fot. Kaśka Jankiewicz

Mogę odejść, gdy zechcę

"Szanowni państwo – otwieram dzisiejsze posiedzenie Rady Etyki. Serdecznie dziękuję państwu za tak liczne przybycie. Tym razem rada zebrała się z własnej inicjatywy. Chodzi mianowicie o następującą sprawę: pan Robert Gärtner, którego witam serdecznie, złożył w Narodowym Instytucie Leków wniosek o wydanie śmiertelnej dawki pentobarbitalu sodu."

„Ten lek stosowany jest w innych krajach przez organizacje oferujące wspomagane samobójstwo. Pan Gärtner oświadczył, że chce odebrać sobie życie. Rzeczą nadzwyczajną jest fakt, że pan Gärtner nie jest nieuleczalnie chory. Nie cierpi z powodu bólu, jest zdrowy. Instytut odmówił wydania leku, na co pan Gärtner zgłosił się do swojej lekarki rodzinnej z prośbą o pomoc w popełnieniu samobójstwa. (…) Pytanie, na które chcemy sobie dzisiaj odpowiedzieć, brzmi dość prosto: czy lekarz powinien komukolwiek pomagać w popełnieniu samobójstwa? Na ten temat będziemy dzisiaj dyskutować, a na koniec posiedzenia będziemy głosować w tej sprawie.”

 

Tymi słowami, wypowiedzianymi z urzędową wzniosłością przez zwróconą w stronę publiczności Przewodniczącą Rady Etyki (indagująca, poważna i dostojna Daniela Popławska), rozpoczyna się „Prawo wyboru”. To minimalistyczna, wręcz surowa i demokratyczna (interaktywna) adaptacja tekstu Ferdinanda von Schiracha, dotyczącego problematyki eutanazji.

 

fot. Kaśka Jankiewicz

fot. Kaśka Jankiewicz

Choć ten dramat został napisany z myślą o współczesnych niemieckich realiach i zawiera odniesienia do powikłanej przeszłości Niemiec (dość zresztą bogate, a przy tym – w pewnym stopniu prowokacyjne), to bez wątpienia ma on wymiar zgoła uniwersalny.

Nie chodzi tylko o to, że podjęte w nim zagadnienie wspomaganego samobójstwa jest kwestią dyskutowaną i w różny sposób regulowaną na całym świecie (w zdecydowanej mniejszości są rzecz jasna państwa, w których takie działanie jest zgodne z obowiązującym prawem). Idzie raczej o tytułową możliwość podejmowania wyborów w swoim życiu.

W sprawie wolności człowieka

W interpretacji reżysera Piotra Kruszczyńskiego sztuka staje się bowiem głosem (czy może: wielogłosem) w sprawie wolności człowieka. Przedstawienie przesyca pełna niepokoju i wątpliwości refleksja na temat ograniczania możliwości decydowania o sobie samym w świecie Zachodu. Bo czyż podejmowanie decyzji o tym, kiedy i jak umrzemy, nie jest w gruncie rzeczy jednym z podstawowych i najważniejszych wyborów, przed którymi stajemy w życiu?

Jak przyznaje Piotr Kruszczyński w rozmowie z Michałem Pabianem:

 

„Mnie tekst von Schiracha zafascynował powagą swojego podejścia nie tyle do sprawy eutanazji, co raczej do kwestii wolności. Do wczoraj wszyscy żyliśmy w bardzo liberalnej, demokratycznej Europie; w Europie społeczeństw coraz częściej podważających idee liberalnej demokracji i na naszych oczach zatrzymujących się w wolnościowym pędzie.”

 

W Polsce „Prawo wyboru” będzie też w dość odruchowy sposób odczytywane jako przedstawienie wpisujące się w debatę o prawach kobiet, bo to właśnie kobietom polskie władze zaczęły ograniczać wolność w decydowaniu o swoim ciele – w kwestiach związanych z macierzyństwem.

