fot. Marta Konek

Bezludna rzeka

Kilka razy przymierzałam się do tego tekstu. Kilka razy zaczynałam pisać i ciągle nie mogłam znaleźć właściwych słów. Wczoraj odłożyłam wiosło i poczułam, że jestem gotowa na to, żeby opowiedzieć o bezludnej, a równocześnie ludnej rzece.

Poczułam, że teraz historia sama popłynie tak samo, jak rzeka. I może po drodze natrafię na parę zwałek, może słowom na przeszkodzie stanie sztucznie zbudowana tama, ale tego płynięcia już nic nie da rady powstrzymać.

 

Rzeka to żywy organizm. Zmienny, kapryśny, czasami stateczny, czasami kipiący na bystrzach. Przyjazny i podstępny. Otwarty na gości i broniący dostępu do nurtu. Słoneczny, mglisty i ociekający deszczem. Wszystko się ze sobą splata, wszystko miesza, wszystko płynie zmieniając siebie, świat wokół i człowieka, który zanurzył się w tej czasoprzestrzeni.

Monar

Płynęliśmy razem Gwdą od jeziora Studnica (zwane także jeziorem Drężno). My, czyli instruktorzy turystyki kwalifikowanej i grupa z Ośrodka Leczenia, Terapii i Rehabilitacji Uzależnień w Nowolipsku. Zaczęliśmy od Stanicy Harcerskiej w Drężnie. Wiało, ale na niezbyt dużym jeziorze Drężno fale nie osiągały dużych rozmiarów. Załogi miały czas zgrać się w wiosłowaniu, a ci, którzy na kajaki wsiedli po raz pierwszy, przechodzili podstawowe szkolenie.

 

Sprawnie przepłynęliśmy niewielki odcinek od stanicy do Orawki, gdzie znaleźliśmy płytki, ale spławny kanał, prowadzący do jeziora Wierzchowo. I tu, przy ujściu Gwdy, czekała na nas niespodzianka. Wiatr, który był ledwie odczuwalny na pierwszym jeziorze, na Wierzchowie galopował na całego. Fala przelewała się za falą i miny nam zrzedły.

 

fot. Marta Konek

fot. Marta Konek

Krótka narada i popłynęliśmy dalej, ale jeśli ktoś planuje pokonanie jezior w górnym biegu Gwdy, niech najpierw sprawdzi prognozę pogody. Jeśli będzie wiało, może być naprawdę niebezpiecznie.

Jezioro Wierzchowo było prawdziwym sprawdzianem dla prowadzonej przez nas grupy i dla nas, instruktorów, zresztą też. Z ulgą przyjęliśmy zaciszną zatokę, z której Gwda wpływała między drzewa.

Kolejne sprawdziany czekały na nas na każdym etapie kilkudniowego spływu. O grupie z Monaru mogę z uznaniem napisać, że tak fajnej, troszczącej się nawzajem o siebie ekipy dawno nie spotkałam. Zdarzało nam się uczestniczyć w spotkaniach monarowskiej społeczności i uczyć od niej umiejętności mówienia o rzeczach trudnych, a nawet bardzo trudnych. Obserwowaliśmy to, jak obierają siebie jak cebulę z kolejnych warstw, by dobrać się do prawdziwych emocji. Obserwowaliśmy także pracę terapeutów i to, jak wyłapują każdą ściemę, jak wspierają w trudnych chwilach, ale i dociskają, gdy trzeba było powiedzieć „sprawdzam”.

 

fot. Marta Konek

fot. Marta Konek

Uczyłam się od grupy z Nowolipska, ale uczyłam się również od Joanny Nieżychowskiej i Krzysztofa Sobocińskiego, instruktorów z pilskiego stowarzyszenia „Zwałka”.

Pierwszy raz płynęliśmy razem, więc opowieściom o przygodach na spływach i o rzekach, którymi pływaliśmy nie było końca. Asia, która organizuje spływy charytatywne, jest dobrym duchem „Zwałki” i potrafi zrobić eskimoskę, jest też mistrzynią haftu krzyżykowego. Krzysiek, który Gwdę pokonywał z niepełnosprawnym synem Michaelem, pracuje nad spełnieniem marzenia o tym, by pasję związaną z kajakami zamienić na pracę zawodową.

