„Najważniejsze jest to, co między ludźmi”
Opublikowano:
7 maja 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W debiutach i w produkcjach dojrzałych twórców nawiązujących do najlepszych tradycji filmu powojennego kino włoskie odkrywa przed widzem intensywność i złożoność ludzkich relacji. O tegorocznym przeglądzie prezentowanym w Kinie Pałacowym w Poznaniu rozmawiam z Mauro Caterina.
BARBARA KOWALEWSKA: Jesteś Sycylijczykiem mieszkającym od kilkunastu lat w Polsce, dziennikarzem, redaktorem „Italia mi piace”, lektorem i pasjonatem kina. Pewnie więc twoje spojrzenie na film włoski jest inne niż moje. W czasie tegorocznego przeglądu mieliśmy kilka ciekawych historii. Z konieczności ograniczymy się w naszej rozmowie do czterech wybranych. Jaki film zrobił na Tobie największe wrażenie?
Niewinność w banku, czyli „Lazzaro felice”
(„Szczęśliwy Lazzaro”, reż. Alice Rohrwacher, 2018)
MAURO CATERINA: Dla mnie to jeden z ważniejszych filmów ostatnich lat: znajdziemy tu mnóstwo nawiązań do kina włoskiego: Rosselliniego, De Siki, Pasoliniego, Felliniego. Nawiązanie do neorealizmu mamy w tematyce związanej z biedą we Włoszech po II wojnie światowej. Szczególnie widać to w ujęciach na początku filmu.
Również zdjęcia są stylizowane na neorealizm. Naśladują niską czułość taśmy z tamtego okresu i niewielkie nasycenie kolorów, jakbyśmy oglądali stary dokument. Potem film rozwija się w duchu realizmu magicznego.
Dlatego tak wyraźne są tu odwołania do Pasoliniego. Był jednym z tych, którzy wprowadzili do kina włoskiego zaangażowanie społeczne, ale także innowacje w narracji: opowiadał historie nie w sposób banalny, ale zgodnie z logiką wyobraźni i symbolizmu. Wiele scen przypomina mi surrealistyczny „Il Miracolo a Milano” De Siki („Cud w Mediolanie”, 1951), którego bohaterami też są ludzie biedni, a opowieść ma w sobie mnóstwo magii.
Dlaczego „Lazzaro felice” to ważny film? Bo oprócz ukazania opozycji wyzyskiwani – właściciele obnaża on paradoks dzisiejszych czasów. Biedacy, wykorzystywani przez markizę, zostają wyzwoleni, mają być chronieni przez rząd, ale ten nie proponuje im nic nowego.
W filmie mamy groteskową scenę: bezdomna rodzina mieszkająca w cysternie w środku wielkiego miasta. Gdy Lazzaro ich odnajduje, ktoś z rodziny czyta mu wycinek z gazety o tym, że byli ofiarami wyzysku markizy, utrzymującej ich w niewiedzy o zmianach społecznych i traktującej jak pańszczyźnianych chłopów. Proceder wykryto, markizę ukarano. To gorzka satyra i gra z widzem. Wyzysk zdaje się przeszłością, miasto ma być miejscem szczęścia, a przecież widzimy bohaterów w sytuacji nieludzkiej: cysterna jako dom, brak pracy, nędza.
Film mówi o nierozwiązanych problemach społecznych z przeszłości. Owszem, kończy się niewolnictwo, ale jedna bieda zastępuje drugą: mamy marginalizację tych ludzi w środku współczesnego miasta.
Ich wyobcowanie we współczesnym świecie wydaje się większe niż wcześniej.
W tej biednej rodzinie znajdziemy jednak godność. Jej członkowie byli ze sobą silnie zespoleni wcześniej i trzymają się razem również później. Podobny obraz godności ludzi biednych mieliśmy w filmach Pasoliniego.
Lazzaro, główny bohater to postać symboliczna: chodząca niewinność. Wszystkim dookoła pomaga, nie bacząc na osobiste koszty. Nazwalibyśmy go naiwnym, może nawet głupim, ale Lazzaro jest po prostu wstrząsająco dobry. Dobroć i niewinność pokazane są tu jako wartości archetypowe, ale już dziś odrzucone, wyśmiane i niezrozumiane.
