fot. M. Zakrzewski

„Nasza racja”

Zaczynać znowu od zera.

Osiem lat temu, przy okazji otwarcia Sceny Roboczej w dawnym kinie Olimpia pisałam:

 

„Wygląda na to, że władze Poznania dotrzymały obietnicy i poznańskie teatry niezależne będą miały wreszcie przyzwoite miejsce do pracy. Jego poważnym minusem jest niestety brak ogrzewania, ale od czego pomoc innych teatrów? Otwierając Scenę, jej szef Adam Ziajski wśród podziękowań wymienił także Teatr Muzyczny, instytucję z jak najbardziej głównego nurtu. Ale też pomogli. Tak to się robi w Poznaniu”.

 

W kontekście wydarzeń, jakie nastąpiły kilka lat później, to ostatnie zdanie nabrało całkiem innego sensu.

Mam to szczęście, że obserwuję artystyczne i animatorskie działania Adama Ziajskiego od czasów, kiedy ten – jeszcze jako młody licealista – stworzył swój pierwszy spektakl. Tytuł brzmiał „Trzeba ją mieć” i był dokończeniem domyślnego zdania:

 

„Wiara jest jak dupa – …”.

 

Ziajski pewnie nie przypuszczał wtedy, że wiara – w teatr, jego siłę i wartość – będzie bardzo ważnym elementem jego artystycznej drogi. Chyba tylko wiarą można wyjaśnić jego niezwykły upór i wolę trwania oraz pokonywania przeszkód w utrzymaniu w Poznaniu miejsca oraz samego teatru niezależnego.

Niezależnie od okoliczności 

W 2015 przygotowując z kolegami z Zakładu Performatyki „Raport o stanie teatru niezależnego”, zdefiniowałam ten rodzaj teatru jako tworzony „niezależnie od okoliczności”. Taki właśnie obraz wyłaniał się z kwestionariuszy i rozmów z twórcami wielkopolskiego środowiska teatralnego – nieustanne przezwyciężanie trudności, byleby tylko uprawiać teatr. Wydawało się już kilkakrotnie, że Ziajskiemu i jego współpracownikom, czy to z Teatru Strefa Ciszy, czy ze Sceny Roboczej, uda się doprowadzić do jakiej takiej stabilizacji, a przynajmniej były na to nadzieje.

Pierwsze swoje przedstawienia założony przez Ziajskiego Teatr Strefa Ciszy grał w uniwersyteckim Ośrodku Teatralnym Maski. Zainteresowanie studentów uprawianiem teatru było jednak w tamtym czasie tak duże, że coraz trudniej było pracować w tej sali.

Strefa Ciszy wyspecjalizowała się w przedstawieniach ulicznych i site-specific – zamieniała rozmaite części miasta w scenę teatralną. Umiała zamienić w teatr dwie staromiejskie ulice w Poznaniu: Wroniecką („Obraz mojego miasta”, 1997) oraz Świętosławską („Sąsiad 2000”, 1999) w przestrzeń enwironmentalnego teatru, w której życie mieszało się ze spektaklem. Tchnęła życie w synagogę – dawny basen, tworząc tam spektakl „DNA” (2005). Zamieniła budynki Starej Rzeźni przy poznańskich Garbarach w przejmujące, groteskowe, widmowe biuro („36,6”, 2003). Ożywiła fasadę Ratusza, tworząc na niej „Kuranty” (2001) i wprowadziła karnawałowy porządek w wiele innych miast w Wielkopolsce, Polsce i Europie. W logo teatru, umieszczone na samochodzie, którym Teatr podróżował, wpisane było słowo „Poznań”.

 

fot. M. Zakrzewski

fot. M. Zakrzewski

W wywiadzie, jaki w 2000 roku przeprowadziłam z Adamem Ziajskim, skarżył się on, że rozsławia miasto, a ono w zamian nie chce mu pomóc, choćby logistycznie. Wydaje się, że teatr, który gra na ulicy, nie potrzebuje własnego „teatru”, ale trzeba przecież np. gdzieś trzymać dekoracje. W którymś momencie piwnice członków zespołu przestały do tego celu wystarczać.

W 2003 roku stał się cud – Teatr otrzymał do dyspozycji jeden z pamiętających jeszcze czasy wojny drewnianych baraków znajdujących się na terenie szpitala przy ulicy Grunwaldzkiej 55. Wtedy narodził się pomysł powołania Centrum Rezydencji Teatralnej Scena Robocza.

Kiedy w 2010 roku Poznań starał się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, plany zakładały nawet wybudowanie osobnego budynku dla Centrum przy ulicy Roboczej na Wildzie. W wywiadach do badań nad teatrami Poznania Adam Ziajski tłumaczył:

 

„Borykając się z problemami lokalowymi, organizacyjnymi i finansowymi, doszedłem do przekonania, że warto spróbować uporządkować i usystematyzować poznański off. Tak zrodził się pomysł stworzenia miejsca, które skupia wokół siebie teatry niezależne. Stworzyliśmy strukturę, która wydała się możliwa do zrealizowania i była akceptowana przez środowisko. Poznańscy artyści po wielokroć zwracali się o dofinansowanie z miasta. Nawet jeśli otrzymywali jakiekolwiek środki, to miasto kończyło z nimi relację w momencie ich rozliczenia. Alternatywą było pozyskiwanie pieniędzy przez współpracę z festiwalami. Pierwsze rozwiązanie zmuszało do samoorganizacji miejsca pracy oraz samodzielnej promocji. Drugie rozwiązanie częściowo zdejmowało z nich ciężary organizacyjne, ale tylko okazjonalnie. Między tymi dwoma sposobami pozyskiwania środków była ogromna przestrzeń, której nikt nie zagospodarował”.

