fot. J. Jodełka

Biblioteki niezwykłe. Bookcrossing

Na portalu Kultura u podstaw pisałam już o Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu. W tym roku chcę odwiedzić i przedstawić inne niezwykłe biblioteki i księgozbiory Wielkopolski.

 

Będzie o wielkopolskich bibliotekach

Mam zamiar zajrzeć do tych z chwalebną przeszłością, kryjących w swych skarbcach niezwykłe pozycje – pierwsze wydania, pojedyncze egzemplarze i książki tak cenne, że nie można ich dotykać, chyba że w specjalnych rękawiczkach. Przejadę się też do tych najbardziej lubianych i popularnych, które w cuglach wygrywają konkursy na najlepsze biblioteki w Polsce.

Naprawdę bardzo chcę się dowiedzieć, jak zdobywa się taką popularność w tej niezbyt popularnej dziedzinie! Mam również w planie zajrzeć do tych najmłodszych księgozbiorów, tworzonych przez cudownych zapaleńców na potrzeby lokalnych społeczności. Jako że uwielbiam rozmawiać, oczywiście dołączę do tych opowieści wywiady z ludźmi, dla których książki to praca, pasja i uzależnienie. Doskonale ich rozumiem. Podobno tak mają nałogowcy.

 

fot. J. Jodełka

fot. J. Jodełka

Ale nim o książkach w Wielkopolsce, to w premierowym odcinku rozbudowana dygresja o moim prywatnym książkowym hobby, które pojawiło się niespodziewanie i do którego bardzo wszystkich zachęcam. Można je uprawiać z powodzeniem w Polsce i za granicą.

Mowa o bibliotekach bardzo nietypowych, tworzących się spontanicznie i dość nieprzewidywalnie, o księgozbiorach, które są w nieustannym ruchu, czyli przede wszystkim o „wolnych książkach”.

Książki interesują mnie zawodowo i prywatnie, od kiedy nauczyłam się przewracać w nich kartki. I te pojedyncze, właśnie czytane, i te równiutko poustawiane na półkach.

Gdy byłam dzieckiem, pomagałam wypełniać papierowe karty biblioteczne, by móc swobodnie i bez ograniczeń poruszać się między bibliotecznymi półkami. Chciałam, żeby ktoś mnie w tym labiryncie książek zamknął na całą noc, albo chociaż na ferie, ale się nie udało. W domu miałam zawsze jakąś ścianę z książkami, stosik przy łóżku, parę pod ławą tak na wszelki wypadek. Gdy będąc już bardzo dorosłą osobą, zajęłam się pisaniem na poważnie, to właściwie zmieniło się tylko to, że staram się wszystkie te książki zamykać w jednym pomieszczeniu. Porozrzucane po całym domu za bardzo przypominają o zbliżających się terminach wcześniej podpisanych zobowiązań. 

Ale gdy wyjeżdżam… to zawsze zabieram jakąś ze sobą. W Polsce jedna książka wystarcza na prawie każdą podróż koleją. Grubsza w obie strony. Chyba że do Sanoka lub Sejn – to dwie. Dłuższe wyprawy to już zupełnie inna historia.

 

Hobby

Gdy pierwszy raz wyjeżdżałam z mężem do Azji Południowo-Wschodniej na dwa miesiące, to ogarnęło mnie lekkie przerażenie. Dlaczego? Ponieważ to podróż z plecakami, w plecakach najpotrzebniejsze rzeczy i komputery, bo oprócz podróżowania jest jeszcze praca. E-booki lubię, ale… nie uwielbiam. Dlatego też za pierwszym razem zabrałam tylko trzy pliki – tyle się zmieściło. Zastanawiałam się: jak to będzie? Czy pod przymusem pokocham plastikową płytkę? Miałam pewne obawy, lubię papier i mam słabość do szeleszczenia przekładanymi kartkami. I jak to w Azji bywa, nie ma co się denerwować na zapas, należy poczekać na rozwiązanie. Powinno się samo pojawić. I tak też się stało!

 

fot. J. Jodełka

fot. J. Jodełka

Odkryłam nowe hobby.

Wymieniam je. Mam tyle książek, ile chcę! Ustawiam, przestawiam, przewożę, czasami z kontynentu na kontynent. Z obowiązku i dla frajdy. Podpisuję, zostawiam daty i miejsca. Licząc, że się jeszcze spotkamy. W niektórych krajach jest tych książek więcej, w niektórych mniej i trzeba znacznie dłużej i wytrwalej szukać, ale zawsze się coś znajdzie. Nawet jak zdaje się, że już nie ma nadziei, bo jest się na małej, rzecznej, laotańskiej wysepce, to coś się przytrafia… bo był tu już ktoś, kto właśnie zostawił na rozpadającej się półce „Zabić drozda”, ale po kolei.