To prawda, ale Lazzaro jest nie tylko symbolem niewinności. Jedna ze scen bezpośrednio nawiązująca do „Cudu w Mediolanie” to ta, w której umiera i zmartwychwstaje, bo musi wypełnić misję. Nie chodzi tylko o to, że powinien odnaleźć swoją rodzinę, ale ma jej przynieść wyzwolenie – to prawdziwe. To on zaszczepia im pomysł, by wrócić na wieś, ale już jako osoby wolne, z własnego wyboru. Tam jest wszystko: mogą uprawiać ziemię i być szczęśliwi, niewiele mając.
Lazzaro zmartwychwstały umiera ponownie – zamordowany przez klientów banku. Dla mnie to symboliczna scena: to nie śmierć konkretnego człowieka, ale przekaz, że w dzisiejszym świecie niewinność nie może przetrwać.
Ludzie w banku zabijają niewinność, bo w ogóle nie chcą jej widzieć, nie wierzą już w nią. Podejrzewają Lazzaro o złe intencje, myślą, że jest uzbrojony, bo ma coś w kieszeni. To jak myślenie, że jeśli masz brodę, jesteś czarny, musisz być Arabem i terrorystą.
Film jest silną krytyką dzisiejszego społeczeństwa, które moralizuje (nie akceptuje rzekomo biedy, wyzysku), ale jednocześnie – co oferuje? Wyzwolić ludzi z rąk markizy, żeby wepchnąć ich w nowe niewolnictwo? Film nie tylko nawiązuje do kina powojennego, ale wręcz składa hołd takim twórcom, jak Pasolini, Fellini, De Sica. Daje też nadzieję, która jest w powrocie do ziemi. Nie musi to być rozumiane dosłownie, ale jako powrót do ważnych pierwotnych wartości.
W końcowej scenie pojawia się wilk, który idzie przez miasto w przeciwnym kierunku niż jadące sznury samochodów. Jest symbolem dzikiej natury i wolności, a nie – jak w naszych bajkach – agresji.
Wilki są zwierzętami społecznymi, nikogo nie zostawiają z tyłu. Scena ta wydaje mi się piękną metaforą, bo jak mówisz, wilk wraca do natury. Dzisiejsze społeczeństwo jest pełne sztuczności. Cofnąć się w czasie, to powrócić do wartości humanistycznych: do wolności i godności, które dziś w zachodniej cywilizacji trudno znaleźć. Zwłaszcza tym najsłabszym: biednym, imigrantom albo bezrobotnym. Ten film mocno mnie poruszył.
Nie jestem pewna końcowego optymizmu, o którym mówisz, bo wprawdzie wilk idzie w kierunku przeciwnym, ale jest przerażony otaczającymi go samochodami, wydaje się zagubiony w mieście. Ja to czytam tak, że wolność, niewinność są zagrożone. Może nie ma jednak dobrego rozwiązania, a powrót do wcześniejszego życia nie jest możliwy?
Dla mnie jednak jest w tym jakaś nadzieja. Nie wiemy, co się wydarzy, kiedy cofniemy się do poprzedniego życia, czy będzie gorsze czy lepsze, ale zrobienie jakiegoś nowego kroku daje nadzieję.
Jak u Agaty Christie, czyli „A casa tutti bene” („W domu wszystko OK”, reż. Gabriele Muccino, 2018)
Często, gdy powstaje film odwołujący się do już istniejącego, rezultat nie jest taki, jakby się chciało, bo oczekiwania są wielkie. Mamy tu do czynienia z nawiązaniem do „Stanno tutti bene” („Wszyscy mają się dobrze”, reż. Giuseppe Tornatore, 1990).
Pisze się, że to komedia, ale dla mnie jest w tym ledwie gorzki uśmiech, przenikający dramat członków rodziny, która zjechała się na rocznicę ślubu dziadków. Pod powierzchnią tego „bene” kryją się nieszczęśliwe, trudne relacje. Emocje sięgają zenitu, atmosfera jest gęsta, konfrontacje intensywne. To wydaje się bardzo „all’italiana”.
