Czas (dez)informacji
Opublikowano:
18 czerwca 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Rozmowa z prof. Tadeuszem Zgółką, językoznawcą i wiceprzewodniczącym Rady Języka Polskiego, na temat raportu pt. „Sprawozdanie ze stanu ochrony języka polskiego za lata 2016–2017 «Język informacji politycznej», analizującego paski informacyjne w telewizji publicznej.
W opublikowanym raporcie Rady Języka Polskiego przeanalizowano treść ponad 300 pasków informacyjnych, emitowanych podczas programu „Wiadomości” w telewizji publicznej. Autorzy uznali, że tylko 25 proc. pasków stanowi informację w ścisłym sensie. Pozostałe 75 proc. pełniło funkcję perswazyjną, kreacyjną i ekspresywną. Stwierdzono, że informacje na paskach o zabarwieniu pozytywnym dotyczą rządzących, natomiast te z przekazem negatywnym – opozycji. Rozmawiamy o tym, w jaki sposób język służy dziś stronom politycznym, jak bardzo jesteśmy narażeni na manipulację i jak możemy jej przeciwdziałać.
ANNA ADAMOWICZ: Panie profesorze, jak długo powstawał raport i co stało za jego powstaniem?
TADEUSZ ZGÓŁKA: Samo zbieranie danych trwało niezbyt długo, natomiast ich opracowywanie było już dłuższe. Jako RJP mamy obowiązek sporządzać takie raporty co dwa lata. Zbieranie danych jest dziś stosunkowo proste. Paski można spokojnie odnaleźć w sieci, nie ma z tym większego problemu. Natomiast potem musiały być wyznaczone kategorie, którymi interesowały się osoby opracowujące materiał.
Przygotowujemy te raporty na potrzeby Senatu RP. Raport „o paskach” już został przez Senat przyjęty. Nasza przewodnicząca i jednocześnie współautorka opracowania, pani prof. Katarzyna Kłosińska, gościła w Senacie i otrzymaliśmy notatkę, że raport został przyjęty, mimo że jest, delikatnie mówiąc, nieco kontrowersyjny.
Został przyjęty bez zastrzeżeń?
Niemożliwe jest zgłaszanie zastrzeżeń, bo jest to pewna całość. Nie można zgłosić zastrzeżeń do jednego fragmentu tego opracowania, bo fragment wyjęty z kontekstu byłby pozbawiony wiarygodności.
To oznaczałoby, że jednak naukowe fakty docierają też do rządzących.
Jeszcze nie wiadomo, jakie to będzie miało konsekwencje dla Rady, bo możliwe, że jednak politycy bardziej się zainteresują tym, co my robimy – i to będzie interpretowane albo dobrze, albo źle. Trudno powiedzieć w tej chwili.
Po lekturze raportu odniosłam wrażenie, że trzeba byłoby się mocno natrudzić, żeby powiedzieć, że jest on zaangażowany politycznie. Ta „suchość” przedstawionych w nim faktów sprawia, że nikt nie jest w stanie zaprzeczyć temu, że takich treści na paskach nie było.
Takie mają być nasze raporty. Nawiążę do innego opracowania, które kiedyś przygotowywał zespół pod moim kierunkiem. To była analiza dokumentów znajdujących się w tak zwanym obrocie konsumenckim, np. umowy telekomunikacyjne, ulotki dołączane do leków, instrukcje dołączane do sprzętu elektronicznego itp. Nawet umowy deweloperskie.
Nie wytykaliśmy nikomu – ani autorom ulotek dołączanych do leków, ani autorom instrukcji obsługi pralki czy komputera – że to, co się na nich znajduje, jest niezrozumiałe. Jednak w jednym z dokumentów, które poddawaliśmy analizie, nasza koleżanka znalazła zdanie składające się z ponad 70 wyrazów. Tego normalny człowiek normalnym umysłem nie jest w stanie przeczytać. To są twarde fakty językowe. W związku z tym, to nie znaczy, że polityka nas nie interesuje, tylko znaczy to tyle, że usiłujemy spoglądać z punktu widzenia języka i komunikacji językowej.
