Kura, ale inaczej!
Opublikowano:
6 czerwca 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Drób to najwcześniej udomowiona zwierzyna na naszych podwórkach. Mówi się, że w warunkach dzikich nie występuje.
Drób to najwcześniej udomowiona zwierzyna na naszych podwórkach. Mówi się, że w warunkach dzikich nie występuje. Podobno pochodzi od indyjskiej rasy bankiwa. Niemniej jednak badania historyków wykazały, że najwcześniejsze ślady występowania tego ptactwa wykryto w VI w p.n.e. w Chinach. Na naszych terenach na pewno zwierzyna ta biegała luzem między chatami w Biskupinie. Zaczątki przemysłowej hodowli to dopiero XIX wiek. Wtedy to zaczęto psuć tego ptaka, zamykając go w klatkach. Po kilkaset sztuk w jednej! Wcześniej był mało wymagający, praktycznie tylko dokarmiany, bo w rzeczywistości sam dbał o wyżywienie. Wtedy to i jajka, i jego mięso były najzdrowsze, pozbawione wszelkich chemicznych czy farmakologicznych „dobawiaczy”.
Krótko tylko wspomnę, żeby się działaczom ratowania zwierząt nie narazić, o takich wynalazkach jak kapłon czy pularda. W pierwszym wypadku to kogut pozbawiony jąder, w drugim – kura bez jajowodu. Dzisiaj smak ten możemy sobie tylko wyobrazić, czytając Ćwierczakiewiczową albo też wyjeżdżając do Francji, gdzie coq de Bresse z Burgundii jest znakiem chroniony i wszelkimi stemplami unijnymi zabezpieczony. Tam znajduje chętnych, gotowych zapłacić każdą cenę za ten rarytas. My jeszcze musimy na ten moment poczekać. Jest to spowodowane inwazją brojlera. Wymyślono rasę mięsną, która swój żywot kończy po sześciu tygodniach, osiągając wtedy wagę ubojową. To znaczy: współczynnik przyrostu masy i zużytej paszy powoduje, że dalsze trzymanie tych kuraków jest nieopłacalne. Jak jednak może smakować coś takiego, co wyrosło na sztucznych dodatkach i w oparach amoniaku? No przecież nijak! Niemniej jednak przemysłowy tucz, a Polska jest obecnie europejską potęgą w tym zakresie, bije rekordy opłacalności. W detalu kilogram takiej tuszki niewiele w cenie przekracza pięć złociszów. Cieszę się, że moja babcia nie dożyła tych czasów. W latach mojego dzieciństwa wędrowała w piątek na ulicę Kościelną w Poznaniu na targ, gdzie zjeżdżali furmankami okoliczni bambrzy, i przynosiła stamtąd świeżo ubitą kurę w piórach. Zagotowywała wodę, parzyła i pracowicie obskubywała z piór, wydobywając najmniejsze „pipcie”. Potem powstawały z tego różne smakowite dania, które wędrowały na niedzielny stół. Ja dzisiaj też mogę sobie na taki luksus pozwolić, bowiem drób biega swobodnie po naszym obejściu, czasami denerwując Moje Ślubne Szczęście wydłubywaniem z rabatek świeżo posadzonych begonii czy pelargonii. Niemniej jednak, Szanowny Czytelniku, i Ty możesz zdobyć ten „towar” z górnej półki. Nazywa się go różnie, przeważnie kurczakiem z wolnego wybiegu lub zagrodowym. Dzisiaj polecam danie ze zdrowym dodatkiem, kaszą jaglaną z warzywami.
Moje danie to górna część udka. Biorę je i na kilka godzin przed dalszą obróbką i maceruję w przyprawach. W skład mieszanki wchodzi rzecz jasna sól, następnie ogródkowe zioła, czyli oregano, tymianek, trochę cząbru i bazylii. Te wrzucam do moździerza i ucieram z łyżką sosu sojowego i pieprzowego, łyżką miodu. Tak powstałą masą nacieram każdy centymetr porcji, odstawiam do lodówki, by smaki wniknęły w głąb. Następnie na patelni podgrzewam olej rzepakowy tłoczony na zimno i wrzucam zmacerowane mięso. Całość przykrywam pokrywką i „smażo-duszę”, przewracając, by doszło z każdej strony. Proces obróbki cieplnej trwa nie dłużej niż pół godziny. Całość wydaję z kaszą jaglaną, a dodatkiem jest ogródkowa krucha sałata. Smacznego!