Od wejścia na ekrany filmu „Perfetti sconosciuti” („Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, reż. Paolo Genovese, 2016), który odniósł spory sukces, pojawiły się kolejne produkcje o tym, jak pod wpływem internetu i mediów społecznościowych zmieniły się relacje międzyludzkie. Włosi, o jakichkolwiek relacjach mówimy, wkładają w nie wielkie emocje. Co więcej, dają się im całkowicie porwać, często nie przewidując, dokąd ich to zaprowadzi. I tak jest w tym filmie: bohaterowie ulegają sile gniewu, miłości, a właściwie mieszance różnych namiętności. Przy czym nie tylko nie kontrolują emocji, ale również wynikających z nich konsekwencji.
Co więcej, wszystko to dzieje się na oczach dzieci, które widzą kłótnie rodziców, niszczącą zazdrość, zdradę. To wzorzec ekspresji opartej na bezgranicznej emocjonalności.
Film, w lekkim, nieco komediowym tonie pozwala obserwować z zewnątrz dzisiejsze relacje oparte na kłamstwach, niezrozumieniu i przemilczaniu problemów.
Mamy parę w poważnych tarapatach finansowych, która jest krytycznie oceniana przez kuzynów i czuje się źle w rodzinie.
W tym wątku film staje się bardziej uniwersalny: pokazuje, jak dzisiaj bardzo wstydliwe jest nieradzenie sobie w życiu. To, co pokazano tutaj, zdarza się w wielu włoskich rodzinach, ale też w innych krajach Europy czy w Ameryce, gdzie liczy się prezencja: pokazać siebie jako osobę sukcesu. Z pieniędzmi, bez problemów, z uśmiechem na twarzy, zawsze szczęśliwą. Nawet przed rodziną.
Stąd ironia w tytule: „W domu wszyscy mają się świetnie”.
Tak. To jest paradoks: w takim społeczeństwie wszystko zdaje się działać perfekcyjnie, gdy świętujesz przez chwilę, ale gdy jesteś zmuszony żyć z innymi dłużej, to udawanie jest niemożliwe, musisz reagować, rozmawiać. Bohaterowie nie umieją prosić o pomoc przez wstyd lub dumę.
Dwie, trzy godziny starają się utrzymać uśmiech, ale potem przychodzi sztorm i wszyscy zostają uwięzieni na wyspie, bo nie pływają promy. Ten motyw mi się podoba, jest jak z kryminałów Agaty Christie, która stawiała swoich bohaterów w podobnych okolicznościach.
Ten film możemy określić jako „commedia amara” („gorzka komedia”).
Po polsku mówimy „czarna komedia”. Mamy tu napięcie między stereotypem kochającej się rodziny włoskiej a społecznie obowiązującym modelem udawania osoby szczęśliwej. Tornatore też konstruuje swój dramat, opierając się na podobnej opozycji.
Jeśli nie naśladujesz tych modeli, jesteś na marginesie. Mówiąc o biedzie, wiemy, że wcześniej też była, ale ludzie wydawali się szczęśliwsi, nie dlatego, że bieda uszczęśliwia, ale dlatego, że nie wstydzono się rozmawiać o problemach i chętniej pomagano sobie nawzajem. To się zmieniło i film zdaje się stawiać pytanie: dlaczego? Mamy tu nierozwiązane sprawy z przeszłości, które wracają i prowokują jeszcze większe problemy. Stają się impulsami do walki. Film wyciąga na wierzch to, co ukryte, co kryje się pod tym: „wszystko OK”.
Delikatność pod pancerzem, czyli „La profezia dell’Armadillo” („Przepowiednia Pancernika”, reż. Emanuele Scarnigi, 2018)
Ten udany debiut pokazuje młodego człowieka, Zero (nie bez powodu chyba takie nadano mu imię), który utknął w miejscu. Dobrze wykształcony, wykonuje drobne prace niemające głębszego sensu i ma problem ze zdobyciem stabilizacji.
