Muzyka tradycyjna to nie zabytek
Opublikowano:
25 lutego 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Zespoły ludowe występujące w tradycyjnych strojach często wzbudzają zażenowanie. Moim zdaniem brakuje pomysłów na to, jak uczynić naszą rodzimą tradycję bardziej atrakcyjną – mówi Michał Mazur, śremski muzyk prezentujący muzykę ludową, w tym celtycką i skandynawską.
SEBASTIAN GABRYEL: Pod koniec stycznia wystąpiłeś w poznańskim klubie Blue Note podczas wieczoru szkockiego Roberta Burnsa. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak ważnym był poetą i kompozytorem. Co twoim zdaniem jest podstawową wartością jego twórczości?
MICHAŁ MAZUR: Myślę, że prostota. Jak przez wielu twórców epoki romantyzmu przemawiała przez niego tęsknota za spokojnym życiem – na wsi, z dala od miast. Jest to uczucie znane współcześnie wielu ludziom, których codzienne życie wiąże się z nieustannym pośpiechem. Tutaj dopatrywałbym się powodu, dlaczego jego wiersze pozostają aktualne.
Przekuwanie prostych prawd życiowych w poezję – tak mógłbym w skrócie scharakteryzować jego twórczość.
Dodam tylko, że znam ją raczej powierzchownie, zdecydowanie bardziej interesuje mnie muzyka niż literatura tamtego regionu.
Nie ma wątpliwości, że Burns to narodowy wieszcz Szkotów. Jakie tradycje wiążą się z jego osobą? I co twoim zdaniem sprawia, że są one podtrzymywane również w Polsce?
To, co pociąga nas w obcych kulturach, to egzotyka i odmienność. Wydaje mi się, że w tym przypadku najbardziej znamienna może być Noc Burnsa – święto, w czasie którego przy whisky recytuje się jego dzieła. Między innymi odę do haggisu, czyli tej słynnej szkockiej kaszanki, która z tego, co wiem, jest wówczas obowiązkowym elementem na stole.
Pomówmy o tobie. Przygodę z muzyką zacząłeś w wieku zaledwie czterech lat. Uczyłeś się grać na pianinie, jednak o ile wiem, dość szybko porzuciłeś je na rzecz fletu. Ta dość niecodzienna zmiana była początkiem twojej przygody z muzyką etniczną. Jak wspominasz pierwsze lata poznawania jej sekretów?
Pierwsze lata to był absolutny zachwyt tą muzyczną niszą. Moim oknem na świat był w tej materii internet. Spędziłem niezliczoną ilość godzin, odkrywając nowych wykonawców, zapoznając się z różnymi muzycznymi kulturami. Ważną postacią był dla mnie Vladiswar Nadishana – multiinstrumentalista i twórca instrumentów etnicznych charakterystycznych dla różnych kontynentów. Wykorzystanie przez niego tradycyjnych perkusjonaliów czy fletów, w połączeniu z niesamowitymi aranżacjami czerpiącymi również z muzyki jazzowej, zachwyciło mnie i wyznaczyło kierunek, w którym zacząłem się rozwijać.
Przez kilka lat byłeś członkiem kapeli dudziarskiej Sokoły, której głównym celem było kultywowanie lokalnych tradycji muzycznych. A jakimi mogą pochwalić się Kościan i Śrem, z którego pochodzisz?
Jeżeli chodzi o muzykę instrumentalną – Wielkopolska to dudy. Mówiąc o dudach, należy dodać, że jest to cała rodzina instrumentów.
Większość osób kojarzy te szkockie, natomiast prawie każdy europejski kraj ma swoje tradycyjne dudy. W naszym województwie mamy aż cztery podstawowe typy tego instrumentu – sierszenki, dudy wielkopolskie, kozła białego (zwanego weselnym) oraz czarnego (zwanego ślubnym). Nie słyszałem o żadnej kapeli ludowej działającej w przeszłości ani obecnie w Śremie. Mój wybór padł na kapelę dudziarską w Kościanie, gdzie jeździłem również do szkoły muzycznej. Tego typu zespoły funkcjonują tak jak setki lat temu, a ich podstawowy skład to dudy wraz ze skrzypcami podwiązanymi.
Zaciekawiło mnie, że obecnie jesteś kojarzony głównie z muzyką celtycką, skandynawską i szeroko pojętym nurtem world music. Jak to się stało, że „wywiało” cię aż tak daleko? [śmiech].
Kocham brzmienie tradycyjnych instrumentów, natomiast w kwestii gatunkowej nie mam jasno określonych preferencji, zarówno jako wykonawca, jak i słuchacz. Podziwiam ludzi, którzy są wirtuozami jednego instrumentu i zgłębiają tajniki określonego stylu.
Ja nigdy nie osiągnę mistrzowskiego poziomu jako wykonawca, ale nie umiałbym zdecydować się na jedną określoną stylistykę.
Na szczęście muzyka to nie zawody, a sprawność techniczna instrumentalisty nie jest jedynym kryterium wartościującym. Nie jestem też zwolennikiem traktowania muzyki tradycyjnej jako zabytku. Uważam, że powinna być żywa, a jeżeli połączenie różnych tradycji spełnia przyjęte kryteria estetyczne, to może być to bardzo interesująca forma artystycznego wyrazu.
Muszę przyznać, że twoje etniczne instrumentarium jest więcej niż imponujące. Nie dość, że grasz na kilkudziesięciu instrumentach, których nazw wielu z nas nawet nie zdoła poprawnie wymówić, to jeszcze je budujesz! Które z nich mają dla ciebie szczególne znaczenie? I które są najbardziej unikalne?
