Poczułam ten flow na scenie
Opublikowano:
19 września 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z Zuzanną Czerniejewską-Stube, aktorką w Teatrze im. Aleksandra Fredry - o aktorskiej pasji i ciężkiej pracy, śpiewaniu, muzyce i filmowych pokusach, ulubionych rolach oraz doświadczeniu bycia młodą mamą, a także gnieźnieńskiej o kulturze - rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Co aktorka teatralna robi w czasie, kiedy teatry mają wakacyjną przerwę?
Zuzanna Czerniejewska-Stube: Aktorka teatralna wtedy odpoczywa. Ponieważ to jest tak naprawdę jedyny dłuższy wolny okres w roku. Normalnie, pomiędzy próbami do spektakli mamy jeszcze sztuki, które graliśmy wcześniej, albo na przykład jakieś castingi.
Przez te dwa miesiące mamy większy luz, ja odkopuję swoje domowe życie. Jadę na wieś, gdzie odpoczywam i siedzę z dzieckiem, bo na co dzień nie mam aż tyle czasu dla niego.
Ładuję baterię na nadchodzący sezon i oczywiście przygotowuję się na wrzesień, czyli na przykład uczę się ostatniej sceny i powtarzam cały scenariusz najnowszej sztuki, żeby – kiedy już wrócę na scenę – być przygotowaną na premierę.
KKB: Teatr Fredry przygotował na jesień dwa spektakle: „Miłą robótkę” w reżyserii Agnieszki Jakimiak, realizowaną wraz z Teatrem Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi oraz „Cierpienia młodego Wertera” w interpretacji Marii Spiss. Czy masz w nich swój udział?
ZCZS: Tak, biorę udział w „Miłej robótce” i gram tam panią redaktor Zuzannę. Nie powiem nic na temat „Cierpień młodego Wertera”, ponieważ nie jestem w obsadzie. Natomiast „Miłą robótkę” próbujemy z Agnieszką Jakimiak już od dwóch miesięcy, mieliśmy przerwę wakacyjną, ale wróciliśmy w połowie sierpnia, bo premiera jest we wrześniu.
Jest to spektakl bardzo przyjemny, bo przenoszący nas do lat 90. XX wieku, do mojego dzieciństwa. Jest bardzo sentymentalny tak naprawdę.
Oczywiście wiadomo, że wiele osób szokuje myśl o tym, że jest to spektakl o pornografii, ale on nie jest pornograficzny, tylko opowiada o realiach lat 90. O tym, co działo się w tych latach, kiedy pornografia zaczęła być dużo bardziej dostępna i jak to zmieniło postrzeganie społeczne seksualności.
Jednak moim zdaniem jest to przede wszystkim spektakl komediowy, bardzo zabawny, więc muszę powiedzieć, że praca nad nim sprawia nam dużo radości. Poza tym jest to jedna z niewielu prac w teatrze, która daje możliwość współpracy z reżyserem na poziomie partnerskim, a nie hierarchicznym.
Po raz pierwszy spotkałam się z czymś takim, że Agnieszka Jakimiak, czyli nasza pani reżyser, podczas pierwszej próby spisała z nami kontrakt. To się bardzo często dzieje w teatrach na Zachodzie, ale w Polsce nie miałam z tym jeszcze do czynienia. Taki kontrakt polega na tym, że ustaliliśmy na samym początku prób, na co się decydujemy, a z czego rezygnujemy.
Przy spektaklu o seksualności było to bardzo ważne, żeby określić te ramy.
Oprócz tego ustaliliśmy takie zasady, jak na przykład to, że nie spóźniamy się na próby i podczas nich nie używamy telefonów, a podczas każdej próby jest przynajmniej jedna przerwa w ciągu czterech godzin i możemy wtedy spokojnie zjeść.
To jest dla mnie szczególnie ważne, bo jako matka karmiąca mogę odciągać pokarm w czasie prób. Zatem ten kontrakt daje mi poczucie bezpieczeństwa i zadowolenia z tego, że wiem, gdzie jest moje miejsce w tej współpracy.