Tu znowu powraca bardzo włoski temat prekariatu. Film jest udany, bo w sposób komediowy potrafi pokazać dramat społeczny. To silna krytyka systemu, który nie stwarza możliwości, ale próbuje maksymalnie wyzyskać ludzi. Autor filmu pokazuje jednak tę sytuację również jako wyzwanie.
Protagonista długo nie jest gotowy podjąć tego wyzwania, żyje w introwertycznym odosobnieniu. Punktem zwrotnym staje się śmierć koleżanki z dzieciństwa, z którą w czteroosobowej grupie przyjaciół składali obietnice, że nie będą jak reszta społeczeństwa. Zero żyje ze swoim Pancernikiem, symbolem ukrytej części świadomości. Śmierć Camilli budzi niepokój, a Pancernik mówi: „basta, nie robisz nic, żeby zmienić swoją sytuację”.
W tym filmie chodzi o wyłożenie kart na stół i przyjrzenie się wszystkim problemom, jakie prekariat przynosi młodym ludziom. Łatwo powiedzieć: „trzeba działać”, ale jak to zrobić? Młodzi ludzie mają swoje lęki.
Camilla zmarła na anoreksję, to był jej sposób na trudną rzeczywistość. Każda osoba próbuje rozwiązać ten problem inaczej. Zero i Chudy są introwertykami, ukazanymi komicznie. Chudy, żeby pokonać lęk społeczny, rozpyla sobie co jakiś czas na twarzy gaz pieprzowy. Pod tą groteską mamy jednak obraz niepewnych siebie chłopców, dla których wejście w dorosłość jest dramatyczne. Pancernik jest zwierzęciem trafnie wybranym jako symbol introwertyka. Na wierzchu ma twardą skorupę, pod spodem jest bardzo delikatny.
To także opowieść o przyjaźni i pomaganiu sobie nawzajem. Nawet w najbardziej groteskowych sytuacjach spotykamy się tu z ludzkimi odruchami: byciem blisko i podaniem ręki, co daje jakąś nadzieję. Film przekonuje, że chociaż żyjemy w trudnym społeczeństwie, w głębi pojedynczego człowieka zawsze jest jakieś dobro. Ważne, by nie izolować się, ale być blisko kogoś, kto cię rozumie, szczególnie gdy się jest introwertykiem.
Wzruszyła mnie scena, gdy Zero pomagał kulejącemu Pancernikowi iść po tym, jak go zbił. Pamiętając, kim jest tu Pancernik, widzimy w tych scenach intensywną wewnętrzną pracę protagonisty. A kiedy wchodzi do biurowca na rozmowę o pracę, Pancernik musi zostać na zewnątrz: mamy współczesny rytuał przejścia.
Tak, kiedy musisz oderwać się od ziemi i nauczyć się latać. Na początku Pancernik wydawał się więc kimś innym, niż jest na końcu.
Dar czucia, czyli „Troppa grazia” („Nadmiar łaski”, reż. Gianni Zanasi, 2018)
Trudna sytuacja rodzinna i zawodowa, brak stałego zatrudnienia pozwalają nieuczciwemu przedsiębiorcy nakłonić główną bohaterkę, Lucię, geodetę, by przymknęła oczy na fałszywe dane. Kobieta postawiona jest w sytuacji dramatycznego wyboru.
Lucia jest osobą moralnie spójną, chce dobrze wykonywać swoja pracę i respektować prawo. Ten, który daje jej doraźną pracę, naciska, by ominęła reguły. Musi wybierać: czy być wierną sobie, czy mieć co jeść. Lucia dokonuje tego wyboru, musi jakoś przetrwać. Ale za jaką cenę? Następująca po tym praca wewnętrzna dewastuje ją psychicznie.
Lucia jest wyjątkowo wrażliwa, zaczyna mieć halucynacje, ukazuje jej się Madonna.
Narastający konflikt z pojawiającą się Madonną to konflikt zachodzący w niej samej.