Czy Senat RP zleca państwu temat, czy państwo sami wybierają to, co jest akurat najbardziej interesujące?
Sami wybieramy i sami planujemy. Potem przedstawiamy to rządzącym. To się kiedyś nazywało nawet orędziem o stanie języka polskiego, teraz nazywa się sprawozdaniem o stanie ochrony języka polskiego.
Z jakiego powodu Rada zdecydowała, żeby tym razem zająć się paskami informacyjnymi?
To jest materiał bardzo nośny społecznie. Mówimy o telewizji publicznej, która ma swoje ustawowe obowiązki. W Senacie zaproponowano, żeby przeprowadzić takie analizy również dla stacji komercyjnych, niepublicznych, to znaczy niepodlegających wprost KRRiTV. Oczywiście, możemy to zrobić, to nie jest dla Rady problemem. Natomiast ktoś musi za to zapłacić, bo to są bardzo długie godziny pracy nad danymi i wiążące się z tym spore wydatki.
Na ile pana zdaniem język może być postrzegany jako zaangażowany politycznie albo jako neutralny?
Nie ma języka neutralnego politycznie. Taka kategoria jest po prostu niemożliwa.
Język jest, mówiąc banalnie, potężnym narzędziem, które może być wykorzystane zarówno do pisania nadzwyczajnych, pięknych strof poetyckich, jak i do propagandy politycznej.
To nie jest tak, że język jest możliwy do „wyprania” ze swojego zaangażowania w kwestie, które dotyczą posługujących się nim ludzi. To jest zawsze pewien wymiar polityczny.
To oznacza, że język może być użyty przez wszystkie strony agory politycznej do swoich potrzeb.
Oczywiście, że tak. To jest tak, że nawet te same środki językowe są stosowane przez różne podmioty działające na tej agorze. Przecież żadna ze stron nie ma monopolu na posługiwanie się agresją językową. Mogą to czynić obie strony. Każda z nich odpowiada za swoje czyny i za swoje słowa i można by ewentualnie konstatować, czy wielkość agresji po jednej stronie jest większa niż po drugiej.
W sprawozdaniu jest napisane, że takie zjawiska jak bańki medialne, trolling, fake newsy, postprawda to zmiany, które napotyka dzisiejszy język mediów. Czy te zmiany powinniśmy traktować jako wyzwania, z którymi można sobie poradzić, czy raczej są one typowe dla drugiego dziesięciolecia XXI wieku?
Dżina wypuszczonego z butelki, jak wiadomo, nie da się do niej z powrotem zapędzić. Rzeczywistość, w której wyzwolono np. trolling, jest rzeczywistością, z którą będziemy musieli sobie radzić. Żadna ustawa o cenzurze nie zapobiegnie temu, że będą trolle, które będą tworzyły teksty. Ale wynalazek nie jest aż taki całkiem nowy.
Bardzo wiele lat temu promowałem doktorat na temat języka lingubota, czyli mówiącego robota. Ten konkretny nazywał się Fido, miał swoje zdjęcie, można było z nim rozmawiać, przede wszystkim za pomocą klawiatury, miał opracowany swój program, zwłaszcza zasób słów i reguły składniowe. Badania nad funkcjonowaniem tego robota były bardzo ciekawe. Ludzie chętnie prowokowali go w ten sposób, że zadawali mu nieprzyzwoite pytania. Przypomina mi się jedno z nich, bynajmniej nie nieprzyzwoite, ale jednak prowokacyjne, a mianowicie: „Fido, wolisz chodzić w slipach czy w bokserkach?”. Na co Fido odpowiada: „Znam wiele różnych dyscyplin sportowych, w tym również boks, ale nie jestem jego miłośnikiem”.
Widać wyraźnie, że bokserki nie zostały wpisane w ten program, w którym funkcjonuje Fido. Ale potrafił znaleźć słowo leżące tuż obok, np. podstawę słowotwórczą bokserek, i potrafił na takie pytanie odpowiedzieć unikowo.
