Mój wujek morderca
Opublikowano:
19 czerwca 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu odbyło się spotkanie wokół reportażu Natalii Budzyńskiej. „Dzieci nie płakały. Historia mojego wuja Alfreda Trzebinskiego, lekarza SS” to próba zmierzenia się z rodzinną tajemnicą autorki.
Reportażystka przyznała, że historię jej wuja (co jest raczej marketingowym chwytem wydawnictwa, bo ów ‚wuj” był tak naprawdę jej dalekim krewnym, stryjecznym bratem dziadka) w rodzinie przemilczano. Trudno się temu dziwić. Alfred Trzebinski został zatrzymany przez Brytyjczyków, którzy go osądzili i skazali na śmierć za zbrodnie wojenne. Dlaczego? Za jakie konkretnie? Nikt nie potrafił, a raczej nie chciał udzielić Budzyńskiej odpowiedzi na te pytania. Jednocześnie Trzebinskiego z rodziny wykluczono. Jego postać stanowiła tabu.
ZNALEZISKO
„Pamiętam, kiedy dotarło do mnie, że naprawdę był zbrodniarzem. Zawsze interesowała mnie tematyka obozowa. Kiedyś przeglądając książki w mojej osiedlowej bibliotece, wpadła mi w ręce pozycja Günthera Schwarberga «Dzieciobójca. Eksperymenty lekarza SS w Neuengamme», w której po raz pierwszy zobaczyłam zdjęcie Trzebinskiego. To w niej przeczytałam szczegółowy opis zbrodni, za którą został skazany” – opowiadała Budzyńska.
W książce Schwarberga reportażystka natrafiła nie tylko na fotografię wuja, ale przede wszystkim na zdjęcia jego ofiar. Przez lata to właśnie ofiary nie dawały jej spokoju, a potrzeba oddania im sprawiedliwości przyczyniła się do powstania reportażu. Budzyńska zaczęła rekonstruować życie Alfreda Trzebinskiego (który w procesie germanizacji stracił polskie „ń” w nazwisku).
„Moja rodzina jest rodziną mieszaną, polsko-niemiecką. Kiedy czytałam o Wielkopolsce pod zaborami, dostawałam informację, że Polacy nie mieszali się z Niemcami, że były to dwa odrębne środowiska; mało tego – sama rozmowa z Niemcem była uważana za zdradę. Tymczasem w każdym pokoleniu mojej przeciętnej wielkopolskiej rodziny znaleźć można pary mieszane. To odkrycie było dla mnie zaskakujące” – kontynuowała autorka.
POCZĄTKI
O tym wszystkim Budzyńska dowiedziała się dzięki swojemu pradziadkowi, Mikołajowi, który był zafascynowany genealogią. Pozostawił po sobie sięgające 1750 roku drzewo genealogiczne i zeszyt z łacińskimi zapiskami o rodzinie. Historia jego zainteresowań była legendarna wśród krewnych. Mówiono, że wiele czasu spędzał w archiwach, pisał do parafii i księży, u których szukał wzmianek o swojej rodzinie. Reportażystka skomentowała:
„Doszłam do tego, że hobby mojego pradziadka rozpoczęło się wtedy, kiedy jego bratanek [Alfred – przyp. K.W.] poprosił o stworzenie drzewa genealogicznego, ponieważ chciał wstąpić do SS”.
Zrozumiała to, gdy przeczytała list proboszcza z Kwilcza do Mikołaja, który dziwił się, że po tylu latach znalazł się ktoś taki jak Hitler, kto domaga się sięgających wieki wstecz zapisów w księgach metrykalnych konkretnych rodzin. Był wtedy 1938 rok.
Tymczasem Alfred Trzebinski już od sześciu lat należał do SS, od pięciu do NSDAP. Zapisał się również do Narodowosocjalistycznego Związku Lekarzy. Do SS wstąpił krótko po studiach medycznych w Breslau, po których przeprowadził się do urokliwego miasteczka pod Dreznem, Mühlberga. Tam ożenił się i praktykował jako lekarz rodzinny.
Był bardzo szanowany wśród mieszkańców, którzy po wojnie napisali w jego obronie do trybunału wojskowego w Hamburgu: „Dla nas, mieszkańców Mühlberga, jest niezrozumiałe, jak taki człowiek może być zbrodniarzem”. Faktycznie przed wojną Alfred był idealnym lekarzem, posiadającym holistyczne podejście do medycyny, często też nie brał pieniędzy za swoje usługi i opiekował się bezdomnymi.
Jednocześnie był zagorzałym zwolennikiem Hitlera. Budzyńska, mimo że nie natrafiła na żadną wypowiedź wuja na temat powodów przystąpienia do SS, między wierszami dziennika Alfreda, który ten pozostawił dla swojej córki w hamburskim więzieniu i który autorka znalazła w obozie w Neuengamme, wyczytała:
„Trzebinski opisuje swoje czasy studiów, informuje o zaangażowaniu w różne ruchy, które były bardzo popularne w latach 30. Te korporacje studenckie były nazistowskie, kładły nacisk na czystość rasy, nie dopuszczano do nich Żydów. Choć tak naprawdę głównie zajmowano się piciem alkoholu i – dziś powiedzielibyśmy – imprezowaniem, a także pojedynkowaniem się szablami”.