To, co w filmie fascynuje, to sposób ukazania procesu dziejącego się w bohaterce. Zachowania, które uznaje się za kliniczne symptomy zaburzenia psychicznego, tu nie są oznaką szaleństwa, ale wypartego głosu sumienia. Psychiatra nie pomógł jej, sugerując, że może jest zbyt dokładna. Nie chodziło o perfekcjonizm, ale o wybór moralny. Wybierając przetrwanie, Lucia narusza swoją wewnętrzną spójność. W tej sytuacji Madonna wydaje się walczyć o jej wewnętrzne wartości. Bohaterka nie jest pokazana jako szalona. Owszem, obawia się tego, ale taka nie jest.
Tak, w wielu sytuacjach jest bardzo racjonalna, to nierozwiązany konflikt wewnętrzny tak ją wyniszcza.
Z punktu widzenia psychologicznego film jest bardzo nowoczesny. Pokazuje to, co irracjonalne jako wewnętrzny głos, który trzeba usłyszeć. Fascynujące też, że użyto tu intuicji kobiety, halucynacji, elementów nieracjonalnych do tego, by rozmawiać o sprawach realnych. W ten sposób to, co wydaje się szalone, pokazane jest jako pierwotna mądrość, a to, co rzekomo racjonalne jako niebezpieczne, co narusza równowagę między człowiekiem i naturą.
Najważniejsza w filmie wydaje się właśnie obecność kobiety. Symbole kobiety i matki są ze sobą związane, matka to z kolei – opiekunka i dlatego wybór Madonny jako postaci, która ukazuje się w halucynacjach Lucii, jest tak znaczący.
Rola mężczyzny też jest tu pokazana symbolicznie. To nie Lucia powoduje wybuch na budowie, ale dwaj mężczyźni, uprzednio wyzyskiwani przez tę samą firmę: były mąż Lucii i kolega z pracy. Muszą dojrzeć do sytuacji działania, bo jest ono domeną mężczyzny.
Mamy tu symbole kobiecej wrażliwości i męskiej skuteczności. Mężczyźni idą i po prostu działają.
To, co zachwyca w filmie, to podkreślenie opozycji realnego i nierealnego przez mistrzowskie zdjęcia filmowe. Kontrastowe kompozycje kolorystyczne, graficzne rysunki pól, gry świateł, refleksy wodne. Chwilami zdjęcia przypominają malarstwo.
Albo bliskie są poetyckiemu kierunkowi w fotografii. Włożono w to mnóstwo pracy, każde ujęcie jest przemyślane i przygotowane.
Podsumowując naszą rozmowę: co odróżnia kino włoskie od innych szkół filmowych?
Nie mamy takich pieniędzy jak kino amerykańskie, by zaskakiwać publiczność efektami specjalnymi, ale to wychodzi na dobre. Kiedy masz niewielki budżet, musisz napisać wciągającą historię. Tak się działo w neorealizmie, taką drogę podjął z powodzeniem Fellini. Ponadto, z jakimkolwiek gatunkiem mamy do czynienia, w kinie włoskim historie są mocno osadzone w życiu codziennym. Najważniejsze jest to, co między ludźmi – relacje, emocje i namiętności. Wreszcie: nawet w dramacie pojawia się jakaś nadzieja, uśmiech, coś, co rozgrzewa serce.
„Cinema Italia Oggi” 2019, przegląd nowego kina włoskiego w Polsce, Kino Pałacowe Centrum Kultury ZAMEK, 12–17 kwietnia 2019 r.
MAURO CATERINA – absolwent komunikacji społecznej i dziennikarstwa na Uniwersytecie Mediolańskim, redaktor naczelny kwartalnika o kulturze włoskiej „Italia mi piace”, współpracował z „Il Manifesto”, „Radio popolare network” i voceditalia.it. Od 2009 roku lektor w Centrum Nauczania Języka Włoskiego Dante Alighieri w Poznaniu.
CZYTAJ TAKŻE: „Wychodząc z pudełka”. 11. Short Waves Festival 2019 „Outside the box”
CZYTAJ TAKŻE: „Nieznane oblicza Japonii” – przegląd filmów japońskich
CZYTAJ TAKŻE: Sputnik 2018