze pytanie, jakie kiedykolwiek usłyszałam podczas wywiadu. Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na tę spójność, to dla nas bardzo ważne. Tu istotny jest proces twórczy. Muzyka, którą tworzymy jest efektem odczuć, jakie ta poezja w nas wzbudza.
H.Ł.: Dzisiejszy świat technologii daje nieograniczone możliwości przekazu, a my lubimy eksperymentować (śmiech). Jednak naszym głównym założeniem jest to, aby tekst został zrozumiany. Całą otoczkę i dramaturgię tworzymy pod niego. To był naturalny proces, podążałyśmy za naszymi przemyśleniami i odczuciami.
SG: Jak same podkreślacie, w rodzinnym Gorzowie wasze drogi splatały się już wielokrotnie, jednak w jedną połączyły się dopiero w Poznaniu. I to podobno przez zupełny przypadek… Idąc dalej, czy wierzycie w przeznaczenie – również muzyczne? W końcu – jak powiedział Leszek Możdżer – „muzyka to tajemnica, której nie jesteśmy w stanie zgłębić, ale cały czas próbujemy”.
M.W.: Wydaje mi się, że każdy ma swoją drogę i każdy aspekt – niezależnie od tego, czy jest to muzyka, czy życie – powinniśmy zgłębiać na swój sposób. Moim sposobem jest poddanie się nurtowi.
Czuję, że nie oczekując, ale obserwując, co daje mi otoczenie, płynę dobrą drogą.
Zgłębiając tajemnicę, jaką jest muzyka, możemy podążać sprawdzonymi szlakami albo puścić wodze fantazji i zobaczyć, co się stanie.
H.Ł.: Nie ma przypadków. Do powstania tego projektu przyczyniło się wiele składowych. Na początku wszystko miało być tylko na chwilę, ale życie potoczyło się inaczej. Nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji. Ale to właśnie jest piękne. Nie wiem, czy to przeznaczenie, ale chcę w tym trwać.
SG: Kilka miesięcy temu zostałyście laureatkami Festiwalu Fama, gdzie otrzymałyście główną nagrodę za najlepszą kreację zbiorową. Czy można powiedzieć, że to swego rodzaju ukoronowanie, a jednocześnie zamknięcie pierwszego rozdziału waszej działalności?
H.Ł.: Mamy nadzieję, że to wciąż jest tylko wstęp (śmiech). Czujemy, że to jednak początek „czegoś”. Nie traktujemy tego jako nagrody za coś, co osiągnęłyśmy, ale jako motywację do dalszych działań, rozwoju. Jednak jesteśmy bardzo wdzięczne, że nasza sztuka została doceniona, bo wkładamy w to ogrom serducha!
Córy Słońca – czyli Hanka Łubieńska i Marta Wołczecka. Wzajemnie uzupełniając się swoimi umiejętnościami, tworzą duet muzyczno-performatywny. Ich kompozycje to śmiała podróż przez emocje, na bazie tekstów Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej oraz muzyki eksperymentalnej.