Pij i tankuj u Jęczkowskiego!
Opublikowano:
5 czerwca 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W międzywojennych Szamotułach dużą rolę w życiu miasta odgrywali kupcy. Ludzie niejednokrotnie mający za sobą przeszłość wojenną, ale też solidne wykształcenie i zmysł do interesów. Jeszcze w czasach zaborów powstał związek skupiający tych, którzy trudnili się handlem. W 1935 roku organizacja ta, nosząca miano Zrzeszenia Kupców, obchodziła jubileusz 25-lecia, na który przybyły delegacje m.in. ze Środy, Wągrowca czy Międzychodu.
O tym wydarzeniu Gazeta Szamotulska pisała:
„po uroczystem nabożeństwie odbyło się śniadanie w Złotej Sali hotelu Eldorado, gdzie suty i świetny bufet zaspokoił najdelikatniejsze podniebienie smakosza”.
I dalej donosiła, że w zebraniu jubileuszowym wzięli udział przedstawiciele miejscowych władz, ziemiaństwa i goście. Wśród nich byli m.in. prezes Związku Towarzystw Kupieckich w Poznaniu radca T. Otmianowski oraz poseł na Sejm B. Sikorski, który w parlamencie reprezentował stan kupiecki.
Zebranie prowadził prezes zrzeszenia szamotulskiego Jan Jęczkowski – bohater dzisiejszej opowieści.
Jan, urodzony w Popówku koło Szamotuł w 1890 roku, brał udział w Wielkiej Wojnie, a po powrocie z frontu osiadł w Poznaniu, gdzie prowadził drogerię na Górnej Wildzie. W połowie lat 20. ubiegłego wieku zaczął jednak myśleć o przeprowadzce do Szamotuł – w „Gazecie Szamotulskiej” ukazało się ogłoszenie, że szuka mieszkania dwu- lub trzypokojowego z kuchnią „za dobrem wynagrodzeniem”.
Fabryka wody selterskiej
Najprawdopodobniej sprowadził się do Szamotuł pod koniec lat 20., bo w 1929 roku przejął przedsiębiorstwo od Bonawentury Pawłowskiego mieszczące się przy placu Sienkiewicza nr 1. Była to fabryka wody selterskiej założona w 1879 roku przez Niemca Juliusa Weigelta przy Kirchplatz 1.
Julius Weigelt wyjechał z Szamotuł w 1922 roku, sprzedając fabrykę Pawłowskiemu, a ten siedem lat później Jęczkowskiemu. Po niedługim czasie firma otrzymała nowy adres – Rynek 28 (obecnie nr 35).
Woda selterska była bardzo popularnym – na przełomie XIX i XX wieku – napojem pochodzącym z miejscowości Nieder-Selters z okręgu Limburg w Hesji. Do destylowanej wody dodawano cząstki naturalnej mineralnej wody ze źródeł selterskich oraz kwas węglowy i sól kuchenną. Woda ta była reklamowana jako najlepszy napój gaszący pragnienie. Co więcej, serwowano ją w niemieckim wojsku i marynarce, uważając, że jest bardzo zdrowa.
Z ogłoszeń dowiadujemy się, że przedsiębiorstwo zaopatrywało miejscowe restauracje w piwa Krotoszyńskie, Okocim, Grodziskie czy z browarów Kobylepole i Koteckich w Gnieźnie, będąc przedstawicielem tych firm w Szamotułach i okolicy i sprzedając towar hurtowo. W asortymencie były też wody mineralne, a z czasem pojawiły się lemoniady.
Jęczkowski dbał o interes i wiedział, że podstawą jest dobra reklama.
W 1934 w mieście zorganizowano Tydzień Propagandy Przemysłu Polskiego. Zrzeszenie Kupców z prezesem Jęczkowskim ustaliło, że obchody trwać będą od poniedziałku 26 listopada do niedzieli 2 grudnia. Handlowcy mieli udekorować okna wystawowe towarami krajowymi. Planowano na zakończenie uroczysty pochód przez miasto i wyświetlenie filmu promującego polski przemysł i kupiectwo.
