Niepowierzchowna opowieść o skórze
Opublikowano:
16 lutego 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Dla części czytelników spotkanie z Pauliną Łopatniuk nie będzie czymś nowym, zdołała ona bowiem dzięki swemu niesłychanie popularnemu blogowi, niestrudzonej działalności popularyzatorskiej w mediach oraz pierwszej książce zyskać grono oddanych fanek i fanów.
Nie oznacza to, że „Na własnej skórze” jest tylko dla nich, nie ma żadnego dodatkowego progu wejścia dla „wtajemniczonych”.
Nauka jako kultura
W listopadzie 1945 na konferencji, na której ustanowiono UNESCO, litera „S” pojawiła się dosłownie w ostatnim momencie. Stało się tak między innymi dzięki zabiegom Johna Desmonda Bernala, fizyka, socjologa nauki, osoby zaangażowanej w promocję pokoju.
Dziś UNESCO jednoczy w swej nazwie naukę, edukację i kulturę. Dla Bernala było bowiem oczywiste, że nauka to nie tylko działalność w zaciszu laboratoriów, ale także działania zmieniające społeczeństwo oraz kulturotwórcza rola nauki.
Dziś wydaje się, że owa społeczno-kulturotwórcza rola nauki nie dorównuje tej laboratoryjnej.
Na pierwsze miejsce wybijają się innowacje w laboratoriach, sukcesy takie, jak choćby szybkość, z jaką zdołano rozpoznać naturę wirusa SARS-COV 2, dzięki czemu mamy dziś nie jedną, ale kilka nań szczepionek.
Niestety wydaje się, że nauka nie jest wystarczająco obecna jako fakt kulturowy, społeczny. Odkrycia jawią się jako obce, nieoswojone, zamiast koić niepokój przed chorobą i śmiercią służą niecnym ludziom i organizacjom do rozdmuchiwania strachu i lęków.
Patolodzy na klatce
Dlatego z wielką przyjemnością obserwuję serię popularnonaukową „Zrozum” Wydawnictwa Poznańskiego. Wydawane w niej książki starają się zasypać wspomnianą wyżej przepaść między hermetycznym światem naukowym a szerszą publicznością. Dowiemy się z niej między innymi o morderczej naturze pandemii, nieznanej szerzej historii psychiatrii, tajemnicy genów czy relacji pomiędzy myśleniem a widzeniem.
Najnowsza publikacja „Na własnej skórze. Mała książka o wielkim narządzie” to pierwsza w serii pozycja napisana przez polską autorkę – Paulinę Łopatniuk. Autorka jest patomorfolożką, prowadzącą znany blog „Patolodzy na klatce”, przybliżający tajemnice medycyny ze szczególnym naciskiem na jej „patologiczne” obszary. Warto dodać, że to już druga pozycja tej autorki, która ukazała się w Wydawnictwie Poznańskim. Rok temu pojawili się jej „Patolodzy. Panie doktorze, czy to rak?”.
Dla części czytelników spotkanie z Pauliną Łopatniuk nie będzie czymś nowym, zdołała ona bowiem dzięki swemu niesłychanie popularnemu blogowi, niestrudzonej działalności popularyzatorskiej w mediach oraz pierwszej książce zyskać grono oddanych fanek i fanów. Nie oznacza to, że „Na własnej skórze” jest tylko dla nich, nie ma żadnego dodatkowego progu wejścia dla „wtajemniczonych”.
Strupy, krosty i inne patologiczne rarytasy
Publikacja Łopatniuk początkowo zastanawia. Co można na ponad trzystu stronach napisać o narządzie, z którym spotykamy się na co dzień? Skóra wydaje się banalna, to nie tajemnice mózgu, tajniki początków życia czy przerażająca moc pandemii.
Lektura pokazuje jednak, że nie ma „nudnych tematów”; to, co na pozór banalne i oswojone, okazuje się fascynujące i skrywające zaskakująco wiele wymiarów jak na coś, co wydaje się „powierzchnią”. Skóra, w której na co dzień żyjemy, jest tak oczywistym warunkiem naszej egzystencji, że staje się niewidoczna. To, co najbliższe, jest często zupełnie nieznane. Paulina Łopatniuk dobrze rozpoznała, że właśnie tę najbliższą nam „powierzchnię” warto przybliżyć.
