fot. domena publiczna, obudowa telewizji z drugiej połowy lat 30. XX wieku

Tele-superheterodyna

Narodziny jedenastej muzy w Polsce, to wcale nie kultowe doświadczalne studio telewizyjne, które 25 października 1952 wyświetliło półgodzinny program dla polskiego demoludu. Pierwszy sygnał telewizyjny wyemitowano już przed wojną, a odbiornikiem tegoż, była tytułowa tele-superheterodyna z okiem elektrycznym.

Owo oko, choć kosztowało sumy bajońskie, to od 1938 roku zdobywało nad Wisłą rzesze nie tyle sympatyków, co zapaleńców. Trudno wyobrazić sobie dzisiaj miarę tego novum, jakie niosła telewizja. W przypadku Kalisza, znany jest jeden przykład zakupu szklanego ekranu. W całej tamtej Polsce, w tym samym czasie nadchodziła i telewizja i wojna. Tej pierwszej pomagano budując elektrownie i regulując odpowiednie napięcie. Druga, innego rodzaju napięcie nie regulowała, lecz wzmagała.

Energia miasta w odbudowie

Współczesnym pokoleniom, z trudem może przyjść wyobrażenie sobie całkowicie ciemnych po zachodzie słońca miast. Do 1939 roku, po zapadnięciu zmroku, latarnie oświetlały tylko ścisłe centrum Kalisza pomiędzy ulicami Wiejską (dziś Pułaskiego), a 3 Maja. Kalisz w strukturach niepodległej międzywojennej Polski po odzyskaniu upragnionej wolności, został włączony administracyjnie do województwa łódzkiego, co stanowi ewenement w dziejach historycznej stolicy Wielkopolski Południowej.

 

Był to jednak wyraz spadku znaczenia miasta w organizującej się Rzeczypospolitej. Nie bez znaczenia dla tego faktu było zburzenie Kalisza w 1914 roku. Miasto na początku lat 20 XX wieku liczyło sobie około 45 tyś. mieszkańców, z pośród których nie było osoby która w taki czy inny sposób nie była zaangażowana w podnoszenie Kalisza z gruzów.

Służono temu w najróżniejszy sposób; dostarczając cegłę, piekąc chleb dla robotników, udostępniając konie z przyczepami czy sprowadzając maszyny do miasta. Dzieło odbudowy stawało się dziełem całej lokalnej społeczności. Czas pokazał że jednak mit o feniksie odradzającym się z popiołów urzeczywistnił się, choć potrzeba było do tego nieprawdopodobnej siły, charyzmy, uporu i oddania.

Z 1924 roku, pochodzi pierwszy międzywojenny nazwijmy to „rachunek miejski”. Wyliczono iż: miasto miało 70 ulic, 5 placów i trzy instytucje miejskie: gazownię, rzeźnię i elektrownię. Ta ostatnia mieściła się w foluszu na Prośnie w budynku po byłej fabryce sukna Beniamina Repphana. Budynek wraz z turbiną wodną zakupiono jeszcze przed 1914 rokiem, ale dopiero od 1921 udało się obiekt właściwie zacząć eksploatować, tj. wytwarzać stały prąd dla miasta.

Do tego czasu, Kalisz „korzystał” z innych turbin. A dokładniej z elektrowni zakładowej Kaliskiej Manufaktury Pluszu i Aksamitu przy ul.  Chopina. Oprócz problemów wynikających z niestałego źródła energii powodującego raz po raz nastanie w mieście egipskich ciemności, Kalisz borykał się ze skutkami bardzo niekorzystnego kontraktu podpisanego w 1917 roku podczas pruskiej okupacji, przynoszącego ciągłe wzrosty cen energii. Złą kartę chciano jak najszybciej odwrócić wraz z uruchomieniem turbin w małej elektrowni miejskiej w dawnym foluszu repphanowskim.

Na ratunek Bujnicki

Pierwsze informacje o działalności publicznej inżyniera Adama Ignacego Nieściuszko–Bujnickiego – późniejszego prezydenta Kalisza odpowiedzialnego za elektryfikację miasta, pochodzą z kwietnia 1922 roku, kiedy tutejszy ratusz podjął uchwałę o przekazaniu mu w zarząd małej elektrowni miejskiej, wspomnianej powyżej. Jego pierwsza ważna decyzja na stanowisku zarządcy dotyczyła remontu starej turbiny i montażu nowej sprowadzonej z Wiednia turbiny typu dieslowskiego.

