Język za zębami
Opublikowano:
5 lipca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Czasem świerzbi, by powiedzieć więcej, domknąć zdanie puentą, rzucić ciętą ripostą. Najnowsza książka poetycka Piotra Florczyka, tłumacza i akademika pracującego w Stanach Zjednoczonych, jest o chwili przed. Bo może nie powiedzieć nic? I jak to napisać?
Geografie mniej i bardziej wyobrażone
Letnia premiera Wydawnictwa Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu jest poniekąd wyjątkowa: oto i kolejny tom wierszy amerykańskiego i polskiego poety, tłumacza i akademika.
Piotr Florczyk, nagradzany za przekład Budowałam barykadę Anny Świrszczyńskiej na język angielski (Building the Barricade), pisze w rozkroku, rozsnuwając swoją opowieść wokół Krakowa i zachodniego wybrzeża. Takie to zestawienie.
I co z niego wynika?
Autoportret
Trzymam
język za zębami –
za językiem
ja.
Nie chodzi przecież o zaznaczenie dystansu czy ustawienie hierarchii. Podróż Florczyka w Granicach nie chce, za przeproszeniem, być wertykalna, ale trzyma się horyzontu. Bo skoro granica, to i mapa: kolejne teksty poety (a może jednak: pisarza, autora short stories?) układają się w prywatną kartografię.
Część wierszy to notatki poczynione mimochodem, codzienne zdziwienia, które przecinają codzienność. Inne osadzają się w konkrecie: mieście, dniu, kraju.
Każdemu jednak towarzyszy pytanie kołaczące się z tyłu głowy – po co to wszystko określać? I komu to określanie jest potrzebne?
Dwa centy
Rdzawy marmur w czarnych wodach.
Świerszcze jaszczurki pająki.
Nazwisko? Skąd? Dokąd? Kanonada znaków zapytania.
Wyraźnie dnieje.
Uciekałem przez sen w nocy.
Z ciemnych wód wyłowiona ryba.
Gdybym mógł uprościć język, zrobiłbym to.
Tyle jest rzeczy do nazwania.
Gdyby dać się ponieść fantazji, to możemy przecież czytać Granice w kluczu kultowego już Lost in Translation, a raczej w kolejnych życiach tej frazy, która oderwała się od tytułu filmu i wkradła się do naszych słowników. Nie idzie o wyliczanie procentu amerykańskości i polskości, a tym bardziej o skartowanie przestrzeni, by zaprowadzić porządek.
Języki, waluty i miejsca to jeden język, jedna waluta i jedno miejsce. Zmieniają się tylko okoliczności, układ pozostaje bez zmian. Florczyk porusza się ponad makietą państw-narodów, wyklejając własną mapę.
A tworzą ją świstki, sceny, migotliwe postaci i absurdo-śmiesznostki, których nie trzeba wymyślać, bo dzieją się same, na przykład w Kalifornii:
24 grudnia
Dziesięć, nawet
dwanaście stopni w kilka minut
po szesnastej. Moi sąsiedzi
faszyniści biegną gdzieś
w czarnych uszatkach
i szalikach czerwonych.
Ilu z nich wozi w bagażniku
łańcuchy śniegowe?
Skrobaczki? Smary i płyny?
Nawet pies-kundel
wdział kozaki.
Dlaczego
brakuje im zimy?
Nie mówi o tym żaden
przewodnik. Słońca
nie przegonią, choć
od pierwszego wstaje późno
i wcześnie zachodzi.
Zresztą mróz jest –
niedaleko.
Szydzić
nie wypada, ale wolno
się dziwić. Piwnic u nas brak,
ziemia nie trzyma,
więc co kto ma w szafie
w końcu zliczone zostanie.
Ale czy Bóg rodzący się
w cieple, to Diabeł?
Stoję pochylony ze świecą w ręku
i spisuję tę szopkę
z oka na pamięć.
Podwójne życie
U Florczyka nie chodzi tyle o retoryczną zagrywkę, o próbę zamknięcia rzeczywistości w języku, o jak najdokładniejsze jej nazwanie.
