Inne ja
Opublikowano:
10 stycznia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Łączy ich szczerość, brak oceny i wsparcie. 6 stycznia 2024 roku Contemporary Artists’ Cooperative wykonał performans, który był prezentem z okazji 50-lecia Polskiego Teatru Tańca. Rozmowa z Kaspianem Jakubem Rezlerem, reżyserem autorskiego spektaklu „Jesteś wszystko… rzecz o nieoczywistości”.
Barbara Kowalewska: Założył pan Fundację Jesteś Wszystko. Nazwa jest intrygująca. Czy chodzi o zakwestionowanie tradycyjnego pojęcia tożsamości? W jaki sposób nazwa wiąże się z misją osób tworzących fundację?
Kaspian Jakub Edmund Rezler: Postrzegamy siebie przez pryzmat filtrów nałożonych społecznie, warunkuje nas to, jak byliśmy wychowani. Często więc przechodzimy długą drogę do uświadomienia sobie, że jesteśmy coś warci sami w sobie, a nie poprzez zewnętrzne działanie. W założeniu fundacja ma zrzeszać artystów nieprofesjonalnych – nie lubię tego określenia, ale chodzi o tych, którzy nie zarabiają na sztuce, mają inne zawody, ale oprócz tego tworzą.
Chciałem umożliwić ludziom realizację siebie poprzez kreatywność – nieśmiałe próby komponowania, pokazy taneczne, pisanie wierszy. Ta nazwa ma przyciągać i prowokować. „Jesteś wszystko” jest wielowymiarowe, mieści się w tym także ciemna strona natury ludzkiej.
Jeśli jednak to wszystko się zaakceptuje, przefiltruje, możemy przejąć kontrolę nad tym, co dopuszczamy do siebie.
BK: Muszę też zapytać o imiona, bo informacje w internecie wprawiły mnie w konfuzję. Funkcjonujesz pod imionami „Jakub Edmund” lub „Kaspian Jakub”. Z którymi się identyfikujesz?
KJER: Jakub Edmund to imiona administracyjne, Kaspian nadałem sobie sam jako przydomek artystyczny, ale wiąże się z tym niesamowita historia. Przepowiedziała mi to imię „wiedźma” z Nowego Orleanu. Imię „Kaspian” miałem już dawno w głowie, jeszcze zanim została wydana po polsku „Narnia”. Kusiło mnie już wcześniej, ale nie dopuszczałem długo do siebie mojej tożsamości artystycznej, wręcz tłumiłem w sobie, wydawało mi się, że to nie pasuje. Aż do samotnej podróży do Nowego Orleanu, miasta voodoo i niewolników, gdzie czuje się mocno ból, bo tam wydarzyło się dużo złych rzeczy – czułem to wszystkimi zmysłami. Któregoś dnia spacerując po mieście, zaszedłem do dzielnicy uważanej za jedną z najbardziej niebezpiecznych w Stanach. I nagle pojawiła się przede mną około pięćdziesięcioletnia kobieta, zaczęliśmy rozmawiać. W pewnym momencie powiedziała: „Masz nowe imię, w tym roku zmienisz tożsamość” i to był moment, który zdecydował, że odważyłem się uznać imię Kaspian za swój przydomek artystyczny.
BK: Trzy osoby stanowią trzon grupy, a wasze przeżycia stały się zaczynem spektaklu. Jak się spotkaliście?
KJER: To historia niezwykła, bo połączył nas Polski Teatr Tańca. Spotkaliśmy się tam na warsztatach i tak się złożyło, że Kasia, Asia i ja – wszyscy troje – szliśmy na zajęcia w okropnym stanie emocjonalnym, to był dla nas ciężki okres, związany z niskim poczuciem własnej wartości, a jednocześnie mieliśmy świadomość, że wchodzimy na scenę, zajęcia prowadzą profesjonalni tancerze i że trzeba będzie się zmierzyć z tym, że ktoś na nas patrzy, ocenia, i z własną samooceną.
To było bardzo trudne, ale atmosfera na zajęciach była taka, że wracaliśmy tam. Na początku nasze kontakty były nieśmiałe, ale w kwietniu były moje 40. urodziny i Asia zaproponowała, żebyśmy poszli do knajpki na wino. Zaczęliśmy rozmawiać i wtedy, trochę w ramach żartu, rzuciliśmy luźno, że wystawimy swój własny spektakl.
A teraz to się wydarza. Po drodze było dużo projektów warsztatowych w PTT, które kończyły się pokazem na scenie, ale teraz to jest już inne wyzwanie.
BK: Styczniowa premiera w PTT jest waszym prezentem dla tej instytucji. W jaki sposób pojawiła się taka możliwość?
