Kurak z bobem
Opublikowano:
21 czerwca 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Tegoroczne lato daje nam popalić. I w przenośni i dosłownie. Na pola, na których gospodaruję, od prawie dwóch miesięcy nie spadła kropla deszczu. Korzystając jednak z tego, co Pan Bóg dał, postanowiłem przyrządzić typowo letnie danie. Będzie nim kurak w warzywach z bobem.
Najstarsi mieszkańcy mojej wsi nie pamiętają takiej sytuacji. Gdy wyjeżdża się na polne drogi, po chwili auto tonie w tumanach kurzu. Nie jestem fatalistą, ale już teraz zastanawiam się, czym będę karmił moje stwory zimą. Mieszanka paszowa na polu jest taka, że nie wiadomo, czy będzie po co uruchamiać kombajn. Jak śmiał się dziadek mojego przyjaciela: „zboże takie jak las, co dwa metry kłos, a wróbel, gdy chce dzióbnąć, musi przyklęknąć”. Ale to śmiech przez łzy, bo nawet kukurydza – roślina gorącego klimatu – na skutek braku wody zaczyna się zwijać. Nie będę jednak przed Tobą, Szanowny Czytelniku, swoich żalów wylewał. Jadę dzisiaj z wnioskiem klęski suszowej do gminy i zobaczymy, co rządzący na to poradzą. Dobrze chociaż, że w ogródku coś rośnie, rzecz jasna, skutkiem ciągłego podlewania. Dobrze, że mam własną studnię, bo gdybym korzystał z państwowej wody, to pewnie już dawno ogłosiłbym bankructwo. Zioła jakoś się trzymają, warzywa też, chociaż i tak plon nie jest taki jak w ubiegłych latach.
Korzystając z tego, co Pan Bóg dał, postanowiłem przyrządzić typowo letnie danie. Będzie nim kurak w warzywach z bobem. Ten ostatni to przecież pokarm znany już od czasów biblijnych. Na pewno jadali go Abraham, Jozue czy Mojżesz. W Wielkopolsce uprawiamy go już od wczesnego średniowiecza. Dziś zaś stał się rośliną nieco kłopotliwą, bo upodobały go sobie mszyce i obsiadają gromadnie jego liście i łodygi, prowokując przemysłowych plantatorów do chemicznych oprysków. Czerwiec to czas zbioru i łuskania tych jakże smacznych ziaren. Bób pojawia się na krótko, a najlepszy jest świeży, niemrożony – z cienką skórką. Jeżeli chodzi o kuraka – piszę tak celowo, bo mam na myśli wiejskiego, żyjącego co najmniej pół roku, a nie brojlera utuczonego pod dachem w nienaturalnych warunkach – biorę całe udka. Należy je przekroić na pół, oddzielając pałkę. Przez godzinę marynuję go, wraz z cebulą, w ziołach. Może być bazylia, tymianek i oregano i, rzecz jasna, sól. Układam go w naczyniu żaroodpornym i zasypuję marchewką skrojoną w plastry, porem, selerem i pietruszką.
Do tego dodaję – mogę, bo w ogródku obfitość – posiekane zioła. Na wierzch kładę zmacerowaną w marynacie cebulę. Tego kuraka, którego widzicie na zdjęciu, przyrządziła moja żona, która równie dobra przy garnkach jak ja, a może i lepsza. Po przykryciu mięsa warzywami i ziołami naczynie należy przykryć i trzymać w piekarniku tak długo, aż mięso będzie samo odchodziło od kości.
Gdy kurak się piecze, przystępujemy do gotowania bobu. Należy go dobrze wypłukać zimną wodą i wstawić na niezbyt duży ogień. Do przyprawienia wystarczy użyć tylko soli (im skórka grubsza, tym trochę więcej), ale przeciętnie będzie to łyżka stołowa na garnek. Z bobem nie należy przesadzać, by go nie rozgotować, bo cała przyjemność z jedzenia pryśnie. Musi być miękki tak, by łatwo wyskakiwał ze skórki, lekko twardawy, ale z łatwością poddający się naciskowi zębów i języka. Do takiego zestawu praktycznie nic więcej nie potrzeba, ale doskonale nada się jakaś zielenina, może być na przykład rukola z jogurtem albo posiekana rzodkiewka – też tak doprawiona. Życzę smacznego w te upalne dni!