Granice Piotra Florczyka skupiają się na tym, z czego w ostatnim momencie rezygnujemy. Co się dzieje, kiedy gryziemy się w język? Ilu genialnych pomysłów, głupich uwag i bolesnych zdań nie usłyszał świat? W swojej najnowszej książce pisarz dokumentuje momenty skreśleń i zawahań, publikując poniekąd teksty (i lektury) podwójne, jeśli nie potrójne.
Część wierszy możemy czytać „na czysto”, z pominięciem przekreślonych fragmentów albo też na ominięciach się skupić i nad nimi głowić. Możliwa i najciekawsza jest rzecz jasna strategia kombinowana.
2.
Wziąć się do roboty?
Szare kartony, po których
stąpali tragarze, okazują się
mapą donikąd. Na szczęście
lampa wciąż działa.
I tak: tu stanie wersalka.
W średnim pokoju spocznie
biurko. Regał z książkami.
Półeczka na ścianie.
Podłoga z desek. Ile nudy
jest w tym opisie,
przekonuje mnie nagłe
wycie karetek
Ale to nie wszystko, bo przecież wcale nie musimy skupiać się na czytaniu czy mówieniu. Redakcje, dostawki i wycinki to również domena pisania. I tak też granice zaczynają robić to, co powinny: falują, zwodzą, zacierają się. List zmienia się w monolog, który nigdy nie został wypowiedziany, choć właśnie go czytasz.
3.
Wyczerpany mimiką
podnoszę więc głos –
moja ekspansja nie zna
granic, nie zna łaski –
ale na kogo krzyczę,
skoro dziś śpię sam?
Nieznośny jest jestem,
bo nie ma cię ze mną
Ciepło, ale nie za gorąco
Ironię się lubi, ironię się ceni: na podstawie jej poziomu i jakości dość chętnie wyliczamy inteligencję rozmówcy.
Choć bywa urokliwa, we współczesnej literaturze leży podejrzanie blisko cynizmu i uśmiechu wyższości. Słowem: nic nam nie rozbraja, niczego nie wywraca na nice, a podziały i granice tylko się umacniają. Poluzowanie ironicznego gorsetu napawa niepotrzebnym lękiem. Jej antypody to nie tylko dolina banału i naiwnego optymizmu.
Florczyk proponuje spojrzenie czułe i ciepłe, którego lepiej nie mylić z melancholią i nostalgią podszytych przeszywającym zimnem. Tam, gdzie czułość, tam wyobraźnia:
S.O.S.
Pierwszy raz w życiu zmieściłem się cały
do małego jamnika. Nie będzie mnie
chwilę, tydzień cały, ale załączam
listę ubrań, bo łatwo nie będzie odnaleźć się
w zgliszczach: pięć par skarpet w liście
klonu i spodenek tyle samo. Odnalezione
w szafie czarne koszulki (cztery sztuki,
byle nie firmowe) swoje widziały: granice
zielone i sztuki na bis; żuka z mięsem
pod mostem. Adres? Widzieli mnie
w Krynicy. Na cyplu w Sielpi. W gaju
pod Borkowem. Dobczyce? Zostały
rysy i średnik blizny na prawym nadgarstku.
(Zima bez śniegu – Dobczyce! – to jednak
inna bajka.) Jeszcze wcześniej, na prawym
brzegu małej wody, zgubiłem się
w bajce pierwszy raz w życiu. Dawno temu.
Stąd ten krzyk ukryty wówczas w butelce.
I można tak długo dalej: bo w tle tańczy patron, Aleksander Wat, zabawa rytmem wiersza (która najwyraźniej sprawia Florczykowi masę frajdy), a nawet próba rekonstrukcji wojaży pisarza. Podobnie wylewnie można i o końcowym poemacie o zabójczym tempie, fabularnych zwrotach i szwungu. Ale zakończmy słowami poety:
(…)
36.
A więc to wszystko –
kropka. The end. Ciąg dalszy
nie nastąpi. Sam
schodzę z tanka i idę
już – jak mówi Iza – spaść.