KKB: A jak zaczęła się twoja aktorska przygoda? Czy to taka klasyczna historia, że od dziecka chciałaś występować, czy może były po drodze inne marzenia?
ZCZS: Nie wiem, czy to jest klasyczna historia, ale już jako dziecko mocno przyciągałam uwagę, to znaczy skakałam po parapetach i robiłam z siebie małpę, jeśli można tak to określić. Natomiast jako nastolatka marzyłam, żeby zostać lekarzem i biologia była moją ogromną pasją, ale okazało się niestety, że aby dostać się na medycynę, trzeba zdawać chemię i fizykę na maturze i zdać je bardzo dobrze, co było dla mnie nieosiągalne.
Równolegle w Łodzi cały czas uczestniczyłam w zajęciach Studia Piosenki „PRO-FORUM”, które prowadziła Teresa Stokowska-Gajda. Dla mnie fascynujące było również śpiewanie, piosenka aktorska i dzięki temu również aktorstwo wzięłam pod uwagę.
I właśnie mam takie wspomnienie z dzieciństwa, a właściwie z wczesnonastoletniego okresu, gdy miałam 12 lat i byłam w szóstej klasie szkoły podstawowej. Mieliśmy wtedy jakąś galę z okazji świąt i każde z dzieci coś mówiło lub śpiewało, czyli były występy.
Ja recytowałam wierszyk, i w tym wierszyku było takie zawieszenie… coś tam mówię, pauza i dopiero podczas tej pauzy… wszyscy wstrzymali oddech, a ja wtedy poczułam ten flow na scenie. Takie poczucie, że „mam was w garści”, że to ja mam teraz władzę nad widownią, a nie ona nade mną.
I muszę przyznać, że to jest bardzo magnetyczne i narkotyczne uczucie. Wychodzi się na scenę i to nie widownia patrzy na mnie, tylko ja na widownię i to ja zarządzam jej uwagą. Tak sobie myślę, że moje dążenie do aktorstwa wzięło się właśnie z tej potrzeby, że „mam was w garści”, czyli tak naprawdę z pragnienia poczucia władzy.
KKB: Kiedy już wiedziałaś, że będziesz aktorką, to jak przyjęła tę decyzję rodzina?
ZCZS: Dla mojej rodziny to nie było zaskoczenie ani problem, tylko coś zupełnie naturalnego. Moja mama jest z wykształcenia wiolonczelistką, a ojciec operatorem filmowym, w związku z czym dla nich to było naturalne, że będę artystką.
Natomiast przygotowanie do szkoły teatralnej – od szesnastego roku życia – było, tak bym to określiła, totalnym hardcore’em.
Chodziłam wtedy jednocześnie śpiewać do „PRO-FORUM”, przygotowywałam się indywidualnie do egzaminu z tekstów u jednej z aktorek: Barbary Dembińskiej w Łodzi, uczęszczałam na akrobatykę i na konie. Przygotowania do samego egzaminu to były trzy lata ostrej orki, która się potem okazała adekwatna do studiów w szkole teatralnej, które wyglądają podobnie.
Zatem moja rodzina bardzo zaangażowała się w moje przygotowania: zainwestowali mnóstwo czasu i pieniędzy, żeby to się udało. Dostałam się za drugim razem i myślę dziś, że jest to ważne, aby mówić ludziom, którzy zdają do szkoły teatralnej, że czasami trzeba zdawać kilkukrotnie, zanim zostanie się do niej przyjętym.
Oczywiście może tak być, że ktoś przychodzi na egzamin i od razu się dostaje, ale najczęściej takie osoby nie przygotowują się rok czy dwa lub trzy lata, ale rozpoczynają pracę nad swoim aktorskim potencjałem dużo wcześniej.