Biblioteczki są różne. W lepszych hotelach bardzo zadbane. Wyeksponowane. Książki poustawiane rozmiarami, a czasami nawet kolorami okładek, białe grzbiety płynnie przechodzą w kremowe, żółte, różowe, czerwone, filetowe i czarne. W mniejszych hostelach są zdecydowanie bardziej chybotliwe półki, ale czasami tomy ktoś poukłada z większym sensem. Przewodniki razem, beletrystyka razem. Grupami w językach, w których są napisane. Oczywiście angielskojęzycznych jest najwięcej, potem niemieckie, skandynawskie. Skandynawskie rzecz jasna razem, bo oprócz zainteresowanych mało kto się połapie. Tak samo jak polskie, czeskie i słowackie. Cyrylica oddzielnie. Książki stoją również w restauracjach, na otwartych przestrzeniach. Wyglądają ładnie przez kilka pierwszych sezonów. Potem dokładnie widać, jak pory deszczowe dają się im we znaki. Znalezioną część „Millennium” Stiega Larssona przeczytałam po raz wtóry z przyjemnością, choć utrzymanie jej w rękach nie było łatwe, a mam dość długie palce. Nabrzmiałe od wilgoci kartki podwoiły swoją objętość i bardzo gruba książka stała się dwa razy grubsza.

Czasami jednak stosy książek leżą w zupełnym nieładzie i rozgardiaszu, zapomniane przez właściciela, dla którego to zupełnie obcy, nieczytelny alfabet. Jako że od dziecka lubiłam wałęsać się pomiędzy rzędami równiutko ułożonych książek, kieruje mną wewnętrzny przymus, by je poukładać. Raz udało mi się nawet przekonać właściciela restauracji na małej tajskiej wyspie, by mi pozwolił uporządkować biblioteczkę.

 

fot. J. Jodełka

fot. J. Jodełka

Pozwolił, ja stworzyłam polski dział składający się z tego, co miałam w plecaku (Olga Tokarczuk „Bieguni”, Kazuo Ishiguro „Malarz świata ułudy” i Haruki Murakami „Na południe od granicy, na zachód od słońca”). A osoba, która była w tym samym miejscu po mnie, dołożyła zakładkę „Polish” (polski). Dostałam takie zdjęcie, od kolejnych osób. Miło mi się zrobiło.

Teraz, wyjeżdżając, zabieram tyle książek, ile uda mi się zmieścić. Wyruszam tylko z bagażem podręcznym, więc mieści się pięć lub sześć egzemplarzy. Czytam, a potem wymieniam. Jeżeli zabieram książki znajomych pisarzy, to robię im zdjęcia i informuję, gdzie pozostawiłam ich dzieła. A potem to już czytam tylko te książki, które znajdę. Im bardziej mnie zaskoczy znalezisko – tym lepiej.

Jednym z największych zdziwień były „Maski i twarze” Adama Bahdaja z 1970 roku. Bardzo mnie zastanawia, jak się ta książka znalazła na niewielkiej wyspie w pobliżu Birmy? I co ciekawsze – od kiedy tu leżała? To egzemplarz starszy… nawet ode mnie. Adam Bahdaj kojarzył mi się z młodzieżową literaturą, a dowiedziałam się, że pisał również zupełnie inne powieści. W innych okolicznościach raczej byśmy się nie spotkali, a to bardzo dobrze napisana historia. Tak samo jak nie przeczytałabym już raczej starego, dobrego Forsytha. A tak z przyjemnością po dwudziestu latach do niego wróciłam. A jeśli nie ma nic, co mnie interesuje, a wyspa gruntownie przeszukana, to czytam to, co jest. Jeśli ckliwy romans… to nalegam na ruszenie w dalszą drogę.

Polskie książki na świecie

Przeszukiwanie biblioteczek to teraz nie tylko moje hobby. Małżonek też się wkręcił. Przypadkowo poznany pan z Niemiec, podróżujący z żoną Polką dookoła świata – również. Byli małżeństwem z wieloletnim stażem, więc pan odróżniał polskie słowa i nazwiska. Bardzo się przydał. Znalazł dla żony Olgę Tokarczuk, a jak mam świadków na to, że powiedziałam wtedy, iż należy mu się medal, bo według mnie znalazł przyszłą noblistkę. Miałam rację. 

 

fot. J. Jodełka

fot. J. Jodełka

Oczywiście w Tajlandii jest najłatwiej o polskie książki, turystów z naszego kraju jest dużo, więc zawsze coś zostawiają. Trudniej jest w mniejszych miejscowościach Kambodży i Laosu. Ale tam też próbuję i jak wspomniałam, mam sukcesy na swoim koncie. Tu też zostawiam najwięcej własnych książek.

Polskie tytuły znalazłam również w Maroku, Kostaryce i Panamie. Niestety ani jednej w Kolumbii, choć to kraj księgarni i książek sprzedawanych na ulicy. Tam turystami w 95 procentach są sami Kolumbijczycy, bezpiecznie zwiedzający swój własny piękny kraj po latach całkiem niedawno zakończonej wojny domowej. Trzeba będzie poczekać, tak samo jak na Kubę.

Mam też taką zasadę, że zabraną książkę bezwzględnie muszę oddać. Jeśli zdarzyło się tak, że nie udało mi się jakiejś przeczytać do końca, na przykład znalezionej w Marrakeszu Madeleine Thien „Nie mówcie, że nie mamy już niczego”, to… zabrałam ją do Poznania, a potem znowu spakowałam do walizki i zostawiłam na hotelowej półce w Bangkoku.   

Oczywiście półki, gdzie można wymieniać się książkami, są również w Poznaniu, a także rozsiane po całej Wielkopolsce, ale o nich napiszę na koniec mojej wędrówki po niezwykłych bibliotekach. A jeśli ktoś wie o jakiejś… proszę dać mi znać. Przekażę dalej.

Laos, Si Phan Don, styczeń 2023

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0