fot. Krystian Daszkowski

PRL w wersji deluxe

„Kiedy do sklepów ustawiały się kolejki, choć na półkach nie było zbyt wielu produktów, w Merkurym w restauracji królował bażant i łosoś wędzony we własnej wędzarni” – mówi Maja Krasicka, autorka książki „Okna z widokiem na świat. Hotel Merkury w Poznaniu i luksus w PRL”.

Jakub Wojtaszczyk: Zwracałaś uwagę na hotel Merkury przed rozpoczęciem pracy nad książką o nim?

Maja Krasicka: Dziś oczywiście wydaje mi się, że tak. Natomiast na te wspomnienia nakładam już obecny stan rzeczy. Bo na hotel zwracam intensywną uwagę już od paru dobrych lat. Przed książką pisałam o Merkurym magisterkę. Wcześniej jednak nawet w nim nie byłam!

 

JW: Jaka zatem jest origin story „Okien z widokiem na świat…”?

MK: Kiedy przymierzałam się do pracy magisterskiej, mój promotor prof. Piotr Korduba podsunął mi pomysł zajęcia się hotelami Orbisu w Poznaniu. Pomysł brzmiał bardzo ciekawie. Już wtedy pojawił się kontekst luksusu w PRL-u widziany przez pryzmat właśnie tych hoteli. Stosunkowo szybko, bo na etapie researchu, okazało się, że Merkury bardzo wyróżnia się na tle pozostałych. Dlatego postanowiłam spojrzeć na niego indywidualnie.

 

Maja Krasicka, fot. Krystian Daszkowski

Po obronie pojawił się pomysł rozwinięcia tematu w formie książki, której chęć wydania zadeklarowało Wydawnictwo Miejskie Posnania.

Nawiązałam wtedy ścisły kontakt z hotelem – rozmawiałam z pracownikami i pracownicami, którzy pamiętają Merkurego z czasu PRL, zapoznałam się z hotelowym archiwum. Dzięki temu obok analizy architektury pojawić się mogły wystrój wnętrz i projekty mebli, a przede wszystkim kontekst społeczny.

 

JW: Dziś hotel nie wyróżnia się niczym szczególnym. Natomiast sześćdziesiąt lat temu otwarcie Merkurego było wielkim wydarzeniem, prawda?

MK: Dziś faktycznie Merkury nie budzi większych emocji. Ale kiedy powstawał, wyróżniał się chociażby skalą. Budowa, jak też bywało z innymi hotelami Orbisu, była wydarzeniem, przyciągała mieszkańców i mieszkanki miasta. Od Merkurego zresztą nie mogli uciec – bliskość dworca głównego sprawiała, że wiele osób mijało go niemal codziennie. Wokół znajdowała się wtedy niemal wyłącznie kilkupiętrowa zabudowa pierzejowa. Na jej tle Merkury górował. Już wówczas planowano, by w tej okolicy przy ul. Roosevelta powstało więcej wysokich budynków, ale ten był pierwszy. Dziś przerasta go znacznie Bałtyk, którego powstanie też jest pokłosiem pomysłu na tę przestrzeń, powstałego po wojnie.

 

fot. Krystian Daszkowski

Po Poznaniu niosła się fama o powstającym hotelu. Prace projektowe rozpoczęły się jeszcze w latach 50. Nie tylko miał wyglądać inaczej niż powstające jeszcze wówczas w mieście budynki socrealistyczne, ale też miał się wyróżniać nowoczesnymi wnętrzami i wyposażeniem.

Pracowali nad nim uznani projektanci: Jan Cieśliński jako główny architekt i Jan Węcławski. W opracowaniu technicznym projektów wspierał ich Henryk Grochulski. Wreszcie otwarcie w 1964 roku było realizowane z wielką pompą, wstęgę przecinał przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, któremu podlegał wtedy Orbis. Zaproszeni goście oglądali nie tylko budynek i główne pomieszczenia, ale zaglądali nawet do łazienek, w których w oczy rzucała się armatura wykonana na wzór włoski, czy do kuchni. Poznaniacy i poznanianki nie mogli się doczekać, by odwiedzić hotel, choćby tylko na kawę.