 

Mimo mikrych rozmiarów (wysokość to niecałe 3 metry, więc trzeba było uważać, montując oświetlenie, tak by nie zahaczało o głowy) udało się wygospodarować salę teatralną dla 60 widzów, z której korzystały także inne poznańskie niezależne teatry. Niestety stan techniczny baraku spowodował, że pierwsze wezwanie do wyprowadzki Centrum otrzymało już po dwóch latach.

Bez sceny

Od 2009 trwały poszukiwania nowej siedziby, przy równoczesnym korzystaniu z pomieszczeń przy Grunwaldzkiej, które – w ramach porozumienia z Zarządem Komunalnych Zasobów Mieszkaniowych – teatr przeprowadził na własny koszt (czyli zarabiał graniem, by zrobić remont miejskiego „zasobu lokalowego” i móc z niego dalej korzystać).

Ostatnia premiera w baraku odbyła się jesienią 2015 roku. Teren dookoła dosłownie się rozpadał – jeden z widzów czekających na spektakl wpadł w studzienkę, nad którą załamała się betonowa płyta. Na szczęście nic poważnego się nie stało i były widoki na to, że sytuacja lokalowa teatrów niezależnych będzie już tylko lepsza – świeżo wybrane władze miasta zdecydowały o przekazaniu Centrum budynku po dawnym kinie Olimpia. Wyglądało na to, że włodarze Poznania rzeczywiście zaczęli wspierać kulturę.

Przystosowywanie budynku (pozbawionego np. ogrzewania) pochłonęło duże środki – miasto przekazało na ten cel ponad milion złotych, pozyskano także pieniądze, m.in. z budżetu obywatelskiego w 2018 uzyskano 2 miliony złotych, dzięki którym w 2020 udało się uruchomić ogrzewanie. Przez siedem lat Scena Robocza pracowała jako „społeczne miejsce kultury”, nie tylko prowadząc rozmaite projekty artystyczne, ale także współpracując z mieszkańcami. Niestety „nic nie może wiecznie trwać” i latem 2022 Centrum Rezydencyjne dowiedziało się, że musi w ciągu 30 dni opuścić budynek. Dlaczego?

Oddam tu głos samemu zespołowi Sceny Roboczej:

 

„Jesteśmy głęboko rozczarowani_ne decyzją władz Miasta Poznania o przekazaniu w akcie darowizny budynku dawnego kina Olimpia na rzecz Akademii Muzycznej. Przez wiele miesięcy zapewniano nas o nienaruszalności naszej siedziby w relacjach z Akademią Muzyczną oraz współistnieniu w przestrzeni byłego kina Olimpia. Jednak w trakcie negocjacji nie zostały nam zaproponowane warunki, które umożliwiłyby realizację naszego programu w założonym wcześniej kształcie. Przekazanie budynku byłego kina Olimpia na rzecz Akademii Muzycznej pozbawia nas nie tylko siedziby, ale i fundamentalnego bezpieczeństwa w planowaniu i prowadzeniu dotychczasowej działalności”.

 

Protesty i apele nic nie dały – władze miasta, wydział kultury zostawiły prężnie działającą instytucję bez siedziby i bez pomocy. Po raz kolejny mogłabym napisać: Tak to się robi w Poznaniu. Centrum Rezydencyjne ponownie zostało bez miejsca do pracy i tym razem bez żadnych widoków na przyszłość. Znów dała o sobie znać wiara Adama Ziajskiego w to, że jego zespół da radę. Tylko pojawia się pytanie: ile razy można zaczynać od zera?

Docenienie wysiłków nad utrzymaniem teatru niezależnego w Poznaniu przyszło z dość nieoczekiwanej strony. 13 lutego 2023 Adam Ziajski został przez kolegium redakcyjne miesięcznika „Dialog” – najbardziej prestiżowego pisma teatralnego w Polsce – nagrodzony Kamykiem Puzyny

 

„za stworzenie i prowadzenie ośrodka teatralnego, stanowiącego modelowy przykład oddolnego budowania przez organizację pozarządową instytucji wspierającej niezależne działania artystyczne oraz aktywność na rzecz społeczności lokalnej”.

 

Jak można przeczytać w informacji o nagrodzie, jest ona przyznawana „za działalność teatralną łączącą sztukę i życie, twórczą oryginalność z zaangażowaniem w sprawy publiczne”.