Nie mam głównego instrumentu, fascynuje mnie ich różnorodność. Ostatnio gram głównie na low whistle’ach. Wyjątkowymi instrumentami są też dla mnie irlandzkie buzuki, bo pozwalają mi wejść w rolę akompaniatora. Jeżeli chodzi o instrumenty bardziej egzotyczne, to wiele z tych, na których gram, zyskuje dużą popularność. Chociażby didgeridoo, które można coraz częściej usłyszeć na ulicy, są chętnie wykorzystywane przez beatboxerów. Bardzo dużym sentymentem darzę też afrykańskie mbiry.
Tradycja może iść w parze z nowoczesnością. Udowadniają to choćby elektroniczne dudy, po które sięgasz na swoich koncertach. To wyjątkowy, rzadki instrument ze skomplikowanym mechanizmem. Czy można powiedzieć, że jest twoim oczkiem w głowie?
Muszę przyznać, że elektroniczne dudy to nie są moje instrumenty – pożyczyłem je na potrzeby trasy koncertowej z zespołem Jig Reel Maniacs. Tak się składa, że środowisko muzyków folkowych jest dość małe i większość osób zajmujących się tą muzyką w Polsce zna się osobiście. Często instrumenty krążą między nami. Tymi unikatowymi nierzadko handlujemy na rynku wtórnym. Dudy elektroniczne symulują te tradycyjne na tyle wiernie, że przestawienie się nie sprawia żadnych problemów.
Czasem natrafiam na opinie, że dla wielu muzyków instrumenty etniczne są jedynie fetyszem i fanaberią – nie środkiem ekspresji twórczej, lecz celem samym w sobie. Jak ustosunkowujesz się do tego rodzaju stwierdzeń?
Rzeczywiście tak jest, a wynika to przede wszystkim z ich ograniczonych możliwości. Prymitywne instrumenty perkusyjne, jak chociażby drumla, w poważnym dziele muzycznym mogą być wykorzystane tylko jako pewnego rodzaju ciekawostka czy urozmaicenie fakturalne, brzmieniowe.
Te melodyczne z kolei operują nierzadko specyficznymi skalami, co sprawia, że po prostu nie da się na nich zagrać wszystkiego.
Kompozytorzy muzyki filmowej często wykorzystują je więc tylko jako drobne urozmaicenie kolorystyczne. Ja jednak zafascynowałem się tą materią na tyle, że zależy mi na tym, by wykrzesać z tych prymitywnych narzędzi maksimum ich możliwości i często wysunąć na pierwszy plan.
Podejrzewam, że jesteś nie tylko muzykiem, ale równie aktywnym słuchaczem. Czy z twoich obserwacji wynika, że polska scena muzyki etnicznej rośnie dziś w siłę? A może najlepsze czasy ma już za sobą?
Jeżeli chodzi o muzykę polską, to bardzo ucierpiała ze względu na to, co działo się w historii naszego kraju w ostatnich wiekach. O ile w krajach celtyckich muzyka tradycyjna jest żywa, uprawiana, nauczana i rozwija się, co jest całkowicie naturalne, o tyle u nas traktuje się ją – jak wspomniałem wcześniej – jako zabytek.
Większość z nas nie zna polskich tańców, nie jest osłuchana z brzmieniem instrumentów takich jak koza czy suka biłgorajska. Zespoły ludowe występujące w tradycyjnych strojach często wzbudzają zażenowanie.
Moim zdaniem brakuje pomysłów na to, jak uczynić naszą rodzimą tradycję bardziej atrakcyjną.
Jako dobrą tendencję mógłbym podać przykład Kapeli Maliszów, której udaje się to bez niepotrzebnego unowocześniania. Pokazuje ona, że surowo brzmiące mazurki mogą się podobać, ale muszą być zrobione perfekcyjnie od strony wykonawczej.
Jeżeli chodzi zaś o muzykę celtycką czy skandynawską, to polska scena ma się całkiem dobrze. Środowisko taneczne organizuje bal-folki, czyli tradycyjne potańcówki przy żywej muzyce w wielu dużych miastach w Polsce. Świetnych instrumentalistów i pasjonatów również jest bardzo wielu.
Na jakich projektach skupisz się w najbliższej przyszłości? Myślałeś o wydaniu solowego albumu?
Obecnie gram muzykę celtycką we wspomnianym zespole Jig Reel Maniacs. Jeżeli zaś chodzi o moje autorskie projekty, to zespół muzyki skandynawskiej Silibrand ma obecnie przerwę, choć nie wykluczam wznowienia aktywności, ale może w nieco innym składzie. O wydaniu solowego albumu myślę już od kilku lat. Jest to moje ciche marzenie i jeden z planów na najbliższą przyszłość.
MICHAŁ MAZUR – muzyk ze Śremu, kultywator muzycznych tradycji swojego regionu. Interesuje się muzyką celtycką skandynawską i szeroko pojętą muzyką świata. Hobbystycznie buduje i gra na kilkudziesięciu instrumentach etnicznych.
CZYTAJ TAKŻE: Oddech i przestrzeń. Rozmowa z Agnieszką Maciaszczyk
CZYTAJ TAKŻE: Proch na łyżeczce: „Dzienniki heroinowe” Nikkiego Sixxa
CZYTAJ TAKŻE: Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #8. Aster, Podły, Ugory