Tak sobie wyobrażam, co to jest trolling: można takiego lingubota zaprogramować, żeby produkował i publikował nieskończenie wiele fake newsów. To działanie maszynowe, niekoniecznie są to trolle w postaci ludzkiej. Z tym będziemy musieli żyć. Jeśli to już raz się zdarzyło, to nie ma żadnych szans na uciszenie całej tej burzy na temat fake newsów.
Powoli chyba wyciszana jest sprawa postprawdy. Wynika tak z moich lektur, tych bardziej publicystycznych niż naukowych: ludzie wreszcie przejrzeli na oczy.
Postprawda to jest po prostu kłamstwo, którym nie ma sensu się przejmować, bo kłamstwo jest odwieczne i ludzie zawsze się okłamywali.
Natomiast cały przemysł fake newsów będzie kwitł i pozostanie tylko pytanie: na ile damy się temu ogłupić? Nie możemy powiedzieć jednoznacznie, że coś jest prawdziwe, a coś jest fałszywe. Niedawno pisałem o walce z postprawdą. Po polsku mówi się na przykład, że słońce wschodzi i zachodzi. Czyli co się kręci? Słońce wokół Ziemi. „Sunrise” i „sunset”. W większości języków znajdują się echa teorii przedkopernikańskiej. Za pomocą języka mówimy przecież rzeczy ewidentnie fałszywe: słońce wschodzi.
Czy zgodziłby się pan ze stwierdzeniem, że dzisiejsze prawo w wielu aspektach jest nieadekwatne wobec błyskawicznie zmieniających się technologii medialnych?
Jeśli chodzi o prawo, to pierwsza refleksja, którą musimy przed sobą postawić, jest taka, że prawo jest zawsze z tyłu. Najpierw pojawia się jakieś zjawisko, a potem prawo usiłuje je uregulować. Żeby sięgnąć do przykładu z zupełnie innej branży: najpierw zaczęły po drogach jeździć samochody, a potem dopiero się okazało, że należy ustanowić prawo drogowe, np. regulujące ruch prawostronny lub lewostronny.
Tak jest zawsze z prawem. Ono musi się odnieść do tego, co już zaistniało. To nie jest tak, że my możemy czemuś zapobiec za pomocą przepisów prawnych. Prawnicy uruchamiają się dopiero w pewnej sytuacji. Zanim uchwalono prawo autorskie, twórczość literacka i muzyczna kwitły – plagiaty też były na porządku dziennym.
W sprawozdaniu Rady widać, że paski powtarzają się nawet względem siebie, w niewielkich odstępach.
Ale to jest już niechlujstwo dziennikarzy. Te paski to jest w ogóle przedziwna sprawa, bo w to są zaangażowani chyba nawet nie dziennikarze. Rosjanie mają takie ładne słowo „politruk”, czyli polityczny dowódca. Tam chyba ci politrucy siedzą i tworzą te paski, np. na temat tego, że pani Aleksandra Dulkiewicz kupiła pół litra wódki i butelkę coli. O czym jest ten pasek?
Paski są stosunkowo świeżym wynalazkiem. W „Dzienniku Telewizyjnym”, za czasów tzw. komuny, w telewizji publicznej występował lektor, różni zaproszeni goście, coś się mówiło i na tym się kończyło. Paski nie są wynalazkiem istniejącym od początku telewizji.
Na początku 2016 roku przy RJP utworzono Zespół Etyki Słowa. Czy wiązało się to w jakiś sposób z powstawaniem sprawozdania, czy raczej była to odpowiedź na postępującą „mowę nienawiści” w mediach i sferze publicznej?
Były to dwie zupełnie niezależne sprawy. To inicjatywa pani prof. Jadwigi Puzyniny. Jeśli chodzi o mowę nienawiści, to mam swój pogląd: nienawiść nie mieszka w języku, nienawiść mieszka w nas. Język jest tylko narzędziem, udostępnia słowa, którymi można nienawistnie określić swojego przeciwnika, np. politycznego. Tyle mam do powiedzenia na temat mowy nienawiści.
