fot. „Kobieta z jeziora”, materiały prasowe

Oglądać, nie oglądać: „Kobieta z jeziora”

Co, jeśli dostajemy historię detektywistyczną, której rozwiązanie nikogo nie interesuje? Oto „Kobieta z jeziora” – jedna z najnudniejszych kryminalnych historii dzisiejszej telewizji.

W jednym z pierwszych odcinków „Kobiety z jeziora”, nowego miniserialu ze stajni Apple TV+, z drugiej połowy lat 60. cofamy się o dwie dekady tylko po to, aby doświadczyć snu jednej z głównych bohaterek, gdy ta była może dziesięciolatką. W koszmarze pojawia się biały baranek (taki, co idzie na rzeź), wywieszone na sznurach prześcieradła targane przez wiatr i postać w zarzuconym białym kapturze i todze, ni to duch, ni to członek Ku Klux Klanu.

 

„Kobieta z jeziora”, fot. materiały prasowe

Dziecko, jak to dziecko, budzi się w przerażeniu, wzrokiem szuka rodzica.

Zaraz po przenosimy się z powrotem do czasów, w którym rozgrywa się akcja serialu.

 

Agatha Christie na speedzie

Dlaczego o tym wspominam? Otóż w przywołanej scenie zawierają się wszystkie grzechy „Kobiety z jeziora”. Zauważmy abstrakcyjność tej sytuacji: cofamy się o 20 lat tylko po to, by przenieść się do koszmaru śnionego w dzieciństwie przez naszą bohaterkę.

 

Jak często w życiu śnimy? Które sny zapamiętujemy? Czy naprawdę pamiętamy te z dzieciństwa?

Twórczyni Alma Har’el (znana głównie z równie nietrafionego filmu „Honey boy” z 2019) jest przekonana, że tak. Przez siedem ciągnących się jak flaki w psychodelicznym oleju odcinków zarzuca nas kolejnym surrealistycznymi wizjami, starając się zatuszować nimi prostą jak drut historię kryminalną. Najwidoczniej „Siedem” Finchera, „Rzeka tajemnic” Eastwooda czy chociażby „Niewiarygodne”, by podążać tropem feministycznego (a do takich należałoby zaliczyć „Kobietę z jeziora”) serialu, dla Har’el to za mało. Bywa, że oczywiste rozwiązania wcale nie muszą oznaczać klęski. Naprawdę nie trzeba udawać Agathy Christie na speedzie, by wzbudzić zainteresowanie.

 

„Kobieta z jeziora”, fot. materiały prasowe

Być może jest to rozmowa o serialozie, kiedy historia dobra na film rozciągana jest do niebotycznych rozmiarów, bo tak dyktuje rynek.

Niedostatki scenariuszowe tuszuje się różnie, m.in. przez sny i „zgłębianie” psyche bohaterów i bohaterek („Uznany za niewinnego”, względnie udany drugi sezon „Domu smoków” i śniący Daemon Targaryen, czy hitowy „Misiek”, by wymienić tylko kilka). W „Kobiecie z jeziora” śnienia jest na pęczki. Co z tego, że wizualnie wyśmienitego, jak tylko oddalającego jedną mięsistą fabularnie scenę od drugiej, i to do tego stopnia, że zapominamy, co przed chwilą widzieliśmy. Dobre zagadki kryminalne wyprowadzają widownię w pole, ale nie zostawiają jej tam zmęczonej i zastanawiającej się, czy dalszy wysiłek ma sens. Alma Har’el poległa na całej linii, choć przed kamerą zgromadziła niezłą plejadę aktorską.

 

Fabularna perełka?

„Kobieta z jeziora”, fot. materiały prasowe

„Kobieta z jeziora” oparta jest na powieści Laury Lippman o tym samym tytule. Osadzony w Baltimore w 1966 roku serial śledzi paralelne historie dwóch kobiet. Pierwsza, Żydówka Maddie Schwartz (Natalie Portman!), jest gospodynią domową i matką, która dusi się w małżeństwie a.k.a. patriarchat w turbotoksycznym wydaniu. Druga, Cleo Johnson (Moses Ingram), to czarna matka, która ze wszystkich sił stara się związać koniec z końcem i nie doprowadzić, by jej młodzi synowie podążyli drogą bezprawia. Pracuje jako modelka w witrynie sklepowej, dorabia za barem i zajmuje się księgowością lokalnego gangstera Shella Gordona (Wood Harris). W Święto Dziękczynienia losy Maddie i Cleo się przetną.

 

Na dobre połączą się wraz z morderstwem tej drugiej, o czym wiemy od samego początku (monologi Cleo z offu są elementem narracji).

Serial zaczyna się od porwania małej żydowskiej dziewczynki. Maddie chce dołączyć do poszukiwań, co wyśmiewa zarówno jej mąż Milton (Brett Gelman), jak i nastoletni syn Seth (irytujący Noah Jupe). Gdy drwiny nie ustają, coś w bohaterce pęka – pakuje walizkę i wyprowadza się do obskurnego mieszkania w Bottom, ubogiej dzielnicy czarnych baltimorczyków i baltimorek. To Maddie znajduje zwłoki wspomnianej dziewczynki w jeziorze, co umożliwia jej rozpoczęcie pracy w newsroomie gazety „The Baltimore Star”. Maddie, tęskniąc za swoją pisarską zajawką z koledżu, (z)robi wszystko, by stać się pełnoetatową dziennikarką. Można by powiedzieć – po trupach do celu, choć nie byłoby to w pełni uzasadnione.

 

 

„Kobieta z jeziora”, fot. materiały prasowe

Kiedy bohaterka Portman żyje nowym życiem, romansując z czarnym policjantem, jednocześnie panosząc się ze swoim przezroczystym (zarówno dla niej, jak i dla twórczyni) uprzywilejowaniem, Cleo coraz bardziej upada na dno.

Z odcinek na odcinek jej dramatyczny kres jest bardziej odczuwalny. Zamiast jednak opowiedzieć jej historię w podobnej do historii Maddie formie, Har’el wybiera wersję jeszcze bardziej senną, wręcz magiczną. Ni to maligna, ni to spowodowane używkami zwidy. Nieumiejętne prowadzenie surrealistycznej narracji sprawia, że ulatnia się logika. To właśnie Cleo jako dziewczynka śniła o baranku prowadzonym na rzeź. Czyżby Har’el sugerowała nam, że los bohaterki był przesądzony? Pachnie to uprzedmiotowianiem. Twórczyni nie ma pomysłu, jak z sukcesem poprowadzić historię Cleo do jej fatalnego końca. Wiemy, że umrze, ale to nie znaczy, że musi być martwa za życia.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0