Obie kwestie – macierzyństwo i śmierć – łączy przecież aspekt cielesny. Nie dziwi zatem, że Kruszczyński dokonał znaczącej zmiany, przydzielając wszystkie role sądowo-eksperckie kobietom. Tę decyzję tłumaczy tak:

 

„Przeciwstawienie bohatera męskiego wyłącznie kobiecym autorytetom wydało mi się ciekawe i znamienne. Widzę coś głęboko uzasadnionego kulturowo w tym, że to kobiety decydują o prawie, o tytułowym prawie wyboru głównego bohatera.”

Spektakl należący do kobiet

Grono aktorek z Teatru Nowego zostało świetnie poprowadzone i odegrało swoje role bezbłędnie, oddając wieloznaczność i symboliczność postaci. Maria Brandt jako okulistka prezentuje cały wachlarz emocji związanych z pełną ambiwalencji pozycją osoby, która z jednej strony jest wieloletnią przyjaciółką Gärtnera, a z drugiej pozostaje lekarką i trapią ją rozterki natury etycznej.

Z kolei Marta Herman postać prawniczki Biegler nasyciła olbrzymią energią z wyraźnym elementem zapału typowego dla aktywistki i… biegłej adwokatki, z lekkością przeprowadzającej drobiazgowo przemyślane i dobrze skonstruowane ataki. Bo broniąc prawa konkretnej osoby, chce osiągnąć zmianę prawną wpływającą na sytuację wszystkich obywateli i obywatelek Niemiec. No i jako młoda, pewna siebie osoba ma w sobie głębokie przekonanie o słuszności przyjętej postawy.

 

fot. Kaśka Jankiewicz

fot. Kaśka Jankiewicz

Pod względem temperatury wypowiedzi Marta Herman znajduje przeciwwagę w Małgorzacie Łodej-Stachowiak (Litten, ekspertka z dziedziny prawa), która świetnie wyartykułowała subtelne kwestie przepisów, opatrując je z jednej strony dystansem typowym dla specjalistki, a drugiej strony subtelnie puentując znacznie stłumionymi, acz jednak odczuwalnymi emocjami.

W podobnie kontrastowy, względem zdystansowanej Przewodniczącej Rady Etyki, zajmuje Keller To członkini rady, która została zagrana przez Antoninę Choroszy jako osoba empatyczna i przejęta . Ta kreacja oddaje iluzoryczność zachowania obiektywizmu przez etyków, chłodnego stawiania pytań i dywagowania nad racjami. Jej „empatyczność” jest zresztą w tym przedstawienia przydatna, wręcz konieczna – by publiczność była stale angażowana emocjonalnie.

Najmniej wdzięczną rolę odgrywa Agnieszka Różańska jako Sperling, ekspertka z dziedziny medycyny, członkini prezydium Naczelnej Izby Lekarskiej. Ta strażniczka obecnego porządku i status quo, osoba narcystyczna, niemiła, wręcz opryskliwa, może wywołać wśród widzów sporo niechęci.

 

fot. Kaśka Jankiewicz

fot. Kaśka Jankiewicz

Postać Sperling, reprezentując stanowisko lekarzy przeciwnych eutanazji, oddaje przy tym skłonność do hasłowego wyrażania racji przy prowadzeniu debat, populistycznych chwytów, manipulacji danymi. Można dodać, że wypowiedzi krzykaczki Sperling doskonale również odzwierciedlają charakter dyskusji prowadzonych w mediach społecznościowych.

W finale pierwszej części spektaklu te wszystkie kreacje prawie że jednak bledną za sprawą popisowej, wybitnej roli Bożeny Borowskiej-Kropielnickiej jako Thiel, ekspertki z dziedziny teologii. W swoim występie łączy wiele nieoczekiwanych elementów.

Dlaczego ten chrześcijański głos tak mocno rezonuje w „Prawie wyboru”? Bo to spektakl demokratyczny, oparty na konfrontacji światopoglądów i postaw, który w dodatku grany jest w Polsce. Zdominowanie Thiel przez pozostałe postaci żeńskie wypadłoby fałszywie.

Z drugiej strony złożoność napisanych przez von Schiracha wypowiedzi i zniuansowanie gry aktorskiej oddają wysoki poziom debaty publicznej w Niemczech. Trudno mi trochę wyobrazić sobie podobną sytuację we współczesnej Polsce pod rządami partii PiS, od lat stosującej taktykę skłócania ze sobą społeczeństwa.