 

JW: Piszesz, że Merkury był pierwszym hotelem nowej generacji nie tylko w Poznaniu, ale i w Polsce. Czym to się objawiało?

fot. Krystian Daszkowski

MK: Pisząc „hotel nowej generacji”, mam na myśli luksusowy hotel, zachowujący najwyższe standardy obsługi, o nowoczesnej, modernistycznej architekturze, z elementami wyposażenia najnowszej wówczas technologii. Aby to lepiej zrozumieć, trzeba pamiętać, że w ówczesnej Polsce wysokiej klasy hotele to nadal budynki przedwojenne, wyrastające z XIX-wiecznej tradycji, to właściwie pałace miejskie, jak Bazar w Poznaniu. Natomiast w Europie Zachodniej model luksusowego hotelu przenosi się do modernistycznej formy. Polska w tej kwestii była zapóźniona przez II wojnę światową, a następnie tzw. żelazną kurtynę. Merkury jest więc nowym otwarciem.

 

JW: Wspomniałaś o Janie Cieślińskim, głównym projektancie, który inspiracje czerpał m.in. ze skandynawskiej myśli architektonicznej.

MK: Zarówno Cieśliński, jaki i Węcławski mieli kontakty branżowe, przy okazji projektowania hotelu odwiedzili Włochy i Austrię, skąd przywieźli inspiracje. A w twórczości Cieślińskiego i w jego notatkach odbija się także zainteresowanie projektami Skandynawów. Projektanci korzystali także na pewno z prasy fachowej. Dzięki temu, że byli na bieżąco z zagranicznymi trendami, stworzyć mogli obiekt, który nie odstawał od hoteli zza zachodniej kurtyny. Oryginalna jest sama bryła: hotel składa się z trzech skrzydeł złączonych w formę litery Y. Ikoniczna dla miejskiego krajobrazu była fasada budynku – załamująca się do środka, z ekspresjonistycznym betonowym zadaszeniem wejścia i szachownicowym układem okien, który przy remoncie na początku XXI wieku został zmieniony. W książce przywołuję zagraniczne realizacje, w których możemy znaleźć inspiracje dla poszczególnych rozwiązań. Hotel Merkury to po prostu dobry projekt, który robił wrażenie.

 

JW: W książce, trochę jak James Cameron na początku „Titanica”,  cofasz czas i zapraszasz nas do hotelowych wnętrz, których dziś już nie ma lub wyglądają inaczej. Co najbardziej przykuło twoją uwagę?

MK: Gdy zapoznałam się z projektami wnętrz, byłam pod wrażeniem, jaka była skala pracy Cieślińskiego. Nie tylko zaprojektował on ogólny kształt wnętrz, ale także wiele detali, takich jak lampy – kilkanaście różnych modeli – a nawet gałki do drzwi, zegar, który zawisł w holu, haczyki na płaszcze do szatni. Jako główny architekt decydował on także o kolorystyce wnętrz, doborze materiałów, ale i dywanów czy wazoników, które zakupione zostały w Cepelii.

 

Niewiele z tej pracy w hotelu zostało, ale jest jedno miejsce, które jest prawie takie jak dawniej.

Maja Krasicka, fot. Krystian Daszkowski

To hol restauracyjny od strony ulicy Zwierzynieckiej, mieszczący się na przeszklonym parterze, przy ścianie kurtynowej. Cieszę się, że zachowano spiralne schody, przy tworzeniu których Cieśliński wyraźnie inspirował się hotelem SAS Royal projektu Arne’a Jacobsena. Pozostawiono też wspaniałą ceramiczną płaskorzeźbę Andrzeja Matuszewskiego. Geometryczność, linearność schodów świetnie koresponduje z organicznością pracy Matuszewskiego. Hotele Orbisu zdobiły w okresie PRL prace polskich artystów, a prym wiodła właśnie ceramika oraz tkanina, które dobrze odnajdywały się w nowoczesnych wnętrzach tego czasu.

 

JW: Jak w czasie niedoborów i braków radzono sobie z budową hotelu?

MK: Przede wszystkim Merkury był priorytetową realizacją. Miał być luksusowym hotelem, przeznaczonym dla turystów zagranicznych, musiał mieć więc wszystko, co najlepsze. Ale pewne rzeczy były po prostu niedostępne. Tutaj sprawdziły się doświadczenie i inwencja projektantów. W notatkach Cieśliński przy każdym projektowanym elemencie robił przypis z listą ewentualnych zamienników wskazanych materiałów.

