fot. M. Adamczewska

„Albo ma się teatr, albo ma się spokój” – o Teatrze Polskim w Poznaniu

O budynku, historii i maszyneriach Teatru Polskiego w Poznaniu opowiada Joanna Jodełka

 

 

 

„Albo ma się teatr, albo ma się spokój” – tak pisał międzywojenny krytyk Witold Noskowski, a swego czasu dyrektor polityczny „Dziennika Poznańskiego” i autor stałej rubryki o kulturze i sztuce w „Kurierze Poznańskim”.

 

Czasy zamierzchłe, ale hasło aktualne.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Teatr jest miejscem wyjątkowym. Sam moment wejścia do teatru zamienia zwyczajną chwilę w niezwykłą. Już od progu pojawia się osobliwy nastrój, atmosfera i przeświadczenie, że zaraz coś się wydarzy. Jeszcze tylko kilka spojrzeń. Kto jest, kto przyszedł. Kto się spóźnił? Dzwonek, poruszenie, rozgardiasz, mniej lub bardziej nerwowe poszukiwanie miejsca dla siebie. A potem gasną światła i dzieje się. Nigdy nie jest spokojnie. Po spokój idzie się na spacer, do teatru zaś po emocje. Te, które przeżywa się radośnie i szybko, i te, które zostają na dłużej, rodzą pytania i tworzą wspomnienia.

A czasami inspirują. Mnie na pewno.

Szczególnie Teatr Polski w Poznaniu. Ma już prawie sto pięćdziesiąt lat. Pełno w nim rozlicznych zakamarków. Ukrytych przejść pod sceną i za sceną. Wąskich schodów, które są tak kręte, że może się zakręcić w głowie od samego wchodzenia na trzecie piętro.

Z zewnątrz też prezentuje się dobrze, szczególnie jak na budynek, który nie miał być widoczny z ulicy. W chwili powstania mieścił się na tyłach nieistniejącej dziś kamienicy przy ulicy Berlińskiej. Miał też ciekawą nazwę – Teatr Polski w Ogrodzie Potockiego w Poznaniu. Nie był to zabieg literacki ani odległe wspomnienie. Do jego powstania przyczyniła się działka darowana przez Bolesława hrabiego Potockiego.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Potocki przekazał swój ogród spółce założonej na rzecz stworzenia w Poznaniu teatru, w którym grano by sztuki w języku polskim, a nie urzędowym niemieckim. Architekt projektu, Stanisław Hebanowski, podobno też zrzekł się swego wynagrodzenia. Pieniądze na powstanie teatru przekazywało wiele osób. Datki zbierano nie tylko w Poznaniu. Akcje spółki kupowali ludzie nawet z odleglejszych rejonów Polski. Zbierano pieniądze w Galicji i Toruniu. Dlatego nie dziwi napis na froncie – „Naród sobie”.

 

Teatr oddano do użytku w 1875 roku, uroczyście inaugurując jego działanie „Zemstą” Aleksandra Fredry. Jeszcze wcześniej miała miejsce publiczna prezentacja maszynerii, oświetlenia gazowego, dwóch kurtyn i 30 zmian dekoracji. Nie dziwi mnie, że było wielu chętnych, by to wszystko oglądać.

Planując pewien tragiczny wypadek dla kryminalnej fabuły, również miałam wielką przyjemność zobaczyć niezwykłe miejsce w teatrze, które nazywa się sznurownią. Jak dla mnie sama nazwa jest już bardzo kryminalna, a miejsce nieodgadnione dla laików.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Śmiem twierdzić, że Agata Christie, pisząc któryś ze swoich kryminałów, wprosiła się na jakąś scenę teatralną i zadarła głowę, wymyślając „co tu z góry może spaść”, tak by efektownie kogoś uszkodzić. Agata Christie niejednokrotnie wykorzystała przestrzeń teatru do rozegrania własnej intrygi, ja również pisząc „Pamiętnik karła”, posłużyłam się teatralną scenerią.