Tutaj chciałabym jeszcze dodać, że nasz teatr też prowadzi warsztaty i choć nie przygotowują one wprost do szkoły teatralnej, to mogą pomóc. Wydaje mi się, że dobre dla osoby, która myśli o aktorstwie będzie pójść na tego typu warsztaty i zobaczyć, czy w ogóle jest to coś dla niej, bo może się okazać na przykład, że scena jest paraliżująca i że lepiej będzie robić w życiu coś innego.
KKB: Czym dla ciebie jest dzisiaj aktorstwo – co jest w nim najpiękniejsze, a co trudne?
ZCZS: Aktorstwo to przede wszystkim mój zawód i praca, która daje mi dochód, ale też moja ogromna pasja. Najpiękniejsze w aktorstwie jest to, że jest to zawód nieprzewidywalny, to znaczy, że ja w ciągu roku jestem w stanie robić szalone i dzikie rzeczy.
Co miesiąc się to zmienia, raz latam z parasolką, a innym razem skaczę po scenie jako Śmierć.
Natomiast to, co jest najtrudniejsze, przynajmniej na tym etapie, na którym jestem teraz, to tryb pracy polegający na tym, że idę do pracy na dziesiątą, a kończę o czternastej i wracam na osiemnastą i kończę o dwudziestej drugiej.
Ja mam bardzo małe dziecko i dla mnie ten tryb jest po prostu wykańczający. Nie wiem, czy to w ogóle jest do zmiany, bo próby teatralne po maksymalnie sześciu godzinach są zupełnie bezproduktywne. Ale dla mnie jako młodej matki szczególnie wieczorne godziny są bardzo trudne.
KKB: Ukończyłaś Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie, ale czy nie kusił cię film?
ZCZS: Film zawsze mnie kusił i ciągle kusi, kręcę bardzo wiele self-tape’ów do castingów, ale do tej pory nie wygrałam żadnego castingu filmowego. Po prostu był ktoś lepszy albo ktoś, kto bardziej pasował do danej roli.
Ale jeśli się uda, to będę bardzo szczęśliwa. Równocześnie chciałabym zaznaczyć, że w filmie rodzaj aktorstwa jest troszkę inny. Na pewno dużo mniej ekspresyjny, a ja jestem bardzo ekspresyjna, więc moim pierwszym wyborem jest teatr.
To jest wspaniałe, że mogę pracować w teatrze i mieć tam etat. Dzięki temu mogę pracować i rozwijać się, bo wiem, że będę to robić cały rok.
Mam dużo koleżanek, które są freelancerkami i kolegów freelancerów, którzy robią spektakle na przykład raz do roku. Dla mnie jeden spektakl rocznie to jest za mało, ja potrzebuję stymulacji intelektualnej, potrzebuję czuć, że mój mózg pracuje i się rozwijam, więc to daje mi Teatr Fredry.
W ogóle bardzo się cieszę, że jestem w tym teatrze, dlatego że to miejsce daje także możliwość… idealnego życia.
Tak o moim życiu właśnie myślę: mieszkam na wsi pod Gnieznem, wychodzę i rano zbieram pomidory czy truskawki, a potem idę do teatru, który jest naprawdę na świetnym poziomie.
Jadę do tego teatru dziewięć minut z domu, a nie jak w Warszawie półtorej godziny, robię świetne spektakle i stać mnie na życie, ponieważ Gniezno to miasto, w którym życie jest tańsze, niż w większych miastach w Polsce.
KKB: Jesteś absolwentką specjalności wokalno-aktorskiej i gnieźnieńskim widzom dałaś się poznać także ze śpiewających ról. Śpiew to osobna pasja czy praktyczny dodatek?
ZCZS: Ja tego w ogóle nie oddzielam. Na pewno jest to bardzo praktyczny dodatek, dlatego że ukończenie wokalno-aktorskiej specjalności dało mi większe poczucie rytmu i punktualności. To się bardzo przydaje w przedstawieniach, które są spektaklami formalnymi.