 

Tak zmodernizowana elektrownia dawała światło dla ścisłego centrum miasta oraz ulic historycznego przedmieścia Wrocławskiego – Pułaskiego – wówczas Wiejskiej, Fabrycznej, alei Wolności i Nowoogrodowskiej – dziś Tadeusza Kościuszki.

Miejski Prąd wówczas pobierało także wiele prywatnych zakładów, które nie mogły sobie pozwolić na zakup własnych urządzeń wytwarzających energię. Z energii korzystało także powoli, acz jednak systematycznie napływające na powrót do Kalisza mieszczaństwo oraz burżuazja. Radia w międzywojniu co prawda nie leżały pośród dogodności powszechnych, lecz ich liczba stale wzrastała, zwłaszcza po 1930 roku.

W schyłkowych latach 20-tych XX wieku, w przerobionym foluszu pojawiły się dwa kolejne agregaty prądotwórcze, co doprowadziło m.in. do zelektryfikowania całej Górnośląskiej aż do dworca kolejowego, oraz niektórych ulic dawnego przedmieścia Stawiszyńskiego – Warszawskiej, Łódzkiej, Stawiszyńskiej, Skarszewskiej aż do szpitala miejskiego. Miasto rosło za dnia i w nocy, kiedy wywożono setki ton gruzu z zawalonych kamienic śródmiejskich i oczyszczano parcele pod budowę nowych domów.

 

Mała elektrownia w Kaliszu, fot. Kalisz czasem malowany

Mała elektrownia w Kaliszu, fot. Kalisz czasem malowany

Sam budynek małej elektrowni dobrze ilustruje bodaj jedna fotografia z kwietnia 1938 roku. Był to budynek, na pozór nie pasujący stylistycznie do faktycznie spełnianej funkcji. Można go było spokojnie pomylić z drobną czynszówką, lub willą miejską.

Była to typowa architektura przełomu XIX i XX wieku, dosyć reprezentacyjna, z eklektycznymi elewacjami i dużymi otworami okiennymi oraz niemal pałacowo zaprojektowanym wysokim mansardowym dachem. Dziś w tym miejscu mamy urokliwy skwer z cisowymi kwaterami, zwany popularnie bulwarem nad Prosną.

Mimo dobrych stosunków magistratu z zarządem elektrowni miejskiej w alei Wolności i kolejno przedłużanych umów o dostawę prądu dla miasta, już pod koniec lat 20-tych ubiegłego wieku okazało się, że aby sprostać narzuconemu tempu odbudowy miasta i już wtedy widocznej wyraźnie jego rozbudowie, potrzeba sprawić Kaliszowi nowe źródło energii elektrycznej.

Tak więc, po drodze spotkawszy wiele awarii, a nawet katastrofę wewnątrz małej elektrowni w alei Wolności, sprawa budowy nowej elektrowni została postawiona na radzie miejskiej jako zadanie priorytetowe, wobec niemałych ambicji urbanistycznych włodarzy Kalisza. Sprawa rozstrzygnęła się 1928 roku, a pomogło jej rozporządzenie Prezydenta RP otwierające możliwość łączenia się miast w międzykomunalne związki elektryfikacyjne.

W Kaliszu, rzecznikiem orędującym za stworzeniem takiego okręgowego źródła produkcji energii był Ignacy Bujnicki.

Trans – misja

Idea budowy nowej elektrowni dla Kalisza, została przeforsowana przez Bujnickiego zapewne w 1929, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż pierwsze łopaty wbito w ziemię na miejscu inwestycji – w podkaliskich Piwonicach, na lato 1930 roku. Na cel budowy źródła energii wykupiono 6 hektarów ziemi, blisko rzeki Prosny, tuż przy żelaznej drodze na Łódź. Projekt budynku głównego, który szczęśliwie przetrwał do naszych czasów właściwie w niezmienionym kształcie, to dzieło architekta Konrada Kłosa, dotychczas budującego dla Warszawy. Przetarg na wykonanie robót budowlanych wygrała z kolei firma Józefa Prohaski z Poznania.

Wraz z elektrownią powstała niezbędna infrastruktura towarzysząca – bocznica kolejowa, kolejka linowa, stacja do zmiękczania wody zasilającej kotły oraz zaplecze mieszkalne dla pracowników. Prace nad największą inwestycją miasta w schyłku międzywojnia trwały nieprzerwanie do 1932 roku. Po tym czasie zbudowano jeszcze małe osiedle robotnicze, z uwagi na znaczną ilość zatrudnionych w piwonickiej elektrowni osób. Od sierpnia 1937 roku, do września 1938 roku powstało 10 domów robotników w zabudowie bliźniaczej.