Żeby przyjrzeć się dokładnie maszynerii, która sprawia, że scenografia znika albo aktorka fruwa w powietrzu, weszłam na ostatnie piętro, prawie pod sufit. A tam niezwykły widok: haki, sznury różnej grubości, pręty, prowadnice, reflektory i cała masa różnych podwieszonych urządzeń, które zapewne potrafią coś wyciągnąć lub spuścić.

To wszystko prawie na wyciągnięcie ręki, o ile trafi się na drewnianą galeryjkę. Zapewniam, unikalne przeżycie. Prawdopodobnie drewno, które użyto do budowy poręczy, pamiętało czasy króla Stasia. Przy odrobinie wyobraźni łatwo przenieść się w czasie lub pofantazjować o widowiskowym locie w trakcie przedstawiania, na sam środek sceny.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Teatr, który musiał się sam utrzymywać, miał bardzo dramatyczne losy. Popadał w tarapaty finansowe, zaciągano kredyty hipoteczne, pożyczki, zwracano się z prośbami do społeczeństwa, kwestowano na balach i lokalnych zabawach. Pieniądze przekazywali zarówno bogacze, jak i ubożsi mieszkańcy miasta.

Udało się. Teatr w lepszej lub gorszej kondycji przetrwał czasy zaboru niemieckiego, II wojnę światową i bombardowanie, które zrównało z ziemią jedną trzecią miasta. Dziś Polski odnosi sukcesy, a my możemy być dumni z teatru, który społeczeństwo ufundowało – samemu sobie.

 

 

 

O tym, jak dziś pracuje się w teatrze i o sukcesach, jakie zaczął odnosić dzisiejszy Teatr Polski w Poznaniu porozmawiam z aktorką Kornelią Trawkowską.

Joanna Jodełka: Kiedyś, szczególnie w początkach swojej historii, Teatr Polski borykał się w wieloma problemami. Brakiem pieniędzy, ale też miałkim repertuarem. Dziś sytuacja jest zupełnie inna…

Kornelia Trawkowska: Sytuacja oczywiście się zmieniła, chociaż pewną stałą bolączką jest brak pieniędzy. Nie tylko w naszym teatrze, ale w prawie każdym państwowym teatrze w Polsce. Nie wiem, jak cudotwórczo działają dyrektorzy tych instytucji, ale to jest zawsze lawirowanie pomiędzy mniejszym lub większym brakiem środków.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Ale poważnie mówiąc, faktycznie różnie to z repertuarem w TP bywało. Ja jestem daleka od nadmiernego, pochopnego krytycyzmu i nazywania jakiegoś repertuaru miałkim. Powiedzmy, że był „lżejszy”, i taki repertuar, takie spektakle są też ludziom potrzebne, problem zaczyna się wtedy, kiedy nie ma alternatywy, kiedy w wojewódzkim mieście, jakim jest Poznań, wszystkie teatry grają ten sam rodzaj sztuk. Mamy teraz wielkie szczęście, że sytuacja się wyraźnie klaruje.

W Poznaniu jest kilka teatrów i mogą one zadowolić gusta bardzo szerokiej publiczności. Teatr Nowy, Muzyczny, Animacji, Opera, Teatr Tańca, kilka teatrów alternatywnych i w końcu Teatr Polski dają nam całe spektrum oferty kulturalnej.

 

JJ: To jaki mamy dziś teatr w Teatrze Polskim?

KT: Zaczęliśmy mocno eksplorować teatr zaangażowany, aktualny, często pracujemy z młodymi reżyserami, nie uciekamy od trudnych tematów i eksperymentalnych form. Dla mnie jako dla artystki i jako człowieka to wielka szansa na stały rozwój, uwielbiam mierzyć się z nowymi wyzwaniami, odkrywać nowe jakości i ryzykować, nie ma nudy, moja praca to wieczna przygoda.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Bardzo odpowiada mi kierunek, w którym podąża TP, spełniam się w tym repertuarze. Nawet jeśli czasem powinie mi się noga, to bez tego ryzyka nie byłabym bogatsza o nowe doświadczenia, umiejętności, nie rozwijałabym się, a stagnacja i samozachwyt oznacza dla mnie śmierć kreatywności.