Mówienie o mowie nienawiści to obrażanie języka. Ludzie się nienawidzą nawzajem, a to, że tę nienawiść formułują przy pomocy języka, to już inna sprawa. Przecież międzyludzka nienawiść może się obejść, manifestować, także bez języka.
Człowiek, który na scenie zamordował prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, posłużył się nie językiem, tylko nożem. Nienawiść jest w nas, w społeczeństwie nienawiści.
Czy etyka słowa może stanowić oręż w walce z taką nienawiścią?
Pokonać się tego nie da. Jak mówiłem, dżin został wypuszczony z butelki i żyje własnym życiem. Etyka słowa może mieć charakter dydaktyczny i profilaktyczny, terapeutyczny. Może uświadamiać ludziom młodym, że pogarda dla innej osoby jest czymś niegodnym przyzwoitego, wykształconego człowieka. A w języku uczniowskim pogardy jest aż nadto.
Czy słuszne byłoby łączenie wielkiej popularności pasków informacyjnych ze zmniejszaniem się w Polsce liczby osób czytających? Badania pokazują, że o ile ludzie są w stanie przeczytać wiele krótkich informacji, o tyle z trudnością czytają książki.
Sukcesem jest, że w ogóle czytają. Natomiast zalewa nas, i to pozostawiam ocenie Czytelniczek i Czytelników, kultura obrazkowa. Na każdym lotnisku na świecie mamy te same piktograficzne informacje. Tu jest postój taksówek, a tam nie wolno palić. Kultura obrazkowa ułatwia życie, bo nie muszę znać języka, a mogę się zorientować na każdym lotnisku czy dworcu świata.
Ludzie nie czytają, bo nie mają w sobie potrzeby. Zagrożeniem są audiobooki i kultura obrazkowa, która być może zdominuje dużą część naszego społeczeństwa.
Wyobraźmy sobie utopijną sytuację, w której telewizja publiczna nie jest jednocześnie zaangażowana politycznie. Czy w takiej neutralnej światopoglądowo telewizji paski miałyby rację bytu?
Myślę, że nie, chociaż nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. W każdej telewizji są elementy bardziej i mniej polityczne.
Nawet w takim serialu jak „Świat według Kiepskich” możemy znaleźć zabarwienie polityczne. Głową rodziny jest Ferdek, który wyznaje zasadę, że im głupsze, tym lepsze. Tak jest pokazywana pogarda dla wykształciuchów. Cała Polska rechocze na widok Ferdka z „Kiepskich”, ale jest to chichot czy nawet rechot zgubny dla intelektualnego poziomu mieszkańców Polski. Bo kpina z jakichkolwiek wartości intelektualnych jest wykorzystywana politycznie jako etos suwerena.
TADEUSZ ZGÓŁKA (ur. 1945 roku w Rodatyczach) – profesor językoznawstwa na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, wiceprzewodniczący Rady Języka Polskiego.
W 1979 roku stworzył w Instytucie Językoznawstwa UAM Zakład Metodologii Lingwistyki, którym kierował przez 25 lat. Na UAM tworzył nowe kierunki studiów: językoznawstwo i informację naukową, hungarystykę, hispanistykę i etnolingwistykę. Z jego inicjatywy na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej otwarto Podyplomowe Studium dla Nauczycieli Języka Polskiego jako Obcego. Był członkiem Rady Wydawniczej polskiej edycji „Encyclopaedia Britannica”, uczestniczył w tworzeniu podstaw programowych do nauczania języka polskiego w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. Pracował jako edytor różnych wydawnictw, w tym wraz z żoną wielotomowego „Praktycznego słownika współczesnej polszczyzny”.
Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, nagrodami uczelnianymi. W roku 2000 Państwowy Pomorski Uniwersytet im. M. Łomonosowa w Archangielsku uhonorował go doktoratem honoris causa. Prywatnie jest mężem Haliny Bułczyńskiej-Zgółkowej.
CZYTAJ TAKŻE: Poznańska Garażówka – ćwiczenia z empatii
CZYTAJ TAKŻE: Poznańska Wiosna: muzyczna pora roku
CZYTAJ TAKŻE: Solidarność międzygatunkowa. Rozmowa z Adamem Jastrzębskim