Gdzie podziała się woda?

Nad tym głowiliśmy się po pokonaniu jezior Studnica i Wierzchowo, gdy brodziliśmy po dnie rzeki i ciągnęliśmy kajaki za sobą. Jasne, pięknie wyglądały ławice małych rybek na piaszczystych łachach i kolonie małży na kamienistym dnie, ale płynąć się tam nie dało. Później, gdy zaczęło robić się głębiej, spotykały nas inne przeszkody – płycizna w jednej chwili zamieniała się w mulistą dziurę, koryto rzeki przegradzały pnie zwalonych drzew czy palisada z kołków. Stąd kolejna rada dla planujących spływ – postarajcie się pokonać ten odcinek wiosną lub po dłuższych opadach. Inaczej będzie… ciekawie.

Malownicze jezioro Smolęsko było ostatnim jeziorem przed miejscowością Spore. Tam zatrzymaliśmy się na jeden dzień, gdyż prognoza pogody wskazywała, iż na kolejnym jeziorze Wielimie powita nas silny wiatr.

 

fot. Marta Konek

fot. Marta Konek

Suszyliśmy przemoczone rzeczy i zwiedzaliśmy tę turystyczną miejscowość. Udało nam się również wejść na wieżę widokową wybudowaną przez Lasy Państwowe w 2009 roku.

Kolejny raz pytaliśmy o wodę przy ujściu Gwdy do jeziora Wielimie. Rzeka zmieniła się w wąską, płytką strugę płynącą między trzcinowiskami i zarośniętymi, podmokłymi rozlewiskami. Prawdziwa zabawa zaczęła się zaraz za ujściem rzeki. Wody było tak mało, że ślizgaliśmy się kajakami na grubych korzeniach grążeli, mieszając rozpaczliwie wiosłami cuchnący i bezdenny muł.

Po drugiej stronie jeziora ciągną się piaszczyste plaże. Płycizny zaczynają się już kilkadziesiąt metrów od brzegu. Gdyby ktoś chciał wylądować kajakiem przy widocznym z daleka pomoście, może się zdziwić. Jest płytko. Bardzo płytko.

Rzeka zimorodków

Jesienią od miejscowości Gwda Wielka zaczęła się moja samotna przygoda z Gwdą. I choć wcześniej większość tych przepłyniętych samotnie kilometrów pokonałam w czyimś towarzystwie, to jednak samotne pływanie przyniosło mi najwięcej przygód i przyrodniczych doznań. Dzisiaj mogę z czystym sumieniem zapewnić, że jeśli ktoś szuka na rzece samotności, ciszy i ekscytujących spotkań z przyrodą, to Gwda go nie zawiedzie. Jest piękna, zmienna i mimo wszystko dzika. A jeśli już jakiś człowiek się zdarzy, to i dobrze, bo na 99 procent będzie to zakochany w przyrodzie wariat.

 

Od Gwdy Wielkiej do elektrowni Gołębiewo-Klepacz rzeka jest przyjazna. Owszem, jest trochę zwałek, ale nie są specjalnie uciążliwe. Sytuacja zmienia się za elektrownią – zwałek jest sporo i na niektórych trzeba się nieźle napracować.

W miejscu nazywanym Spalonym Młynem woda rwie przez betonowe przepławki. Można zaryzykować przepłynięcie lewą stroną, ale lepiej najpierw sprawdzić, czy nurtu nie zagradzają jakieś przeszkody. Ci, którzy nie są pewni swoich umiejętności, niech lepiej przeciągną kajaki brzegiem. Ci, którzy zechcą się zmierzyć z rzeką, niech lepiej zabezpieczą bagaże na kajaku. Przeprawa pod mostem może się różnie skończyć.

 

fot. Marta Konek

fot. Marta Konek

Od Spalonego Mostu do Lubnicy zwałki są delikatnie mówiąc dokuczliwe, szczególnie jeśli ktoś płynie sam i może liczyć tylko na siebie. Zdarzyło mi się po mozolnym przeciąganiu kajaka przez szczególnie dorodną koronę równie dorodnego leżącego w poprzek rzeki dębu, że opadłam z sił.