Myślę więc, że całe szczęście, że na mapie Poznania, Wielkopolski właściwie, jest miejsce i dla teatrów oferujących lżejszą rozrywkę, i dla takich jak nasz… chociaż od rozrywki też nie uciekamy, mamy w repertuarze kolejną edycję „Extravaganzy” w reżyserii Joanny Drozdy, mamy „Raut” wyreżyserowany przez Konrada Cichonia, jest więc z czego wybierać.

 

JJ: Wiem, że dziś spektakle Teatru Polskiego można oglądać nie tylko w Poznaniu. Jesteście zapraszani i to nie byle gdzie!

KT: Tak. Mam to wielkie szczęście, że gram w spektaklach, które zapraszane są na festiwale. Za dyrektury Marcina Kowalskiego i Macieja Nowaka powstało kilka spektakli, które były i są wielokrotnie zapraszane na światowe festiwale.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Z „Hymnem do miłości” w reżyserii Marty Górnickiej zjeździliśmy pół Europy, a ukoronowaniem naszych szalonych podróży będzie w tym roku uczestnictwo w festiwalu teatralnym w Awinionie – to jeden z najważniejszych festiwali tego typu na świecie. Jestem bardzo z tego dumna. Wielkim sukcesem jest też spektakl „Cudzoziemka” w reżyserii Katarzyny Minkowskiej z absolutnie wspaniałą Aloną Szostak w głównej roli, z tym spektaklem byliśmy na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu.

W listopadzie odwiedzimy moje rodzinne strony, będziemy na katowickich interpretacjach – tam pokażemy „Śmierć Jana Pawła II” w reżyserii Jakuba Skrzywanka z genialnym Michałem Kaletą w roli tytułowej. A oba te spektakle zaprezentujemy w Krakowie na festiwalu Boska Komedia – to najważniejszy festiwal teatralny w Polsce i wielkim wyróżnieniem jest to, że zaproszono aż dwa tytuły z Teatru Polskiego.

 

JJ: Gratuluję i nie dziwię się. Oglądałam „Cudzoziemkę” i obejrzę jeszcze raz. Wspaniałe przedstawienie. Wbiło mnie w fotel. Po spektaklu miałam przyjemność rozmawiać z aktorami. Czułam jeszcze emocje, bo te opadały bardzo wolno. Byłam też na wielu innych przedstawieniach, zostawałam po nich i miałam wrażenie, że właśnie teraz widzę niezwykły i zgrany zespół. Chyba to jest tajemnicą sukcesów?

KT: Zgrane zespoły są wielką siłą napędową całej machiny teatralnej. Polski nie jest pierwszym teatrem, w którym pracuję, mam za sobą całkiem bogatą historię i muszę przyznać, że mój zespół rozpoczął jakiś czas temu pracę nad budowaniem prawdziwej, jakkolwiek to nie zabrzmi, wspólnoty.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

To jest, jak się okazało, bardzo ciężka i żmudna praca, ale efekty są zaskakujące. Naprawdę czuję, że nastąpiła zmiana na lepsze i jesteśmy w trakcie budowania silnego, twórczego zespołu. Pracujemy nad sobą (każdy z osobna, ale też wspólnie), uczestniczymy w różnego rodzaju warsztatach i uczymy się konstruktywnie rozmawiać. Wydaje się to proste, ale każdy, kto kiedyś pracował w zespole, wie, że wcale łatwe to nie jest. Wyobraźmy sobie jeszcze grupę złożoną z bardzo silnych indywidualności… Jesteśmy więc na dobrej drodze, żeby zespół rozkwitł.

A ja chcę w tym procesie, który już się zaczął, uczestniczyć. Czuję, że znalazłam dla siebie dobre miejsce na teatralnej mapie Polski.

 

JJ: Dziękuję i trzymam kciuki za to dobre miejsce na teatralnej mapie Polski. Za cały zespół, za spektakle, za taki właśnie Teatr Polski w Poznaniu, jaki mamy dzisiaj. Chciałoby się powiedzieć: za spokój, ale…

 

„Albo ma się teatr, albo ma się spokój”.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
5
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0