Muzyka w teatrze to jest ogromny świat porównywalny ze światem scenicznym, dramatycznym. Nie mówię o spektaklach musicalowych, bo to w ogóle nie o to chodzi, tylko o takich sztukach, jak na przykład „Krótka rozmowa ze Śmiercią” czy „Gaz”, które są spektaklami dramatycznymi z warstwą muzyczną.
Ta warstwa zresztą sprawia, że dana postać wiąże się z konkretnymi melodiami albo rytmami, w dany sposób porusza się i mówi. Dlatego też inna jest Śmierć, inna Grażyna z „Gazu”, czy „Mary Poppins” albo niepozorny kwiat z „Małego Księcia”.
Kiedy wchodzę na scenę jako Mary Poppins i mam w głowie melodię, którą za chwilę będę śpiewać, to skupiam się na tym, jak ta melodia płynie i niesie moje ciało. Przez to właśnie mam poczucie, że zaraz się uniosę trzy centymetry nad ziemią.
Jestem wtedy taką małą kropeczką, która podskakuje hops, hops, hops. Muzyczność wpływa na aurę mojej postaci.
Dlatego cieszę się, że jestem muzykalna, ale to nie do końca jest wynik specjalności wokalno-aktorskiej, tylko tego, co wynosimy z domu. Bo jako dziecko przez dziesięć lat grałam na fortepianie, a moja mama na wiolonczeli. Muzykalność była w moim domu.
Szkoła teatralna i wspomniana specjalność tylko to podkręciła. Co więcej, dała mi możliwość śpiewania w harmoniach siedmiogłosowych, które okazały się dla mnie totalnie fascynujące… Ale wszystko ma swój początek w nuceniu melodyjek z mamą.
KKB: Czy masz swoje ulubione aktorskie wcielenie?
ZCZS: Tak, to Śmierć z „Krótkiej rozmowy ze Śmiercią”, ale też bardzo lubię Ciotkę z „Ferdydurke”. Jednak to Śmierć daje mi możliwość bycia dziką na scenie. Uwielbiam to, bo normalnie w życiu bym taka nie była, a dzięki tej roli mogę się po prostu wyżyć i wrócić do domu uśmiechnięta i spokojna.
Nie muszę biegać ani chodzić na boks, bo tę energię, którą kumuluję, wyrzucam z siebie na scenie jako Śmierć.
A z Ciotki z „Ferdydurke” uwielbiam to, że ona jest taka… świrnięta, ma takie loki szalone i ona jest taka jak ten lok szalony tum, tum, tum (śmiech). A ja mam takie poczucie, że mając trzydzieści lat, jestem już Ciotką z „Ferdydurke”, to znaczy spotykam mojego małego chrześniaka i mówię:
„Aaaaaa co tam u ciebie?”.
Ja mam w sobie dużo pokładów takiej ciotkowatości, która jest tak naprawdę bardzo przyjazna. Tak jak moja bohaterka, która jest ekscentryczna, ale też ciepła.
Teraz jeszcze pomyślałam, że może „W drodze”, gdzie gram kometę, a wyglądam jak rysik od kredki… Jest tam taki moment, że latam jako kometa – rysik od kredki, w kółko przy bardzo głośnej muzyce i trzylatki wpadają w pogo. I to jest właśnie najpiękniejsza rzecz na świecie.
KKB: Od niedawna jesteś mamą małego Stefana. Czy macierzyństwo to wyzwanie porównywalne z tymi na scenie?
ZCZS: Powiedziałabym, że macierzyństwo to jest większe szaleństwo, niż to na scenie. Na pewno jest też tak, że trudno być aktorką i mamą. Tryb pracy, niestabilność emocjonalna aktorów wpływają na dziecko, a to nie są fajne rzeczy.
Kolejna sprawa to fakt, że nie wiem, w jakich spektaklach będę grała w tym, czy w przyszłym roku, więc tego czasu nie mam zaplanowanego. Wiem jedynie na miesiąc do przodu, co się będzie działo, w związku z tym nie mogę zaplanować, że w lutym pojadę z dzieckiem na narty, a w czerwcu nad morze.