Pojedynki odbywały się na serio, a ich celem było zranienie przeciwka w widocznym miejscu. Rzucająca się w oczy blizna na twarzy oznaczała, że jej posiadacz jest szlachetny, honorowy i odważny. Trzebinski mógł się takim „odznaczeniem” pochwalić. Miał również herb wielkopolskiej rodziny Szeliga. Według autorki nie chodziło o akceptowanie polskości, ale o akcentowanie rycerskości. Himmler w swoich przemówieniach wielokrotnie mówił, że warto w szeregach SS mieć prawdziwych rycerzy. Dla Alfreda musiało być to zatem bardzo nobilitujące.
Budzyńska przypuszcza, że wuj przed wojną aktywnie angażował się w struktury SS i żył wedle ideologii tej organizacji. Na pewno brał udział w szkoleniach, które służyły indoktrynacji. Jego żona, należąca do żeńskiej komórki nazistowskiej, dopiero po okazaniu badań genealogicznych została zaakceptowana przez SS. Małżeństwo posiadało nawet świecznik julowy, co wskazuje, że obchodzili pogańskie święta nazistów. Trzebinski wystąpił też z Kościoła, co bardzo przeżyła jego matka, głęboko wierząca niemiecka katoliczka.
MARIA ANTONINA
Podobnie jak Himmler, Alfred był zafascynowany astrologią i okultyzmem. Potrafił czytać z ręki i stawiać horoskopy. Reportażystka przywołała zapiski z dziennika wuja:
„Wchodząc do celi w Hamburgu, która powinna być oczyszczona z pozostałości po ostatnim więźniu, na ścianie zauważył wiszący wizerunek Marii Antoniny. Wtedy przypomniał sobie, że był nią kiedyś zafascynowany. Postawił nawet jej horoskop, który okazał się taki sam jak jego, planety również mieli w takich samych układach. Wtedy, w celi, wywnioskował, że też historie ich życia są podobne – zostali niesprawiedliwie osądzeni i skazani na śmierć. Alfred nazwał Marię Antoninę swoją duchową siostrą i pisał do niej listy, wchodząc w relacje jak z żywym człowiekiem. Może to wydawać się śmieszne albo nawet bardziej – przerażające”.
Na kilka lat zanim zaczął korespondować z nieżyjącą królową Francji, wybuchła II wojna światowa. Trzebinski został powołany do Waffen-SS jako lekarz, ale przez problemy ze zdrowiem nie mógł udać się na front. Dlatego też wybrał karierę lekarza obozowego. Najpierw, w 1942 roku, trafił do Auschwitz-Birkenau. Był to jeszcze czas, gdy nie uśmiercano gazem ludzi na masową skalę, ale już się do tego przygotowywano.
Wuj reportażystki najpierw miał do czynienia z cyklonem B niedaleko Drezna, gdzie był świadkiem zabijania nim chorych umysłowo więźniów niemieckich. W Auschwitz gaz wypróbowywano na więźniach radzieckich, którzy byli królikami doświadczalnymi w momencie, gdy szukano najskuteczniejszej metody likwidacji Żydów.
W obozie zetknął się z czymś, do czego nie był przygotowany. Napisał: „Piekło Dantego przy Auschwitz to był raj”.
Przeżył załamanie nerwowe, przestał jeść, chciał stamtąd uciec. Autorka skomentowała: „Jestem w stanie w to uwierzyć. Taki humanista jak on, słuchający Mozarta i czytający Goethego, znalazł się w miejscu, gdzie nie leczy się ludzi”.
Z Auschwitz-Birkenau w końcu wyjechał, ale nie uciekł, tylko awansował. Przeniesiono go na Majdanek, gdzie obóz dopiero zaczynano tworzyć. Stało tam już kilka baraków, miał powstać szpital. W zachowanych wspomnieniach z tamtego okresu więźniowie wypowiadają się o Trzebinskim bardzo pozytywnie; lekarz pomagał im, zwierzał się i „rozmawiał z nimi w pięknej polszczyźnie”.
GDYBY NIE TE DZIECI
„Więzień, który sprzątał u niego w domu, natknął się na listy od matki Alfreda pisane po polsku. Każdy zaczynał się odniesieniem do Boga: «W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen». Było to dla mnie bardzo przejmujące. To namacalne życie człowieka, który z jednej stronę posiada rodzinę, a z drugiej ma zadania do wykonania” – powiedziała Budzyńska.