Ziajski wygrał w tym roku z takimi znakomitościami polskiego teatru jak reżyserzy Anna Augustynowicz, Szymon Majewski, Jakub Skrywanek czy Katarzyna Szyngiera, twórczyni „1989” – najszerzej i najlepiej komentowanego spektaklu ubiegłego sezonu. Warto dodać, że Kamyki… przyznawane są od siedmiu lat, a Ziejski jest już drugą osobą związaną z Wielkopolską, która go otrzymała. W 2020 roku nagrodzona została śp. prof. Ewa Guderian-Czaplińska.

Niestety, poza prestiżem nie przyniosło to Scenie Roboczej żadnych wymiernych efektów, np. w postaci kolejnego, przyzwoitego miejsca do pracy.

 

fot. M. Zakrzewski

fot. M. Zakrzewski

Studio Sceny mieści się w tej chwili na ulicy Wronieckiej i jest małą salą z przedsionkiem-szatnią, w którym nie ma prądu, więc jedyne oświetlenie pochodzi od latarek. Wchodząc tam, poczułam się, jakby wracały stare, „barakowe” czasy, a teatry niezależne znów schodziły, jeśli nie do podziemia, to przynajmniej do suteren.

Z drugiej strony klimat miejsca tworzył ciekawy kontekst dla „Naszej racji” – monodramu Leny Witkowskiej w reżyserii Adama Ziajskiego.

Monodram Leny Witkowskiej 

Inspiracją dla spektaklu były berlińskie kabarety z lat 20. XX wieku – ostatnie ostoje wolności w brunatniejących Niemczech, które próbowały podnieść się z klęski Wielkiej Wojny i jeszcze większego niż gdzie indziej kryzysu. Ta inspiracja jest nie tylko wyrażona wprost, ale bardzo widoczna w estetyce kostiumów i scenografii. To „biedny kabaret” z małą sceną, czerwoną kurtyną ze sztucznego futerka i kilkoma stolikami, przy których siedzą widzowie. To również kabaret, w którym jest „nie do śmiechu”.

 

fot. M. Zakrzewski

fot. M. Zakrzewski

Witkowska wykorzystuje w nim z jednej strony tradycję smutnego Pierrota, a z drugiej – energię gwiazdy kabaretowej sceny tamtych czasów Valeski Gert. Groteskowa rzeczywistość wykreowana przy pomocy ciała aktorki i zaledwie kilku rekwizytów (jak pluszowy tygrys, mandarynki czy stare krzesło) skłaniać ma raczej do zastanowienia się nad sytuacją „nie do śmiechu”, rzeczywistością, która – podobnie jak w Niemczech w latach 20. ubiegłego wieku – nie napawa optymizmem.

Wykonawczyni swoimi działaniami próbuje rzeczywistość przedstawioną poskładać, wprowadzić w nią jakiś rodzaj ładu, który dałby wytchnienie i przywracał porządek, a przynajmniej chce ją swoimi kabaretowymi numerami upudrować, by chociaż wyglądała dobrze. Lecz poszczególne „numery” tylko obnażają syzyficzność jej wysiłków – wszystko zamienia się w swoją karykaturę, działania wydają się pozbawione sensu, kalekie i nie takie jak być powinny.

Bardzo dobrym przykładem takiej sceny jest np. parodia piosenki z filmu „Kabaret” Boba Fosse’a, w której Lisa Minelli brawurowo tańczy z wykorzystaniem krzesła. Swoją drogą inspiracje tym filmem widać w innych scenach również. Filmowa Sally Bowles miała do dyspozycji dużą scenę i normalnych rozmiarów krzesło. Postać wykreowana przez Witkowską ma krzesełko w rozmiarze dla dzieci i scenę takich rozmiarów, że zbyt energiczny wyrzut nogi mógłby skończyć się kontuzją widza. Także jej wysiłki, by wspólnie z widzami wyprodukować pozytywną energię, wydają się śmieszne i desperackie – nadzieja na wprowadzenie ładu niknie wraz z wymykaniem się rzeczywistości scenicznej.

Kurtyna odsłania się wtedy, kiedy aktorka akurat pożera mandarynkę, z którą niedawno tańczyła, owoce gubią się jej w wypchanym pluszaku. Jej racja nie ma szans przebicia się w ponurym świecie. Energia sceniczna Witkowskiej powoduje, iż wysiłki zbudowanej przez nią postaci obserwuje się z prawdziwą fascynacją. Owo rozpadanie się rzeczywistości scenicznej i próba poskładania jej na nowo stają się również metaforą sytuacji, w jakiej po kilkudziesięciu latach pracy znalazł się Adam Ziajski i stworzona przez niego instytucja. Ziajski, zdaje się, pozostaje nadal pod wpływem przekonania, że „trzeba ją mieć”, i nie poddaje się.

 

fot. M. Zakrzewski

fot. M. Zakrzewski

Do finału jego spektaklu bardzo pasuje tytuł dramatu stworzonego przez Wielkopolanina z Szamotuł, niemieckiego twórcę teatralnego Ernsta Tollera – „Hopla, żyjemy!” i słowa wypowiedziane przez postać Frau Meller: „Albo się powiesić, albo zmienić świat”.

Mam nadzieję, że Ziajskiemu starczy nie tylko wiary, ale i siły na to drugie.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0