Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #2
Opublikowano:
12 września 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Muzyka bezcenna w Wielkopolsce” to rekomendacje albumów z naszego regionu, których autorzy umożliwiają bezpłatne pobranie. W tym odcinku Aleks Michalski, Grzegorz Baran i Omer Fatma.
ALEKS MICHALSKI
„Existence”, wydanie własne, 2018
Być może to tylko moja naiwna wiara we współczesnego człowieka, ale myślę, że każdy lubi czasem zapatrzeć się w nocne niebo. Większość z nas żyje w miejscowościach, których światła nie pozwalają w pełni cieszyć się jego blaskiem, jednak z przymrużonymi oczami i przy odrobinie skupienia możemy dopatrzeć się na nim prawdziwych cudów.
Dlaczego o tym piszę? Głównie dlatego, że najnowszy album Aleksa Michalskiego wydaje się najlepszą ścieżką dźwiękową do podglądania kosmosu. Wniosek ten nasuwa się nie tylko za sprawą symbolicznej okładki „Existence”, ale przede wszystkim zawartości tej płyty – impresyjnej, filmowej i bardzo uduchowionej.
Poznański producent wystartował w 2013 roku debiutanckim krążkiem „We Are The Universe” i od tamtej pory zapuszcza się w coraz głębsze, a co za tym idzie – ciekawsze rejony galaktyki. Po wielu albumach o wszystko mówiących tytułach, takich jak „Objects In Space”, „Space Themes” czy „To The Stars”, udało mu się nagrać materiał magnetyzujący od początku do końca.
Michalski zabiera nas w podróż po Mlecznej Drodze, budując jej dźwiękową replikę głównie przy pomocy bogato inkrustowanej, głębokiej i przestrzennej muzyki ambient, wyraźnie inspirując się przy tym imponującym dorobkiem mistrzów jej astralnych, medytacyjnych wersji: Stevem Roachem, Rudym Adrianem czy Jeffem Pearcem.
Nierzadko rozbudowane i majestatyczne utwory poznaniaka, spośród których warto wyróżnić choćby „Apex” czy następujący po nim „Ghosts In Space”, mogą też kojarzyć się z rozmachem wielkich kompozytorów w rodzaju Vangelisa, Hansa Zimmera czy Thomasa Newmana. Klimat „Existence” bardzo łatwo połączyć z dokonaniami producentów młodego pokolenia. Sam autor wskazuje choćby na Andrew Bayera, co jest o tyle słuszne, że przecież album Michalskiego – mimo braku IDM-u i techno – bardzo przypomina „If It Were You, We’d Never Leave”.
Obaj panowie czerpią z energii gwiazd, biorąc z kosmosu wszystko, co najlepsze.
GRZEGORZ BARAN
„Piano Works”, Placid Person Records, 2018
Muszę przyznać, że kiedy po raz pierwszy słuchałem tej płyty, od razu przypomniałem sobie o wszystkich tych cudownych pianistach, którzy gdzieś w okolicy 2010 roku wyciągnęli nurt contemporary classical z mętnych głębin podziemia. Mam na myśli przede wszystkich duchowych synów niemieckiego neoklasyka Maxa Richtera – chociażby jego krajana Nilsa Frahma, islandzkiego czarodzieja Ólafura Arnaldsa czy tak „zahukanego” na swoich wzruszających płytach Dustina O’Hallorana, będącego jednym z najciekawszych kompozytorów ze słonecznego Los Angeles.
Każdy z nich – uciekając od banału, niczym diabeł od święconej wody – potrafi przykuwać do głośników na tyle długo, byśmy nawet nie mogli spostrzec, że za oknem już zaczął się świt. Całkiem podobnie jest z równie oszczędną, minimalistyczną twórczością Grzegorza Barana, który choć zapewne nigdy nie zdoła osiągnąć takiego sukcesu komercyjnego jak wyżej wymienieni, to na poziomie emocjonalnym błądzi palcami po klawiszach fortepianu w bardzo podobny i urzekający sposób.
Mieszkańcy Gorzowa Wielkopolskiego mogą kojarzyć go z działalności ze znanego w tamtych rejonach zespołu Kapa, który współtworzył do czasu, kiedy dokładnie dziesięć lat temu wyjechał z kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Londyn, Berlin, chiński Harbin – Baran zatrzymywał się na każdym z tych przystanków, sukcesywnie budując swoją muzyczną tożsamość w oparciu o wymagające albumy Williama Basinskiego, jak i chwytliwe utwory pianistki Vanessy Carlton.
Trudno powiedzieć, czy to tylko zgrywa, ale podobno jego największym marzeniem jest umilanie ludziom swoją muzyką domowej rutyny (jak np. mycie naczyń czy obieranie ziemniaków). Niech i tak będzie…
OMER FATMA
„Roses EP”, Richard Hariss Records, 2018
$uicideboy$, 6ix9ine, Scarlxrd, XXXTentacion, Smokepurpp i wielu innych – być może nie każdy zdaje sobie sprawę, że to już nie rapowi nestorzy w rodzaju Jaya-Z, Snoop Dogga czy Dr. Dre, ale „raperzy o dziwnych ksywkach” dyktują dzisiaj trendy we współczesnym hip-hopie.
Trzęsą jego rynkiem, wywijając go na lewą stronę. Proszę mi wybaczyć tę metaforę, jednak akurat w przypadku tych młodych gniewnych wydaje się ona bardzo adekwatna. W końcu w ich muzyce, osiągającej w serwisie YouTube rekordowe, wielomilionowe wyświetlenia, dosłownie nic nie trzyma się kupy.
Ich ideą jest brak idei, wzorem punkowego hasła „no future”, zaś największym wyróżnikiem wydaje się przypadkowość, niedbałość i nieudolność.
W każdym ich ruchu widać środkowy palec – ostentacyjnie wyciągnięty w stronę łysiejących szpaków w garniturach z Universalu i wymuskanych, już tylko rzekomych bożyszczy nastolatek, którzy w ich obliczu przestają mieć rację bytu. Dziś młode dziewczyny wolą niegrzecznych chłopców, kontestujących rzeczywistość, a nawet całą tę górę pieniędzy, którą zarabiają. Niechlujnych łobuzów w stylu Kurta Cobaina, do którego – zapewne niesłusznie – porównywany był choćby Lil Peep, jeden z najbardziej charakterystycznych reprezentantów tej osobliwej sceny, który nawet nie zdążył załapać się do Klubu 27, jesienią ubiegłego roku umierając w wieku zaledwie 21 lat.
Dziennikarze nadal mają problem z właściwym określeniem stylu tej wciąż rozwijającej się sceny, ukuwając wciąż nowe pojęcia, takie jak: „cloud rap”, „trill wave”, „trap metal”, „postemo”, a nawet „effortless rap”, „thrash trap” czy „postnerdcore”. Wszystkie te wymyślne, choć z drugiej strony dość czytelne terminy, mają zastosowanie również w przypadku poznańskiego projektu Omer Fatma.
Radosna i – jak podkreśla to sam duet – ignorancka twórczość Uli Lucińskiej i Michała Knychausa to ta sama jazda bez trzymanki, w której nie liczy się nic poza strumieniem świadomości.
CZYTAJ TAKŻE: Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #1
CZYTAJ TAKŻE: Chelsea Wolfe: Królowa tonie w mroku
CZYTAJ TAKŻE: Jarocin to festiwal młodości