 

Jeśli nie będzie farby danego koloru, bierzemy taką i taką. Albo wskazuje jakiś najbardziej pożądany model dywanu. Jeśliby go nie dostał, proponuje inny. Podobnie Węcławski.

Fotel, który zaprojektował do pokoi hotelowych, początkowo miał mieć aluminiowe, więc lekkie nóżki. Tego materiału w PRL-u było jak na lekarstwo. Wybrano zatem stal, przez co mebel był o wiele cięższy. Architekci i projektanci okresu PRL-u byli zaprawieni w boju w czasach niedoboru. Musieli być elastyczni, by ich projekt mógł doczekać się realizacji w kompromisowej, ale wciąż zgodnej z ich wizją formie.

 

JW: Mimo wszystko „luksus w PRL-u” brzmi jak oksymoron…

Maja Krasicka, fot. Krystian Daszkowski

MK: Doświadczenie luksusu rodzi się tam, gdzie zaznajemy czegoś, do czego dostęp co do zasady pozostaje ograniczony. W Merkurym była to z pewnością elegancka obsługa, wykwintna kuchnia. Pamiętajmy, że kiedy w PRL-u do sklepów ustawiały się kolejki, choć na półkach nie było zbyt wielu produktów, w Merkurym w restauracji królował bażant i łosoś wędzony we własnej wędzarni. Lody kręcone w hotelowej pracowni.

 

Napoje robione we własnej pracowni wód gazowanych. Wreszcie to pewex i możliwość zakupu towarów nigdzie indziej niedostępnych.

To, czym było doświadczenie luksusu w tamtym czasie, pomogły mi zrozumieć rozmowy z byłymi pracownikami i pracownicami hotelu. Jedna z pań, jeszcze jako dziewczynka, przychodziła do hotelowej kawiarni z rodzicami. Z czułością wspomina moment przebijania plastikowej słomki przez papierową osłonę i picie oranżady. Było to dla niej coś wyjątkowego. Posmak Zachodu. Lata później ta sama dziewczynka została recepcjonistką Merkurego.

 

JW: Opowieści o hotelu, które snują twoi bohaterowie i bohaterki, są niemal mityczne…

MK: Tak, czasami mogą wydać się wyolbrzymione albo wręcz zabawne czy nieprawdziwe. Renoma hotelu objęła nawet hotelowego fryzjera, który uchodził za najlepszego w mieście. Nie wiem, czy był najlepszy, ale na pewno wybranie się do fryzjera właśnie do Merkurego dodawało rangi całemu wydarzeniu. W wielu rozmowach, które prowadziłam, powracało to określenie, że Merkury to był „inny świat” – z pewnością w okresie prosperity był taką oazą, w której można było doświadczyć tego, czego w innych miejscach na mapie miasta próżno było szukać.

 

JW: Co prawda poznaniacy i poznanianki stali w kolejkach do kawiarni, restauracji czy fryzjera, ale nie mogli w hotelu spać. Kogo zatem goszczono w pokojach?

Maja Krasicka, fot. Krystian Daszkowski

MK: Hotele orbisowskie budowano przede wszystkim z myślą o gościu zagranicznym, zachodnim. Cel był jasny – pozyskać dewizy, które miały zasilić gospodarkę państwa. W Poznaniu jednak byli to goście szczególni, bo targowi. Merkury żył targowym rytmem. Moi rozmówcy i moje rozmówczynie wspominają hol wypełniony zjeżdżającymi do Poznania wystawcami i dymem z zagranicznych papierosów. Pamiętajmy, że w czasie targów poznaniacy i poznanianki mogli nadal korzystać z kawiarni i restauracji. Stykanie się z obcokrajowcami było dodatkową atrakcją, substytutem zagranicznego wyjazdu.

 

JW: Czym był pokój 127?