 

Elektrociepłownia Kalisz Piwonice tuż po ukończeniu budowy, fot. Polska.org

Elektrociepłownia Kalisz Piwonice tuż po ukończeniu budowy, fot. Polska.org

Na realizację wszystkich prac związanych z budową elektrowni, miasto zaciągnęło pożyczkę równowartości 6 milionów złotych w złocie od szwedzkiego konsorcjum Akiebolaget Vestpol. Spłata rat pożyczki miała się rozpocząć 1 września 1939 roku. Z wiadomych przyczyn nigdy do tego nie doszło.

Doczekawszy się bardzo nowoczesnej jak na tamtej czasy elektrowni, miasto nie długo cieszyło się z jej pracy w II Rzeczpospolitej. Do 1 września 1939 roku, miasto mogło sobie pozwolić na oświetlenie wszystkich ważniejszych ulic. Prąd w domach stał się czymś naturalnym. Słuchano muzyki w radiach już dość powszechnie, urządzając schadzki przy ulubionych audycjach. Do radia tańczono, śpiewano z nim. Utarło się nawet powiedzenie, że radio to jeszcze jeden członek rodziny.

Popularność fali radiowej wzrastała nieprzerwanie, aż do przełomu, gdy wynaleziono telewizję. Pierwsze szklane ekrany wielkości kilkunastu centymetrów pojawił się w domach mieszkańców Warszawy i miast wojewódzkich. Szacuje się, że w 1939 roku, odbiornik dla fal telewizyjnych (które nadano po raz pierwszy w sierpniu 1939 roku), posiadało zaledwie kilkadziesiąt rodzin w Polsce.

 

Szklane oko nie należało do tanich rozrywek. Sam aparat kosztował według jednego z katalogów z 1938 roku 5 tys. złotych. Dla porównania miesięczne pobory kapitana Wojska Polskiego, utrzymującego rodzinę (pensja podstawa) wynosiły 400 zł, generała brygady tysiąc zł, zaś marszałka 3 tysiące zł. Tymczasem ślusarz albo cieśla mogli liczyć na swoją miesięczną pensję w wysokości do 150 zł.

W przekazach ustnych jest informacja, że oko elektryczne w Kaliszu posiadała rodzina Sztarków. Jak każdy element wyposażenia wnętrz z końca międzywojnia, także i telewizja otrzymała odpowiedni desing. Był to kubistyczne, oklejone fornirem a w wersjach ekskluzywnych – czeczotą szafy, już nie tylko grające ale i pokazujące obraz. Ruchomy. Pojęcie luksusu, telewizja definiowała na nowo.

Elektryczność oznaczała także postęp. Tej zależności dziś już tak wyraźnie nie widzimy, gdyż transmisja prądu wydaje się być czymś całkowicie naturalnym, czymś co się nam należy jak powietrze. Prawie sto lat od uruchomienia turbin w elektrowni w Piwonicach, nadal płynie stamtąd prąd dla kaliszan. Modernistyczny zabytkowy gmach elektrowni dumnie przegląda się w lustrze Prosny i co istotnie służy Kaliszowi nadal na pełnych obrotach.

 

Tyle wizji

Regularne nadawanie w szklanym oku, planowano rozpocząć w roku 1940. Społeczeństwo było jednak na tyle ciekawe ruchomych obrazów, że telewizory pojawiały się w domach wcześniej. Sprzedaż sprzętu odbiornikowego praktycznie nie istniała. Można było sobie co najwyżej telewizor sprowadzić na zamówienie. A czyniono zamówienia również zza granicy.

 

Warto dopowiedzieć, że przewidywana jakość odbieranego obrazu była bardzo niska. System ten pozwalał tylko na zbliżenia twarzy; na ujęciach wnętrz było widać tylko nieokreślone plamy o różnych stopniach szarości.

W II RP, w Kaliszu, telewizja błysnęła tylko na moment. Katastrofa wojenna doprowadziła do zniszczeń przedwojennych odbiorników. Dziś w świadomości ogólnej, telewizory w polskich domach, to „zasługa” komuny. Nieprawda. Wizja powszechnego dostępu do szklanego ekranu to projekt nie ludowej, a drugiej RP.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0