fot. J. Śmidowicz

Ciało materii, materia ciała

Jak doświadczenia cielesne materializują się w dziele plastycznym – mówi Anna Myszkowiak, jedna z laureatek konkursu organizowanego przez UAP w ramach 7. Studenckiego Biennale Małej Formy Rzeźbiarskiej.

 

 

Barbara Kowalewska: Jaka była pani ścieżka do dziś uprawianej sztuki? Wpływ na ten wybór miało jakieś zdarzenie? Osoby?

Anna Myszkowiak: Dość wcześnie zdecydowałam, że będę artystką. Jako dziecko interesowało mnie malarstwo, rysowałam, chodziłam na zajęcia plastyczne do domu kultury. I któregoś razu podczas zajęć tworzyliśmy rzeźby z utwardzanych tkanin – to była moja pierwsza praca rzeźbiarska. Droga do sztuki to właściwie całe moje dotychczasowe życie – poprzez liceum plastyczne, a potem studia.

Ważną postacią był dla mnie Krzysztof Kijewski, charyzmatyczny nauczyciel z liceum plastycznego, to on miał wpływ na moje wybory. Doszłam do wniosku, że rzeźba da mi najwięcej narzędzi pozwalających działać na polu sztuki. To holistyczne podejście, bo w dzisiejszych czasach trudno być tylko malarzem czy rzeźbiarzem. Pojedyncze medium może być  niewystarczające do wyrażenia tego, co się chce wyrazić, a gdy dochodzimy do ściany, trzeba albo tę ścianę przesunąć, albo skręcić. 

 

BK: Pani prace dotyczą często nieoczywistych przedstawień ciała lub choroby. Przez pani dzieła przesącza się cierpienie. Również tytuły rzeźb mówią o podejmowanej walce: „War(m)  armor”, „Ślady”, „Close to the body”, „Ciężko mi / bezdech”, „I don’t know the thickness of my skin”. Jak wygląda relacja między przeżywaniem materialnego bycia w ciele a przetwarzaniem materii?

AM: Proces tworzenia jest dla mnie drogą do poznania choroby, zrozumienia jej, a czasami także jej zaklinania przez wykonywane w trakcie pracy gesty. Szczególne dla mnie pod tym względem były  „Matryce”. Składają się z szeregu zawieszonych prześcieradeł, na każdym z nich jest data i zaznaczone miejsca mojego ciała – rysunek plamek wykonanych jodyną – które danego dnia związane były z bólem, swędzeniem, pieczeniem. W gorszych dniach te plamki zagęszczały się, w lepszych było ich mniej.

 

fot. J. Śmidowicz

fot. J. Śmidowicz

Rysowałam je na naturalnej wysokości, jak w lustrzanym odbiciu – jeśli się przyjrzeć dobrze, tworzą na prześcieradłach sylwetkę ludzką. Tych „matryc” było trzydzieści. Jodyna miała dla mnie symboliczne znaczenie, stała się przygotowaniem na ból, na ukłucie. Podczas tej pracy wchodziłam w stan szczególnego skupienia i miałam wrażenie, że to faktycznie wpływa na moje fizyczne odczucia, pomaga odbierać bodźce wewnętrzne. Nie wiem, na ile mnie to zmieniło, ale te chwile skupienia na zewnętrznej powłoce – skórze były ważne.

Przy innych pracach kierowałam się z kolei intuicją, do której dołączała później refleksja. Tak było w przypadku np. „War(m) armor”, „Samo sobie”, „Ciężar ciała”. Ciekawe jest też, jak odbiorcy reagują na moje prace. Ludzie w szczególny sposób wrażliwi na sztukę potrafią te rzeźby odczuwać bardzo cieleśnie, wręcz pokazują mową ciała, jak odbierają  to, co oglądają. Można byłoby więc      narysować strzałki na przemian wychodzące od ciała do sztuki i na odwrót, od sztuki do ciała, aby wyrazić tę relację wzajemnego oddziaływania.

 

BK: Praca z różnymi materiałami pewnie jest szkodliwa przy pani chorobie? Musi pani ze sobą negocjować, na ile pozwolić sobie być rzeźbiarką, na ile odpuścić?

AM: Tworzenie sztuki materialnej jest dla mnie rodzajem konieczności. Tak mi się wydaje, bo nie zastanawiam się, czy lubię to, czy tego nie lubię – po prostu to robię. Od pewnego momentu to naturalna reakcja organizmu: przetrawić, co się dzieje. Między moim ciałem a pracą rzeźbiarki jest taka love/hate relationship. Na drugim roku studiów, gdy byłam w szpitalu, lekarze powiedzieli, że absolutnie nie powinnam się tym zajmować. Znalazła się tylko jedna lekarka, która była innego zdania i mówiła, że jak się coś kocha, to trzeba to robić.

I faktycznie – z jednej strony praca z różnymi materiałami przy rzeźbieniu szkodzi mojej skórze, z drugiej – czuję, że muszę to robić. Dla mojej skóry najgorsze są pyły powstające przy obróbce różnych tworzyw, chemia. Przestrzegam BHP, jak mogę, ale zauważyłam też, że mój stan zależy często od kondycji psychicznej, a nie tylko reakcji na otoczenie. Staram się być uważna na to, czym się posługuję. Ostatnio na przykład zrezygnowałam w dużej mierze z      żywic poliestrowych i epoksydowych. Sięgam częściej po wosk czy parafinę.