MK: Hotele budowane z myślą o gościu zagranicznym poniekąd były rezerwatami, w których ów gość, zwłaszcza ten zachodni, miał być poddany ścisłej kontroli. Sprawdzano, czy prócz dewiz przyjezdni nie zostawiają wywrotowych ideałów, czy nie są agentami zagranicznych służb, ale też pozyskiwano informacje pożyteczne z punktu widzenia państwa. W Merkurym inwigilowano gości targowych pod kątem rozwiązań technologicznych, które po prostu kradziono. W Merkurym, jak i w innych hotelach, działała komórka służb bezpieczeństwa, która posiadała na stałe zarezerwowany pokój, gdzie podsłuchiwała wybranych gości. Recepcja była poinformowana, że konkretną osobę lub osoby trzeba umieścić pod konkretnym numerem. Prowadzono też obserwacje na terenie hotelu i przeszukania pokoi. Niechlubna karta polskiej historii.

 

JW: Niechlubna, ale niezwykle ciekawa! Równie interesująca była „nieoficjalna” sfera hotelowa, czyli klub zwany „Piekiełkiem”, cinkciarze i pracownice seksualne…

MK: Hotele Orbisu przyciągały dolarami. Pojawiali się handlarze walutą, ale też pracownice seksualne, w żargonie milicyjnym zwane „prostytutkami dolarowymi”, uważane za luksusowe, które swoje usługi oferowały wyłącznie gościom zagranicznym.

 

Charakterystyczny jest stosunek władzy i zarządu obiektów zarówno do cinkciarzy, jak i pracownic seksualnych. W oficjalnym dyskursie byli potępiani.

Uważano, że negatywnie wpływają na wizerunek hoteli. Z drugiej jednak strony pracownice seksualne przynosiły korzyść hotelowemu budżetowi – większy zysk w „Piekiełku” czy cocktail-barze, a jeśli któraś miałaby zostać na noc, istniała możliwość dokwaterowania, oczywiście odpłatnego. Była to specyficzna symbioza.

 

JW: Kiedy Merkury przestaje być „wyspą luksusu”?

Maja Krasicka, fot. Krystian Daszkowski

MK: Traci na wyjątkowości, kiedy powstają w mieście kolejne orbisowskie hotele. Choć pozycja Merkurego zostaje zachwiana, broni się gośćmi, którzy lubią do niego wracać. Za luksusowe, jak wspomniałam, uchodzi coś, co na ogół jest niedostępne. Dlatego kiedy po przemianie ustrojowej zagraniczne produkty można dostać w sklepie, a peweksy zostają zamknięte, Merkury traci swój powab, swój czar. W książce starałam się powołać je znowu do życia, sięgając zwłaszcza do pamięci osób pracujących w hotelu w  czasach świetności – część z nich pracuje zresztą do dziś, „zaliczając” kolejne dekady w tym miejscu.

 

JW: Jak dziś patrzysz na hotel?

MK: Lubię go, też dlatego, że przy pracy nad książką zwiedziłam go wzdłuż i wszerz. Oczywiście hotel musi się zmieniać, nie mam co do tego wątpliwości. Wyposażenie się zużywa, wychodzi z mody. Ale nie jestem pewna, czy wszystkie decyzje o zmianach były uzasadnione. Pozostawiono bowiem z pierwotnego kształtu wnętrz właściwie tylko płaskorzeźbę Matuszewskiego i klatkę schodową, o których już mówiliśmy.

 

JW: Masz pamiątkę z Merkurego?

MK: Tak, np. od pani Ewy Konopczyńskiej, która pracowała w hotelowym peweksie, dostałam opakowania na kosmetyki z kolorowym motylem, ale też mydełko z logo hotelu, naklejki na walizki. Natomiast sama kupiłam orbisowską porcelanę. Potrzebowałam jej, żeby zrobić zdjęcia do książki, ale przyznam, że sięgam po nią na co dzień. Mam więc w domu kawałek tego „innego świata”.

 

 

okłada książki, fot. materiał prasowe

Maja Krasicka – absolwentka historii sztuki, doktorantka w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pod kierunkiem prof. UAM Piotra Korduby prowadzi badania na temat fenomenu hoteli Orbisu w epoce PRL. W Wydawnictwie Miejskim Posnania w czerwcu 2024 roku ukazała się jej debiutancka książka o poznańskim hotelu Merkury.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
3
Świetne
Świetne
4
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0