Dramat dokumentalizowany jako dramat sądowy

 

W „Prawie wyboru” Duża Scena Teatru Nowego w Poznaniu, wraz z przestrzenią zajmowaną przez publiczność, przeobraża się w salę sądową. Ten zabieg powoduje, że widzowie, którym przydziela się funkcję gapiów, zostają mocno zaangażowani w śledzenie akcji. Ta akcja nie budzi przy tym napięcia w typowy sposób – za pomocą rozwoju wydarzeń – lecz poprzez przeciwstawienie sobie różnych racji, opinii wobec kwestii wspomaganego samobójstwa.

Ze względu na uwzględnienie niemieckich realiów prawno-sądowych, tekst von Schiracha, z wykształcenia zresztą prawnika, można odbierać jako stylizowany na paradokument.

 

Jego wystawienie odbieram niemniej bardziej jako dramat sądowy. Ta kategoryzacja nie odbiera mu zresztą elementu realizmu, gdyż większość dramatów sądowych jest inspirowana przecież konkretnymi procesami, które miały w przeszłości miejsce.

 

Odpowiedzialny za scenografię, kostiumy i oświetlenie Mirek Kaczmarek przyjął – szczególnie w pierwszej części spektaklu – skrajnie minimalistyczny kierunek, pozwalający zabłyszczeć aktorkom i aktorowi, a widowni skupić się na prowadzonym „zebraniu”.

W tych trzech aspektach Kaczmarek postawił na ostry kontrast światła i cienia – symbolicznie w ten sposób akcentując to, iż postacie spektaklu, a także i widzowie na scenie, posiadają konkretne poglądy – będąc „za” lub „przeciw” eutanazji. I tak na przykład świetlisty, jednolity wystrój „sali sądowej” zestawiony jest z czarnym ubiorem postaci. Podłoga tej przestrzeni i pulpity z materiału przypominającego jasne drewno przypominają trochę elementy wyposażenia modernistycznego kościoła.

 

W „Prawie wyboru” odbijają się echa średniowiecznego teatru, rozmów prowadzonych ze śmiercią.

Pod względem tego, w jaki sposób przedstawienie prowokuje publiczność do refleksji, zapoznania się z różnymi poglądami i zrewidowania w ten sposób własnej opinii, przypomina „Dwunastu gniewnych ludzi” (1957), będących adaptacją tekstu Reginalda Rose’a. Ten klasyczny dramat sądowy w reżyserii Sidneya Lumeta jest równie minimalistyczny pod względem formy i scenografii, co spektakl Kruszczyńskiego, a przy tym opiera się na podobnej dramaturgii.

 

W tym przypadku spór w tytułowym gronie ławników o werdykt w sprawie nastolatka oskarżonego o morderstwo inicjuje architekt (Henry Fonda), człowiek o humanitarnych poglądach, początkowo jedyny sceptyczny wobec poszlakowych dowodów mających świadczyć o winie oskarżonego.

Lumet sięgając po (bardzo sceniczny, napisany dla małego ekranu) tekst Rose’a i Kruszczyński adaptujący sztukę von Schiracha korzystają z materiałów stworzonych z myślą o wykorzystaniu potencjału zespołu aktorskiego, zebranego w zamkniętej przestrzeni (sala ławników, sala sądowa Rady Etyki). Sukcesy tych produkcji to przede wszystkim efekt świetnej obsady i mistrzowskiego wykorzystania pierwowzoru.

Spektakl suicydalny?

Przedstawienie „Prawo wyboru” aktywizuje też emocjonalną reakcję publiczności poprzez odsłonięcie prywatnych rozterek bohatera. Z perspektywy sytuacji dramatycznej prośba starszego pana o dostęp do leku jest pretekstem do zebrania się Rady Etyki i podjęcia dyskusji w sprawie eutanazji, by w finale przegłosować stanowisko zebranych osób.