Jak zauważył prowadzący spotkanie, podwójna osobowość jest istotną kwestią w „Dzieci nie płakały…”. Jak to możliwe, że Alfred z jednej strony był funkcjonariuszem i lekarzem, świadkiem zbrodni i humanistą, człowiekiem rodzinnym, kochającym dzieci, a z drugiej mordercą?
Oczywiście, nie był pierwszym ani ostatnim zbrodniarzem, który zabijał ludzi w obozach, a po „pracy” mył ręce i na powrót stawał się głową rodziny.
Autorka tak spuentowała ten stan rzeczy: „Ciekawa jest odyseja nazistowskich lekarzy, tych, którzy nie ponieśli żadnej kary. Przed wojną ratowali życie, w jej czasie mordowali ludzi, a po niej powrócili do roli uzdrowicieli”.
Trzebinski miał też taki plan (tym bardziej że przed aresztowaniem zdążył odbyć praktykę „normalnego” lekarza), który pewnie powiódłby się, gdyby nie dzieci, które zabił. W 1944 roku Alfred pracował jako główny lekarz w obozie Neuengamme niedaleko Hamburga. Jednak jego ucieczkę od większej odpowiedzialności zniweczył nic nieznaczący doktor Kurt Heissmeyer, który zorientował się, że najlepszą drogą do kariery są medyczne eksperymenty na więźniach. Dzięki wysoko postawionym krewnym w strukturach NSDAP zdobył pozwolenia Himmlera na eksperymenty z prątkami gruźlicy.
Doktor Heissmeyer prócz dorosłych zażyczył sobie również dzieci, a tych było dwadzieścioro, w wieku 5–12 lat. Wszystkie pochodzenia żydowskiego zostały zamówione (sic!) w Auschwitz, a wyselekcjonować miał je sam Mengele. Od listopada, kiedy przybył transport, do obozu co tydzień przyjeżdżał Heissmeyer i przeprowadzał swoje eksperymenty. Alfred był naczelnym lekarzem, dlatego też odpowiadał za wszystko, co się działo w tamtejszym szpitalu. Później tłumaczył się, że wykonywał rozkazy i jednocześnie opiekował się dziećmi.
„Wykonywanie rozkazów” jest lejtmotywem wielu obron drugowojennych morderców. Tym bardziej że Trzebinski nie poprzestał na „doglądaniu” nieletnich więźniów. W kwietniu 1945 roku alianci byli coraz bliżej, wojna dobiegała końca. Wtedy przyszedł rozkaz z Berlina, aby zlikwidować dzieci – miało nie być po nich śladu.
„Jest to ten moment, kiedy Alfred może się opowiedzieć, po której stronie stoi. Ma żonę, którą kocha, ma dziecko, które urodziło się kilka miesięcy wcześniej, jest jednym z setek tysięcy esesmanów i wszystko mogłoby mu ujść na sucho. Gdyby tylko uratował te dzieci, pozwolił im uciec. To naprawdę był już koniec wojny, nikt pewnie by się nie zorientował… Wtedy Trzebinski stwierdził, że niewykonanie rozkazu i ucieczka byłyby tchórzostwem” – kontynuowała Budzyńska.
Dzieci wywieziono do podobozu w hamburskiej szkole, gdzie je powieszono. Podczas procesu pojawiły się dwie wersje wydarzeń. Alfred stwierdził, że chcąc ulżyć cierpieniom więźniów, przed powieszeniem wstrzyknął im morfinę – tyle tylko, by zasnęły. Będący na miejscu szeregowy żołnierz zeznał, że część dzieci tych zastrzyków nie przeżyła. Są to tylko szczegóły, ponieważ jedno jest pewne:
Alfred Trzebiński zamordował dwadzieścioro żydowskich dzieci, których ciał nigdy nie odnaleziono.
Natalia Budzyńska długo zastanawiała się z wydawcą, czy publikować zdjęcia zabitych dzieci: „Wykonano je przemocą, nikt się na nie nie godził”. Postanowiła jednak, że ofiarom trzeba nadać imiona i nazwiska, nie mogą pozostać anonimowi. Przecież o to chodziło nazistom, aby wymazać zabitych z pamięci.
Książka „Dzieci nie płakały. Historia mojego wuja Alfreda Trzebinskiego, lekarza SS” Natalii Budzyńskiej została wydana przez Wydawnictwo Czarne w 2019 roku.
„Dzieci nie płakały”. Spotkanie z Natalią Budzyńską, Biblioteka Raczyńskich, plac Wolności 19, 13 czerwca, g. 18.00. Prowadzenie: Bogumił Rudawski.
CZYTAJ TAKŻE: Kino Muza – powrót do przyszłości. Rozmowa z Dorotą Reksińską
CZYTAJ TAKŻE: Królowa Wielkopolski. Rozmowa z drag queen Gelejzą
CZYTAJ TAKŻE: Dojrzewanie w cieniu wojny. Rozmowa z Adrianem Pankiem, reżyserem filmu „Wilkołak”