W „Słowie Ziemi Szamotulskiej” odnajdujemy relację odnoszącą się do firmy Jana Jęczkowskiego:
„udekorowane okna beczkami od piwa, butelkami różnorakiej wielkości, reklamami Okocima, Grodziskiego, Krotoszyńskiego. A z piramidki, dyskretnie ukrytej pod stosami mchu i ułamkami skał, wytryska prawdziwe klasztorne Koteckich, dla karmiących matek i niedokrwistych. Piwo lśni w blasku lampy elektrycznej, szumi, burzy się… aż ślinka do ust ucieka”.
W 1939 roku przedsiębiorstwo zostało unowocześnione – zamontowano zmechanizowane myjnie butelek oraz aparaty zmechanizowanej, wspomaganej pneumatycznie linii przygotowania i butelkowania napojów.
Syn Jana Jęczkowskiego, również Jan, opowiadał:
„Od najmłodszych lat Tato wciągał nas do pomocy w działalności przedsiębiorstwa. Zaczynaliśmy jako chłopcy od naklejania nalepek i uzbrajania w zamknięcia butelek razem z naszymi kolegami. W nagrodę opijaliśmy się bez ograniczeń znakomitymi oranżadami, aż nam nosami kipiało”.
Z tych wspomnień wyłania się obraz człowieka niezwykle przedsiębiorczego, z pasją działającego społecznika, dla którego ważne były rzetelna praca, dobro klientów i współpracowników oraz miasta.
Smykałka do interesów
I rzeczywiście smykałki do interesów odmówić Jęczkowskiemu nie sposób. W drugiej połowie lat 30. XX wieku oprócz prowadzenia firmy, która miała już ustaloną renomę, podjął się nowych wyzwań.
W miesięczniku „Samochód. Motocykl. Samolot” z września 1938 roku można przeczytać, że we wspomnianym czasie w Polsce było zarejestrowanych ponad 50 tysięcy pojazdów mechanicznych i choć polskie drogi były w nie najlepszym stanie, a ceny paliwa w stosunku do zarobków nie najniższe, to wciąż rosła liczba tych, którzy stawali się właścicielami samochodów.
Podobnie było i w Szamotułach, gdzie powstały firmy oferujące usługi „dorożki samochodowej” i gdzie coraz więcej było posiadaczy aut – nie dziwi więc fakt, że co jakiś czas organizowano kursy samochodowo-motocyklowe i że był tu podatny grunt, aby założyć stację benzynową.
Być może te względy zadecydowały o tym, że Jan Jęczkowski zainteresował się przemysłem naftowym.
Tym bardziej że obok benzyny pożądanym produktem była również nafta, którą w okresie międzywojennym wykorzystywano do oświetlania mieszkań czy wozów konnych. Sprzedawano ją w drogeriach czy sklepach kolonialnych w bańkach.
Stąd też w drugiej połowie lat 30., w sąsiedztwie stacji kolejowej, Jęczkowski wybudował podziemny zbiornik, uzupełniany przez cysternę kolejową oraz zakupił specjalny beczkowóz, którym mógł rozwozić naftę.
Na jednej z fotografii widoczny jest on z napisem „Vacuum Oil Comp. SA” – to amerykańska firma, która powstała w latach 60. XIX wieku i obsługiwała również rynki europejskie. Ponadto uruchomił na Rynku, w pobliżu domu, gdzie mieszkał, stację benzynową. Na fotografii widoczny jest dystrybutor obsługiwany ręcznie.
W marcu 1939 roku otworzył też przedsiębiorstwo transportowe. Jego syn wspominał:
„ojciec zapraszał mnie i brata do rozładowywania wagonów z węglem tak, aby przyspieszyć rozładunek i uniknąć kar za wydłużony postój wagonów, które czasem gromadnie przysyłano ze Śląska”.
Praca u podstaw
Jan Jęczkowski to przykład świadomego obywatela, Wielkopolanina, który pracę traktował jak służbę i tak też wychowywał swoje dzieci. Jego syn Jan stwierdzał:
„To były doświadczenia i nauka zbiorowej pracy i odpowiedzialności, z których później korzystałem w mojej pracy w stoczni, a brat Tadziu na budowach”.