Przesłuchanie bohatera nie tylko ujawnia motywacje kryjące się za niespodziewaną prośbą, ale i pokazuje go jako człowieka, który w rękach prawników staje się po części pionkiem w wielkiej grze, walce o zmianę bądź utrzymanie obowiązującej sytuacji ustawodawczej (z polskiej perspektywy moglibyśmy ją też szyderczo nazwać „kompromisem ustawodawczym”).

 

fot. Kaśka Jankiewicz

fot. Kaśka Jankiewicz

Aleksander Machalica jako smutny i rozgoryczony, niechętnie opowiadający o swoim życiu prywatnym Robert Gärtner znakomicie oddaje dylematy człowieka, co już zwyczajnie nie chce dłużej żyć:

 

„Mam już dosyć. Mam siedemdziesiąt lat. Przez czterdzieści dwa lata byłem żonaty. Trzy lata temu zmarła moja żona Eliza. (…)”

 

„Ja już nie chcę żyć. Nie interesuje mnie żaden spacer, żadna literatura, żaden film, żadna cząstka tego świata.”

 

Historii relacji Roberta i żony Elizy zostaje co prawda tylko częściowo, wyrywkowo opowiedziana w przedstawieniu, ale stopniowo zaczynamy rozumieć wagę tego, co przydarzyło się Elizie, ciężar cierpień kobiety i upiorną traumę mężczyzny.

Przedakcją „Prawa wyboru” jest zatem obserwowanie długiego, rozpisanego na tygodnie i miesiące, umierania bliskiej osoby, śmierci złej i odbierającej godność. W pewnym momencie nie ma już jak uśmierzyć narastających cierpień najbliższego człowieka – i wówczas może zakiełkować myśl o eutanazji.

 

Stąd mam wrażenie, że wizytę w teatrze można rozszerzyć o seans „Miłości” Michaela Hanekego czy o lekturę książki „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły.

 

W krótszej, drugiej części spektakl „Prawo wyboru” przybiera charakter elegijny i rytualny. To poruszająca celebracja godnej i dobrej śmierci – zapewne samobójstwa, dokonanego w pełni świadomie i przeprowadzonego ze spokojem i namaszczeniem.

Starszy pan żegnany jest przez chór kobiet, których przejmująca pieśń zamyka całość. To misterium pradawno-współczesne związane z żywiołami wody i ziemi – mężczyzna wkracza do wody, a w tej ostatniej wędrówce zawieszone są nad nim obiekty przypominające biodegradowalne urny Capsula Mundi. W umieszczonej w ziemi urnie składa się szczątki zmarłego i sadzi się na niej wybrane przez niego nasiono drzewa.

 

Fotosy do filmu "Miłość", reż. Michael Haneke, Francja, Niemcy, Austria 2012

Fotosy do filmu „Miłość”, reż. Michael Haneke, Francja, Niemcy, Austria 2012

Wiosną Teatr Nowy w Poznaniu świetną scenografię do „Prawa wyboru” prezentował w formie makiety w hallu przed Dużą Sceną (rok temu podczas premiery widzowie mogli oglądać kapsułę do eutanazji) – przygotowanej z myślą o osobach niewidzących i niedowidzących.

To jedna z pozytywnych zmian w instytucji, idącej z duchem czasów i zwracającej uwagę na kwestię inkluzywności. Drugą jest trwająca obecnie przebudowa wejścia do Sceny Nowej i Trzeciej Sceny, dostosowywanego dla osób z dysfunkcjami narządu ruchu.

Eutanazja a historia Niemiec

Niemieccy odbiorcy „Prawa wyboru” w tematyce dotyczącej eutanazji zwrócą uwagę na obecne w wypowiedziach Keller, ekspertki Litten, a szczególnie teolożki Thiel odwołania do polityki eugenicznej III Rzeszy, w samej zaś historii Roberta Gärtnera i jego żony zapewne wychwycą echa fabuły niesławnego filmu „Oskarżam” (Ich klage an). Ta produkcja została zakazana przez aliantów i przez długi czas nie była co prawda dostępna, lecz w powojennych dekadach często się do niej odwoływano, a dziś można ją zakupić na DVD.