KJER: W zeszłym roku, w styczniu, po realizacji projektu „Born” napisaliśmy list do dyrekcji teatru z podziękowaniem i dyrekcja zaproponowała nam uczestnictwo w obchodach 50-lecia istnienia Polskiego Teatru Tańca. Co do formuły spektaklu zostawiono mi pełną dowolność. Pierwszą moją myślą było: „Ale kim ja jestem, żeby to zrobić?”. A jednocześnie czułem, że drugiej takiej szansy może nie być. Właśnie w celu realizacji tego projektu założyłem fundację, staramy się o patronat Polskiego Teatru Tańca. To „dziecko” rodziło się w bólach, pierwotnie miało być dwanaście osób, ale część się wykruszyła, gdy zadania narastały. Tu każdy miał szansę wejść za darmo w pewien proces, ale grupa się rozpadła i trzeba było zaprosić innych do współpracy. W czerwcu powstał zespół w takim składzie, który funkcjonuje do teraz. Pierwszy raz wystąpiliśmy samodzielnie na Move Festival w Zielonej Górze, przedstawiając dwie sceny. Mieliśmy dobre recenzje i kolektyw się trochę ustabilizował. Zaprosiłem także do współpracy Ulę Sobol, która przygotowała do spektaklu oprawę muzyczną. Zależało mi, żeby docenić tę artystkę i w ramach fundacji opublikowaliśmy tę ścieżkę dźwiękową na Spotify.
Prawdopodobnie jako pierwsi zarejestrowaliśmy pełnometrażowy spektakl w wirtualnej rzeczywistości, specjalne okulary pozwalają zobaczyć jedną scenę w zakładce VR na naszej stronie. Z zakładki Wirtualna galeria także można wejść do wirtualnej rzeczywistości, używając okularów, ale również za pomocą komputera, bez logowania można wybrać awatara i podróżować pogalerii.
BK: Spektakl ma formę performansu. Jak został skonstruowany? Na czym polega udział publiczności w wydarzeniu?
KJER: Lubię taką formę, gdy widz jest wplątywany w nasze działania. Na ten temat przeprowadziliśmy sporo konsultacji, bo czasem można uzyskać taki efekt, że ktoś się zestresuje, więc trzeba przemyśleć, jak to zrobić, by tego uniknąć. Widz jest treścią spektaklu, ogląda wydarzenie, spięte opowiadaną przez nas historią.
Zależało nam na tym, żeby ktoś, kto przyjdzie z określonymi emocjami, przez to doświadczenie wyszedł z refleksją o sobie i nauczył się filtrować swoje doświadczenia. Specjalni „stewardzi” wyjaśniają, czego uczestnicy spektaklu doświadczą, nie można rozmawiać, to czas skupienia się na odczuciach.
To nie jest przedstawienie, które ma się podobać lub nie, ale wydarzenie, którego zadaniem jest wywołać refleksję nad samym sobą i dyskusję o tym.
BK: Spektakl jest niespodzianką. Brzmi to trochę jak wejście do escape roomu. Nie obawiacie się reakcji uczestników? Jakie są granice uczestnictwa?
KJER: Zdaję sobie z tego sprawę. Mam wykształcenie psychologiczne i konsultowałem metody działania z psychologiem klinicznym. Nie zostawiamy widza sam na sam z uczuciami, to rzecz o lękach, z którymi się mierzymy, ale jest tu także czas na wyprowadzenie z tego lęku, to proces. Dajemy impuls, zaczątek, nie wykorzystujemy ekstremalnych środków, które mogłyby wywołać daną emocję, nie chcemy, żeby wychodząc z teatru, uczestnik performansu miał poczucie, że nie wie, co z tym zrobić. Część oglądających może z tej sytuacji teatralnej zaczerpnąć coś istotnego, a inni mogą w danym momencie nie być na to gotowi i to też jest OK. Chcemy po prostu pokazać, że uczestnicy mają do tego narzędzia. Naszym celem jest, by wyszli z poczuciem, że są wartościowi tacy, jacy są.
BK: Czy wasz zespół to także wspólnota, która jest bezpiecznym miejscem?
KJER: Podczas konferencji prasowej zespół wypowiadał się na ten temat. Rozpoczynając pracę nad projektem, wiele czasu spędziliśmy na medytacji, mierzyliśmy się z tym, co w sobie odkrywaliśmy: ze swoimi lękami, żądzami.
Trwało to długo, ale spowodowało, że grupa sprawdza się, gdy jest trudno. Ostatnio było trudno w różnych kontekstach, ale zawsze byliśmy razem przy rozwiązywaniu problemów.
Powtarzam, że podstawą naszego działania są trzy filary: szczerość, brak oceny i wsparcie. Nie jest to proste. Gdy pojawia się problem, można szukać winnego, tymczasem w kryzysowych sytuacjach wszyscy w grupie rozwiązywaliśmy problemy, podejmowaliśmy konieczne zadania. To nie są tylko próby do spektaklu, to bycie razem.
BK: Powtórzycie kiedyś ten performans?
KJER: Planuję rozmowy z różnymi instytucjami w Poznaniu, by stało się to możliwe. Potrzebujemy jednak do tego dotacji. Chcielibyśmy także umożliwić uczestniczenie w tym wydarzeniu w wirtualnej rzeczywistości, być może na zasadzie wypożyczania odpowiedniego sprzętu chętnym, bo rzecz nie jest tania. Do tego też potrzebne byłoby dofinansowanie.
Kaspian Jakub Edmund Rezler – „Boję się tępej agresji, huku petard i otwieranego szampana oraz skarpet frotté. Jestem szorstką wełną w kolorze czarnym, która oddaje wszystko, co ma najlepsze. Jestem podwieczorkiem pracującym nad brakiem oceny, pragnącym przestać być… Staram się być własną wersją siebie! Jestem Kaspian. Miło Cię poznać.”