Pokolorować czas („Czarno na białym w kolorze”)
Opublikowano:
30 stycznia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Czy chcemy czy nie, dzielimy podświadomie historię na tę niedawną – naszą, kolorową – i tę odległą, zmumifikowaną na czarno-biało w wyblakłych fotografiach. Skromna wystawa w poznańskim Muzeum Etnograficznym pokazuje, że wystarczy pokolorować stare zdjęcia, by przenieść się w czasie i rozbić ten schemat.
Najpierw był zbiór archiwalnych zdjęć z różnych miejsc – sporo z Wielkopolski, trochę z Mazowsza, Małopolski, Kujaw, a nawet Zakopanego. Fotografie małe, co najwyżej formatu pocztówki, blade, niemal znikające, w kolorze sepii. Czasem popękane, nieostre, wytarte i o postrzępionych brzegach, zleżałe w muzealnych magazynach. Datowane od końca XIX wieku do końca międzywojnia.
Autorka wystawy pieczołowicie wybrała kilkadziesiąt starych fotografii. Nie poddała ich retuszowi, nie naprawiła uszkodzeń, nie wyczyściła – tylko delikatnie podkolorowała.
CZERŃ I BIEL W KOLORZE
Kolorowanie czarno-białych zdjęć i całych filmów stało się modne kilka lat temu. Zawsze można to było robić – domalowane niebieskie oczka i czerwone usteczka biły po oczach z witryn przedwojennych zakładów fotograficznych.
Do dzisiaj kolorowe zdjęcia wykonane ponad sto lat techniką autochrome braci Lumière temu robią wrażenie. Paryż był kolorowy nie tylko na obrazach impresjonistów. Siergiej Prokudin-Gorski już od 1905 roku przemierzał imperium rosyjskie specjalnie przerobionym na studio fotograficzne wagonem kolejowym i utrwalał w kolorze, na tysiącach szklanych płytek, tamten świat. Choć wtedy łatwiej było wyświetlać barwne slajdy, niż uzyskać trwałe, barwne odbitki na papierze.
Podobnie było z filmem. Już Siergiej Eisenstein w 1925 roku pokolorował ręcznie, klatka po klatce, czerwoną flagę w swoim filmie „Pancernik Potiomkin”.
Zdziwiłem się, oglądając kolorowe migawki z amerykańskich kronik z drugiej wojny światowej. Ta wojna była naprawdę kolorowa? Pamiętam, jakie wrażenie wywołał na mnie widok czarnych elewacji poznańskiego ratusza na dokumentalnym filmie z 1934 roku. Poczułem, jakbym przeniósł się w przeszłość, do nieistniejącego już świata. Magia czasu, magia ekranu.
Prowadzi się próby nadania fotografiom czarno-białym prawdziwych kolorów fotografowanej rzeczywistości. Przepisania różnic walorowych na kontrasty barwne. Rezultaty są jeszcze niezadowalające. Kolory cały czas nanosi się na zdigitalizowane zdjęcia dość przypadkowo. Jasny fragment może być równie dobrze zielony, różowy czy niebieski albo żółty. Trochę pomaga znajomość epoki, w końcu gama barwników do tkanin była dość ograniczona, a niebo, kolor liści, wody i ludzkiej skóry są takie same w swojej kolorystycznej zmienności od zawsze.
PRAWDZIWE KOLORY PRZESZŁOŚCI
Poznańska wystawa „Czarno na białym w kolorze” to rzecz w polskich muzeach niebywała. Wielu muzealników powie: „Nie wolno kolorować zabytków! To fałszowanie historii”. Tylko że rzeczywistość utrwalona na zdjęciach naprawdę była kolorowa. Tamten świat, podobnie jak nasz, był pełen barw. Próba przywrócenia kolorów starym zdjęciom przybliża je rzeczywistości, którą nieśmiało odwzorowują.
Udając się na tę wystawę, nie spodziewałem się wiele. Naoglądałem się już na Facebooku niebieskookich, podkolorowanych esesmanów, młodziutkich, rumianych powstańców, o nieistniejących już widokach miast nie wspominając. Wydawało mi się to sztuczką komputerową bez specjalnego znaczenia. Tymczasem autorom wystawy udało się zrobić znacznie więcej. Rezultat jest iście magiczny. To prawdziwe czary.
Ludzie z tych starych zdjęć ożyli. Patrzą na nas naprawdę i bezgłośnie próbują nawiązać z nami kontakt z zaświatów. Jakby odgrywali jeszcze raz role w teatralnym spektaklu swojego życia.
W egzotycznych dla nas, cudownie niepraktycznych strojach i miejscach o nazwach nam znanych, ale nierozpoznawalnych. Przejmująco anonimowi, mimo że czasem pięknie podpisani z imienia i nazwiska. W portretach grupowych sztywni, w scenach rodzajowych zatrzymani w ruchu niczym na obrazach Józefa Chełmońskiego i Leona Wyczółkowskiego. A na zbliżeniach twarzy zdają się czekać na naszą chwilę nieuwagi, żeby zamrugać i wypuścić z płuc powietrze. Pewnie to robią, gdy widzowie już wyjdą.
WĘDRÓWKA W CZASIE
Jak udało się uzyskać taki przejmujący efekt? Po pierwsze to nie tylko kwestia delikatnego dodania koloru do czarno-białych wizerunków. To również gra skalą zdjęć. Na wystawie są one znacznie powiększone, czasem nawet do ludzkich rozmiarów. Aranżacja przestrzeni wystawowej, ujętej w wąskie przejścia między fotogramami powieszonymi na wysokości oczu, zmusza widza do spotkania twarzą w twarz, oko w oko z postaciami ze zdjęć. Stwarza to między oglądającym a oglądanym relację bardzo bezpośrednią, wręcz intymną.
Przeglądamy się w tych zdjęciach, nasze odbicia w okrywających je szybach zlewają się z wizerunkami fotografowanych.
Można zdać sobie z tego sprawę, oglądając się w zawieszonym między fotogramami lustrze i poczuć, jakbyśmy sami znaleźli się wewnątrz tego nieistniejącego już świata.
To, co opisałem, w zupełności wystarczyłoby na fascynującą wystawę. Szkoda, że autorzy dodali na wejściu „instalację” z kołyszących się na nitkach małych fotek – utopionych w wampirycznej czerwieni światła. O jedno danie za dużo po wyszukanej uczcie. Nikt mi też nie potrafił wyjaśnić, czemu na tej wystawie unosi się wstrętny chemiczny zapach. Pleksi, a może klej?
Media – w atmosferze nieustannego świętowania kolejnych wielkich rocznic – nie zauważyły tej świetnej ekspozycji, pozwalającej na głęboką refleksję o naszej historii. Zobaczcie ją koniecznie. Niecodziennie można wędrować w czasie.
„Czarno na białym w kolorze”, Muzeum Etnograficzne, Oddział Muzeum Narodowego w Poznaniu, ul. Grobla 25, wystawa czynna od 25 listopada 2018 do 30 czerwca 2019 roku. Kurator i autorka koncepcji koloryzacji fotografii – Iwona Rosińska.
CZYTAJ TAKŻE: Świętości z pociągu („Ikona w zbiorach Muzeum Okręgowego w Koninie”)
CZYTAJ TAKŻE: Dzielimy się tym, co wiemy. Rozmowa z członkami kolektywu Ostrøv
CZYTAJ TAKŻE: Tożsamościowe machlojki. Recenzja książki „Sztuka podręczna Wrocławia. Od rzeczy do wydarzenia”