Wiem, że mam lipiec i sierpień wolny i mogę spędzić ten czas z dzieckiem. Ale w ciągu roku jest to jedna wielka niewiadoma.
Czasem tak jest, że reżyser nas zwolni z jakiejś próby. Na przykład przy „Gazie” czy „Małym Księciu” umawiałam się z reżyserem tylko na te próby, na których jestem potrzebna. Bywały więc tygodnie, że byłam dwa dni w pracy, ale też takie, że byłam na wszystkich próbach.
I kiedy miałam taki tydzień, że byłam dwa dni w pracy, to od razu chciałam z moim dzieckiem pójść na basen albo zajęcia dla niemowlaków. Jednak nie mogę się umówić na zajęcia, które są cykliczne, dlatego że nie wiem, czy w przyszłym tygodniu nie będę musiała być na wszystkich próbach, od 10 rano do 22 wieczorem.
Podobnie, nie mogę pójść na fitness o 8 rano, bo o tej porze zajmuję się dzieckiem. Owszem, mogłabym iść pomiędzy godziną 14 a 18, ale większość tego typu zajęć jest organizowana od godziny 17, bo wtedy większość ludzi kończy pracę, a ja często dopiero zbieram się do roboty.
Zatem muszę sobie takie aktywności, czy indywidualne, czy wspólne z dzieckiem, organizować sama, bo nie mogę się zapisać na nic cyklicznego i przez to część rzeczy nas omija. Omija nas też część rzeczy weekendowych dlatego, że bardzo często w weekend gram.
Dodatkowa sprawa to są na przykład sylwestry, bo sylwester to jest dzień pracujący. Stefan teraz jest malutki, ale kiedyś będzie chciał spędzić z nami Nowy Rok, a my w ten dzień pracujemy. Nasze życie rodzinne jest postawione na głowie ze względu na mój zawód i ze względu na zawód mojego męża Dawida, który jest fotografem teatralnym.
Całe szczęście jesteśmy w stanie się uzupełniać, bo Dawid jest dużo bardziej elastyczny, jeżeli chodzi o czas pracy, niż ja i przez to Stefan jest albo ze mną, albo z tatą. Natomiast jest to duże wyzwanie logistyczne.
Tu chciałabym zauważyć, że wiele osób myśli, że aktor, to jest ktoś, kto buja w obłokach. W życiu nie! Wiadomo, że zdarzają się wyjątki, ale większość z nas to tak naprawdę mocno zorganizowani ludzie. Bo żeby ogarnąć cały ten bajzel castingów, self-tape’ów, prób czy przejazdów, to trzeba być logistykiem na najwyższym poziomie organizacji.
A teraz, kiedy mamy małe dziecko, to jest to plan na miarę korporacji transportowej. Zatem, jak ktoś mi mówi, że mam artystyczną duszę, to mu powiem, że mam bardzo poukładaną duszę i artystyczny zawód.
KKB: Czy jako osoba związana życiowo i zawodowo z Gnieznem, masz jakieś refleksje na temat jego potencjału kulturalnego?
ZCZS: To co mi przychodzi do głowy, jeśli chodzi o potencjał kulturalny Gniezna, to oczywiście na pierwszy rzut oka i ucha Latarnia na Wenei oraz wszystkie odbywające się tam spotkania i warsztaty.
Dalej wiadomo: Teatr Fredry, Festiwal Filmowy Offeliada, Biblioteka Publiczna Miasta Gniezna, z którą miałam przyjemność współpracować, oraz jej superakcje dla dzieci i Stary Ratusz.
Ja teraz na potencjał kulturalny miasta patrzę głównie pod kątem dzieci, a w Ratuszu są prowadzone co miesiąc spotkania weekendowe – a to śpiewanki, a to chusty. Mam nadzieję, że będzie tego w Gnieźnie coraz więcej.