Ale czy taka postawa może dziwić? Wyrósł w rodzinie o tradycjach nauczycielskich. Jego dziadek Walenty uczył w Brodach koło Lwówka, a ojciec Edward przez 46 lat kierował szkołą w Popówku. Kiedy zmarł, w prasie zamieszczono obszerną notatkę, w której czytamy:
„Edward urodzony 13 października 1856 pracował bez przerwy od 1878 aż do śmierci w 1923 roku w Popówku. […] Z domu rodzicielskiego wyniósł wielkie umiłowanie wszystkiego, co polskie. Ukończył seminarium nauczycielskie w Poznaniu. Z żoną Józefą z Pajgów [powinno być Feigów – MRP] mieli siedmioro dzieci, z których troje przedwcześnie zmarło. Edward wychował kilka pokoleń w Popówku, ucząc w miarę możności po polsku. W 1901 roku władze prowadziły śledztwo, zarzucając mu głosowanie w wyborach do sejmu na polskiego kandydata. Inspektor szkolny raportował do regencji w Poznaniu, że Jęczkowskiemu pod względem politycznym nie można ufać, bo popiera i głos swój oddaje na Polaków. W efekcie doświadczał szykan i prześladowania ze strony władz. […] Dzieci własne wychował w karności i bojaźni Bożej”.
Jan realizował to, co zaszczepił mu ojciec. Poza pracą zawodową udzielał się w życiu miasta – należał do miejscowego Bractwa Kurkowego oraz chóru Lutnia.
Po II wojnie został prezesem Lutni, a później jej prezesem honorowym.
Jako przedsiębiorca wspomagał uboższych, wielokrotnie ofiarując znaczne sumy na walkę z bezrobociem. Wsparł finansowo również budowę ochronki przy ul Staszica. Był niezwykle aktywny jako prezes Zrzeszenia Kupców. Przygotowywał wykłady i referaty na temat kupiectwa i polskiego przemysłu, organizował wyjazdy dla szamotulskich handlowców, ale też zabiegał o ich interesy.
Kiedy przeniesiono do Pniew hurtownię wyrobów spirytusowych, prowadził rozmowy z przedstawicielem Dyrekcji Monopolów Państwowych, w których naświetlał problemy, z jakimi borykali się w związku z tym szamotulscy kupcy i restauratorzy i starał się o jej przywrócenie w Szamotułach.
Ten drobny, niezbyt wysoki mężczyzna żonaty był z o 10 lat młodszą Gabrielą, z którą miał czterech synów: Jana, Jerzego, Bogusia (zmarł, mając zaledwie 4 miesiące) i Tadeusza. Dzieci nauczył, jak pracować, zapewnił im również wyższe wykształcenie. Niewątpliwie był człowiekiem, który nie bał się nowych wyzwań i pewnie – gdyby nie wybuch II wojny – zrealizowałby ich jeszcze więcej.
Kiedy we wrześniu 1939 roku Niemcy zajęli Szamotuły, Jęczkowski stracił to, co było sensem jego życia, a jego dobrze prosperujące interesy przejął Niemiec.
Jan, wraz z innymi szamotulanami, najpierw trafił do więzienia we Wronkach, gdzie był trzymany prawie miesiąc, a wkrótce jego i rodzinę wysiedlono do Generalnej Guberni. Trafili do Włoszczowej, m.in. razem z szamotulskimi kupcami Sobiakami i Krygierami. Szczęśliwie udało im się przetrwać wojnę i wrócić do Szamotuł.
Ale to już była inna rzeczywistość i choć Jan był wciąż bardzo aktywny, to nie mogło być mowy o byciu prywatnym przedsiębiorcą. Mimo to zawodowo nadal był związany z przemysłem naftowym, a społecznie z Lutnią. Angażował się też mocno w życie parafii kolegiackiej.
Jan zmarł w 1972 roku. Jego potomkowie spełniali się w swoich profesjach, m.in. jako budowlańcy czy pedagodzy. Wnuczka Grażyna (podobnie jak jej mama Stefania) jest nauczycielką matematyki w szamotulskim liceum. Śmiało więc można powiedzieć, że tradycje nauczycielskie trwają w tej rodzinie od pięciu pokoleń, a Jęczkowscy od zawsze uczyli oraz wytrwale budowali swoją małą ojczyznę.
A wszystko zaczęło się od fantastycznych fotografii z rozlewni wód i stacji benzynowej, które w zasobach Muzeum Zamku Górków znalazły się dzięki Stefani Jęczkowskiej, synowej Jana. Pani Stefania użyczyła muzeum też innych materiałów, dzięki którym mógł powstać ten artykuł.