Książka wciąga wartką narracją, cierpkim i dość czarnym humorem pozwalając laikom na wejście w fascynujący świat medycyny. Paulina Łopatniuk obficie dzieli się skarbami ze swojej „patologicznej krypty”, opowiada o strupach, krostach, rogach, naroślach, grzybach i nowotworach.
Narracja porusza się zygzakiem pomiędzy anegdotą, przeglądem wiedzy fachowej dotyczącej danej kwestii i wyjaśnieniem naukowym procesów stojących za danym problemem medycznym. Ważną funkcję pełnią przywołane, zanonimizowane historie pacjentów – wskazują na egzystencjalny wymiar nierzadko poruszających opowieści.
Dzięki temu czytelnicy mogą przejść od poziomu choroby jako doświadczenia życiowego do wiedzy laboratoryjnej o chorobie i z powrotem.
Takie całościowe przedstawienie procesu wytwarzania i funkcjonowania wiedzy naukowej (w tym wypadku medycznej) jest szczególnie cenne dziś, gdyż przeciwstawia się uproszczonemu, „punktowemu” pojmowaniu nauki (i medycyny). Wedle takiego poglądu nauka jest podobna magii, naukowcy wyciągają cudowne instrumenty, te robią ping i dzieją się cuda. Dzięki „Na własnej skórze” obcujemy z bardziej przyziemnym, procesualnym obrazem opartych na naukowych dowodach praktyk medycznych.
Nauka to nie „cud”, ale wymagająca uważności, wysiłku praktyka, składająca się z na pozór wielu banalnych czynności, chociażby takich jak wybarwianie preparatów histopatologicznych, bez który patolodzy nie zobaczą wiele. Skupienie się na tym przyziemnym wymiarze medycyny wcale nie oznacza, że staje się ona mniej fascynująca niż ta z „cudownych opowieści” altmedowych cudotwórców albo ta znana ze złych produkcji popkulturowych.
Wprost przeciwnie, to właśnie z opowieści Pauliny Łopatniuk wyłania się prawdziwie cud medycyny, tego, że tak często felerne, chorujące, ułomne organizmy ludzkie zdołały poznać same siebie na tyle, by z wieloma chorobami sobie skutecznie poradzić.
Więcej niż tylko powierzchnia
Anegdoty rozsiane po książce nie dotyczą tylko skóry – głównej bohaterki narracji; wykraczają często także poza pole czysto medyczne, jak w przypadku opowieści o Leninie jako grzybie czy fascynującej historii trądu w Norwegii. To właśnie mocna strona tej publikacji, osadza ona bowiem wąską, specjalistyczną wiedzę medyczną w kontekście kulturowym i społecznym.
Niejeden z nas, czytelników, przystępując do lektury, ma dość mgliste pojęcie, czym zajmuje się patomorfolożka, a dzięki tomowi Pauliny Łopatniuk dowie się, jak może ta wiedza spleść się z odpowiedziami z matury z języka angielskiego. Ale „Na własnej skórze” to nie tylko popularyzacja wiedzy o skórze i jej chorobach, autorka nie stroni bowiem od misji higienicznej. Tą należy rozumieć szeroko, pamiętając, że Hygeia to grecka bogini zdrowia.
Higieniczny zapał Łopatniuk to wskazywanie na wagę regularnych badań własnego ciała, nielekceważenie nawet wydawałoby się mało znaczących objawów. Jej książka uczy bowiem, jakie konsekwencje ma niewiedza, a także lekceważenie czy zaniedbywanie sygnałów naszego ciała. Choć trzeba przyznać, że często, aby je odebrać, potrzebujemy specjalistycznej pomocy medycznej.
Zachęcając do lektury, chcę jednak lojalnie ostrzec, to może nie być lektura dla wszystkich, ilustracje są często dość trudne w odbiorze, a wyprawa w poznawanie chorób skóry nie należy do łatwych. Ale czytelniczki i czytelnicy, których ta estetyczna trudność nie odstraszy, dzięki książce „Na własnej skórze” mogą sami doświadczyć niepokojącego świata patomorfologii, pewnie jak ja zazdroszcząc momentami autorce tego trudnego, ale jakże fascynującego zawodu.