Siedziałam w kajaku na ostatnim dębowym konarze i myślałam tylko o tym, żeby rozbić namiot i po prostu odpocząć. I wiecie co? Na gałęzi przy brzegu usiadły dwa zimorodki. Zaczęły się ganiać po gałęziach, popiskiwać, skakać. Siedziałam i patrzyłam na to widowisko, a im dłużej to wszystko trwało, tym więcej sił miałam do dalszej podróży.

 

Zresztą zimorodki towarzyszyły mi na całym szlaku. Nauczyłam się traktować ich obecność jak dobrą wróżbę. Dodawały mi otuchy, gdy zmęczenie dawało się we znaki. Odwracały uwagę od bolących mięśni i znużenia.

 

Jeśli komuś zdarzy się marudzić na zwałki, to niech się przygotuje na uciążliwe przeprawy przy elektrowniach wodnych w Podgajach (najgorsza) i Jastrowiu. Te w Domyślu, Łomczewsku, Ptuszy i Tarnowskim Młynie nie są najtrudniejsze. Te dalsze, w Dobrzycy, Pile, Byszkach też da się pokonać. Wszędzie na pewno przyda się linka do przeciągania kajaka.

 

fot. Marta Konek

fot. Marta Konek

Wszystkie uciążliwości idą w zapomnienie, gdy na szlaku spotyka się skrzydlatych i czworonożnych mieszkańców Gwdy. Przed elektrownią w Jastrowiu zdarzyło mi się obserwować bielika, który z rybą w szponach opuszczał zalew po udanym polowaniu.

Na noclegu w Grudnej wokół namiotu w najlepsze trwało rykowisko, któremu towarzyszyły krzyki puszczyka i czapli. Za elektrownią w Jastrowiu natknęłam się na wydrzą rodzinę. Mama wydra nafukała na mnie, chwyciła wydrzęta za skórę na karku i pociągnęła je wzdłuż brzegu rzeki.

 

Jeszcze dalej spotkałam norki, łabędzie krzykliwe, czarnego dzięcioła. Wyżej, na rozlewiskach, obserwowałam z daleka krzątające się w trzcinowiskach bobry.

A ujście to jest w Ujściu!

Za elektrownią w Tarnowskim Młynie zaczyna się bardzo atrakcyjny odcinek Gwdy. Rzeka płynie wartko przez kolejne bystrza, szumi na kamienistych łachach, rwie z kopyta, by zaraz potem zwolnić. Zdarzają się zwałki, zdarzają się wielkie głazy w nurcie. To chyba najbardziej zmienny i porywający odcinek rzeki.

 

fot. Marta Konek

fot. Marta Konek

Wbrew opiniom, że miasta nie lubią kajakarzy, Gwda w Pile nie jest specjalnie uciążliwa i nudna. Ba, posiada nawet przyjazne miejsca do slipowania kajaków (po lewej stronie na tzw. Wyspie i po prawej w okolicach galerii Vivo). Podczas wakacji na Gwdzie można się minąć z tramwajem wodnym.

Za Piłą rzeka silnie meandruje. W skarpach nad Gwdą licznie gnieżdżą się zimorodki i jaskółki brzegówki. W nurcie zdarzają się pnie zatopionych drzew. Po około dwudziestu kilometrach dopływa się do miejscowości Ujście, gdzie Gwda wpływa do Noteci. I tu kolejna niespodzianka – po wpłynięciu na Noteć, trzeba skręcić i popłynąć pod prąd. Po co? A po to, żeby dotrzeć do kolejnego miejsca przyjaznego dla kajakarzy, czyli do Binduga Keja 105. O tym jednak miejscu napiszę w innej opowieści.

 

Przygodę tę zawdzięczam Krzysiowi Sobieszczykowi, właścicielowi firmy Bajokajaki. Oglądaliście film „Hotel Marigold”? Pamiętacie głównego bohatera? Sonny Kapoor nieustannie tryska optymizmem, wszędzie widzi dobre strony i szanse. I taki właśnie jest Krzysiu Bajo. Marzyciel i zakochany w pływaniu optymista.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
6
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0