W „Oskarżam” główny bohater, Thomas Heyt, jest poważanym naukowcem prowadzącym eksperymenty medyczne. Jego żona Hanna cierpi na stwardnienie rozsiane i doświadcza kolejnych, narastających symptomów nieuleczalnej choroby – tracąc kontrolę nad swoim ciałem.

 

Fotosy do filmu "Miłość", reż. Michael Haneke, Francja, Niemcy, Austria 2012

Fotosy do filmu „Miłość”, reż. Michael Haneke, Francja, Niemcy, Austria 2012

Zdesperowana, cierpiąca kobieta prosi najpierw o pomoc w samobójstwie swojego lekarza, a gdy ten odmawia – zwraca się do męża.

Heyt gorączko próbuje wynaleźć lekarstwo na stwardnienie rozsiane, ale z braku pozytywnych rezultatów i widząc cierpienie żony, decyduje się jej pomóc w odebraniu sobie życia. Gdy zostaje oskarżony o morderstwo i staje przed sądem, Heyt początkowo próbuje „uniknąć sprawiedliwości”, lecz ostatecznie przyznaje się do winy i wygłasza patetyczną przemowę:

 

„Nie mogę milczeć. Nie chodzi tu tylko o mnie. To dotyczy wszystkich. Nie boję się. Ten, za którym powinno się iść, musi umieć prowadzić. Nie czuję się już oskarżony, bo z powodu moich działań to ja doświadczyłem największej utraty. Nie – teraz to ja oskarżam. Oskarżam przepis prawa uniemożliwiający lekarzom i sędziom służbę publiczną. Nie chcę, żeby moja sprawa została zamieciona pod dywan. Domagam się werdyktu. Jaki by nie był – posłuży on za sygnał do zmiany. A więc przyznaję: zakończyłem cierpienie mojej śmiertelnie chorej żony na jej własne życzenie. Teraz moje życie zależy od waszego werdyktu. I życia tych wszystkich, którzy mogą podzielić los mojej żony.”

 

Jeśli obejrzymy dziś ten, pozornie bardzo wyważony film – to zapewne uznamy go za bardzo współczesny i uniwersalny. Skąd wzięły się zatem związane z nim kontrowersje?

 

Naziści wyprodukowali „Oskarżam” w 1941 roku. Obraz miał na celu sprawdzić stosunek niemieckiej opinii publicznej względem zabijania osób niepełnosprawnych psychicznie i fizycznie (władze prowadziły tajne badania w tej sprawie), a w ostateczności – skłonić ją do zaakceptowania akcji T4.

Nie udało się. Jak podaje R. Dixon Smith:

 

„Problem polegał na skali. Państwo nazistowskie nie było pierwszym, które był zwolennikiem zabijania na żądanie czy uciekało się do eutanazji, ale poszło w tym kierunku dalej, niż jakakolwiek inna nacja. (…) Społeczny opór wobec T4 był jednak tak silny, że po tym, jak biskup Clemens von Galen publicznie potępił go w czasie sierpniowego kazania, a Führerowi tłum przerwał przemówienie w pobliżu Norymbergi – jako że program był tak bardzo znienawidzony w opinii publicznej – a był to jedyny przypadek znanej, otwartej publicznej wrogości wobec Führera – zamknął on projekt 24 sierpnia 1941. Był to jedyny udany protest publiczny w Trzeciej Rzeszy.”

 

Historyk Götz Aly, wypowiadając się w dokumencie „Zakazane filmy. Dziedzictwo nazistowskiego kina”, wskazuje na równoległość działań – prowadzenia w tajemnicy przez obywatelami akcji T4 i produkcji i dystrybucji „Oskarżam”:

 

„„Oskarżam” to film fabularny. Od początku zamyślono go jako produkcję towarzyszącą morderstwom eutanazji. Podczas gdy mordowano 70 tys. Niemców, którzy byli pacjentami oddziałów psychiatrycznych, psychicznie chorymi, bądź od dzieciństwa niepełnosprawnymi, ten film został wymyślony i nakręcony. Ma on interesującą strukturę. Główny wątek nawet i dziś pozostaje aktualny. Wzięty doktor ma młodą żonę, która nagle zapada na stwardnienie rozsiane. W pewnym momencie choroba staje się przytłaczająca – na tyle, że chce ona umrzeć. Film podejmuje kwestię dobrowolnej śmierci, która jest jego głównym punktem.”