 

BK: To „negocjowanie z materią” wymusza kreatywność w zakresie operowania nią?

AM: Tak, ale to jest plus tej sytuacji, bo szukam różnych rozwiązań. Coraz bliższe są mi materiały przyjazne dla ciała: różnego rodzaju tekstylia, a zwłaszcza używane bawełniane prześcieradła. Ale wracam też do drewna – stało się to właśnie od czasu stworzenia „War(m) armor”. Praca powstała z deski podarowanej mi przez wspomnianego profesora na zakończenie liceum.

 

BK: Pani praca „Ecce homo”, która powstała na Biennale Tkaniny Artystycznej, to plątanina cienkiego drutu. Tkanina artystyczna jest dzisiaj terminem szerokim, określa się ją jako „sztukę włókna”. Co panią do niej przyciąga?

AM: Tak, tkanina artystyczna to po prostu coś, co ma splot – to jest klucz do rozumienia terminu, materiały mogą być różne. Włączamy w to także papier, bo celuloza składa się z króciutkich włókienek, które się przeplatają. Dla mnie ten rodzaj sztuki jest nawet bardziej pociągający niż rzeźba. Myśląc o rzeźbie, widzę określoną formę, a  tkanina pozwala na większą elastyczność w formowaniu tego, co możemy sobie wyobrazić. Niejasność tego obszaru sztuki podoba mi się: to, że nie wiemy, czym to jest. A tak właściwie każda moja praca tkacka jest rzeźbą. I prawie każda rzeźba  „sztuką włókna”.

 

BK: Ma pani już za sobą wiele wystaw i projektów zbiorowych. Który z nich był dla pani szczególny i dlaczego?

AM: Wyjątkowy był dla mnie projekt w ramach 6. edycji Biegunów. Dialogów młodych realizowany w Arsenale. Zostałam zaproszona przez Ewę Kuleszę, która współprowadziła pracownię rysunku, gdzie „rysowałam”. Kuratorką była cudowna Bogna Błażewicz, a drugą opiekunką merytoryczną Martyna Pająk.

 

fot. J. Śmidowicz

fot. J. Śmidowicz

To było ogromne wyróżnienie, bo byłam dopiero na drugim roku studiów. Projekt był wyjątkowy również dlatego, że miałam okazję współpracować z Aniką Naporowską, która mi imponuje jako artystka, chociaż jesteśmy inne. Mamy różne podejścia do sztuki, uzupełniające się w pewien sposób. Ja używam języka z pogranicza figuracji i abstrakcji, żeby mówić o ciele, Anika używa przedstawień cielesnych, żeby mówić o świecie idei. Proces tworzenia wystawy był czymś więcej – spotykałyśmy się regularnie, obgadując pomysły, wspierając się nawzajem.

To się raczej nie zdarza – spotykać się co miesiąc przez pół roku, żeby rozmawiać. Zazwyczaj przed wystawą jest jedno, góra dwa spotkania. Tutaj było inaczej i dzięki temu nawiązały się między nami szczególne relacje.

 

BK: Co się dzieje w pani umyśle podczas procesu tworzenia? Potrafi to pani zrekonstruować?

AM: W pierwszym odruchu odpowiedziałabym: nie, nie wiem. Ale jak się teraz zastanawiam, to znajduję pewne charakterystyczne kroki, etapy tego procesu. Bardzo często początek jest poza świadomością, najpierw mam pewne wrażenie, widzę obraz, używam rysunku do segregowania wrażeń albo jako punkt wyjścia wypisuję zestawy słów, które są połączeniem właściwości jakichś dwóch materiałów albo stanowią swoje przeciwieństwa. Kiedy  patrzę na te zestawy słów, to wiem, że muszę je zawrzeć w materialnej pracy.

Teraz na przykład wykonuję rzeźbę z drewna, w której takimi kluczowymi skojarzeniami są: sytuacja kryzysowa – ciepło – zimno – moment zawieszenia – nadzieja, że sytuacja nie definiuje nas jako osób. Wykorzystuję w tym procesie filcowe koce, dużo „ciepłej” materii na zimnym stelażu. Czasami z kolei najpierw robię szkic, dopiero potem szukam do tego słów. Zdarza się też brak słów. W dużej mierze odbywa się to trochę nieświadomie. Często prowadzi mnie sama materia. Gdybym działała tylko według świadomego planu, byłoby to na przekór sobie. Pozwalam sobie na to, by trochę po omacku brnąć przez ten proces. Zwłaszcza kiedy pracuję w nowym medium. O, albo w glinie – wtedy najczęściej się wyłączam i w stanie nieświadomości coś powstaje, aż do momentu ocknięcia się i myśli: „ja to zrobiłam?”.

 

Anna Myszkowiak – pracuje w wielu mediach artystycznych, takich jak tkanina artystyczna, wosk, żywica, drewno, ceramika, metal i papier. Tworzy rzeźby, instalacje i rysunki wynikające z potrzeby uzewnętrznienia. Często odnosi się do atopowego zapalenia skóry, z którym żyje; do bycia uwięzionym w ciele lub umyśle; do problematyki choroby w ogóle. Lubi wywoływać swoimi pracami ambiwalentne uczucia i coraz bardziej interesuje się sztuką partycypacyjną.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
3
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0