 

 

Fotosy do filmu "Dwunastu gniewnych ludzi", reż. Sidney Lumet, USA 1957

Fotosy do filmu „Dwunastu gniewnych ludzi”, reż. Sidney Lumet, USA 1957

Manipulacja opinią publiczną za pomocą „Oskarżam” opierała się na przemyceniu pewnych sugestii pośrednio – w scenach spierających się ze sobą uczestników imprezy w domu Heytów i w gmachu sądu, w czasie debaty w przerwie procesu, za zamkniętymi drzwiami.

Wówczas w gronie prawniczym stary major prezentuje linię partyjną względem eutanazji, połączoną z militarną wizją kraju:

 

„Major: Drodzy panowie – jestem starym żołnierzem. Jest dla mnie oczywiste, że jeśli zajdzie potrzeba – nasze państwo domaga się śmierci na służbie. Ale powinno ono dać nam również prawo do śmierci, jeśli będzie to konieczne.
Prawnik: Ma pan rację, majorze, ale obowiązujące w tym przypadku prawa wciąż stanowią inaczej.
Drugi prawnik: Rzecz jasna osądzimy profesora Heyta w myśl obecnego prawa. To oczywiste. Przepraszam, że o tym mówię, ale prawo nie powinno powstrzymywać ludzi przed godnymi czynami moralnymi. Jeśli tak się jednak sprawy mają, to prawo powinno być zmienione.”

 

Kto po wojnie zapamiętał to, jak te kwestie zostały ujęte w „Oskarżam”? R. Dixon Smith pisze, że:

 

„(…) „Ich klage an” był pierwszym [filmem], który proponował medyczne zabijanie – zgodnie z linią polityki nazistów o mordowaniu niepełnosprawnych pacjentów bez ich wiedzy. W podprogowym przekazie filmu państwo miało przyjąć odpowiedzialność za przymusową likwidację psychicznie upośledzonych. Przez kolejne dekady niemieccy lekarze pamiętali o jego wpływie i debatach, które wzbudził na temat moralności skracania cierpień.”

 

W Niemczech doświadczenie nazizmu powoduje, że „Prawo wyboru” może być czytane w świetle mrocznej przeszłości kraju.

Z kolei w Polsce tekst ten i jego interpretacja dokonana przez Piotra Kruszczyńskiego odnoszą się przede wszystkim do kwestii bieżących, do sprawy wolności człowieka i ograniczania jego praw.

 

Ferdinand von Schirach, „Prawo wyboru”, przeł. Iwona Nowacka, reż. Piotr Kruszczyński, Teatr Nowy w Poznaniu, premiera 23 kwietnia 2022

Tytuł recenzji został zaczerpnięty z książki Kim Young-ha „Mogę odejść, gdy zechcę”, przeł. Anna Kaniuka, wyd. Vesper 2006

Bibliografia:
R. Dixon Smith, „Third Reich Cinema: Lyrical Propaganda in Wolfgang Liebeneiner’s Ich klage an”, [w:] „Ich klage an (I accuse)”, reż. Wolfgang Liebeneiner, Niemcy 1941, wyd. DVD International Historic Films 2008
„Dwunastu gniewnych ludzi”, reż. S. Lumet, scen. R. Rose, USA 1957
„Kwestia fundamentalna”. Rozmowa Michała Pabiana z Piotrem Kruszczyńskim, „Prawo wyboru”. Program spektaklu, Poznań 2022
„Miłość”, scen. i reż. M. Haneke, Francja, Niemcy, Austria 2012, wyd. DVD Gutek Film 2013
M. Pakuła, „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2021
„Verbotene Filme” (Zakazane filmy. Dziedzictwo nazistowskiego kina), reż. Felix Moeller, Niemcy 2014, wyd. DVD Salzgeber 2014

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0