Proch na łyżeczce: „Dzienniki heroinowe” Nikkiego Sixxa
Opublikowano:
11 lutego 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Po dwunastu latach od premiery międzynarodowego bestseleru „The Heroin Diaries: A Year In The Life Of A Shattered Rock Star” na półkach polskich księgarń wreszcie pojawiły się „Dzienniki heroinowe”. Basista legendarnego zespołu Mötley Crüe prowadził je tylko po to, by sobie przypomnieć, co robił poprzedniego dnia.
Dla nas „Dzienniki heroinowe” mogą być przestrogą…
Heroina. Pocieszycielka wielu strapionych rockandrollowych dusz. To o niej śpiewali Beatlesi w „Happiness Is A Warm Gun” i niezmordowany Iggy Pop w „Lust For Life”. O niej uzależniony wówczas Anthony Kiedis nucił refren piosenki „Under The Bridge” Red Hot Chili Peppers i jej poświęcił utwór „The Needle And The Damage Done” nie gorszy znawca tematu – Neil Young. „Rzuciłem dom i rodzinę, poznałem egzotyczną dziewczynę. Piękna była to dziewczyna, miała na imię heroina. Leciałem, leciałem, leciałem… Chciałem umrzeć… ale nie umarłem” – śpiewał dokładnie dwadzieścia lat temu Maciej Maleńczuk w „Jestem sam” Püdelsów.
Jaka siła nieczysta tkwi w „brązowym cukrze”, że zniewala tak wielu artystów? W końcu, jak pisał Stephen King w „Cmętarzu zwieżąt”, „heroina sprawia, że narkomani czują się dobrze, gdy wstrzykują ją sobie w żyłę, lecz cały czas zatruwa ich ciała i umysł”. Dla wielu „hera” to femme fatale w mrocznym królestwie narkotyków – modliszka, która pożera każdego, kto zawrze z nią pakt.
ZAKAZANA MIŁOŚĆ
Nikki Sixx, a właściwie Franklin Carlton Serafino Ferrana, był jej wierny przez wiele lat. W jego przypadku pytanie, jak zostanie zapamiętany, jest bardzo uzasadnione. Czy w historii rocka zapisze się głównie jako basista kultowego w niektórych kręgach, hairmetalowego zespołu Mötley Crüe, czy może przede wszystkim jako gorliwy heroinista?
To pytanie, które na razie musi pozostać bez odpowiedzi, bo Sixx wciąż nie powiedział ostatniego słowa, z całkiem sporym powodzeniem prowadząc własną kapelę Sixx:A.M. Ważne, że po dwunastu latach od premiery międzynarodowego bestselleru „The Heroin Diaries: A Year In The Life Of A Shattered Rock Star” na półkach polskich księgarń wreszcie pojawiły się „Dzienniki heroinowe”.
To książka, która wiele mówi nie tylko o hulaszczym żywocie jej autora, ale o ogólnej kondycji (również tej fizycznej) amerykańskiej sceny gitarowej w czasach, kiedy plakat z podobizną Sixxa i jego druhów wisiał nad łóżkiem każdego zbuntowanego małolata w Kalifornii. Trzęsła się w posadach od mocnych riffów, ale i równie ciężkich narkotyków – zwłaszcza od połowy lat 80. do połowy lat 90., czyli czasów największej popularności Mötley Crüe.
Choć kapela Micka Marsa, Nikkiego Sixxa, Tommy’ego Lee i Vince’a Neila może pochwalić się naprawdę pokaźnym zestawem przebojów („Kickstart My Heart”, „Dr. Feelgood” czy „Girls, Girls, Girls”), to dla wielu pozostanie jedynie synonimem upadłej gwiazdy rocka, która artystycznego ducha wyzionęła na długo przed tym, zanim zeszła ze sceny.
Bez względu na szokujący, kontrowersyjny, a nawet dość tabloidowy wydźwięk „Dzienników heroinowych”, zawarte w nich intymne, niemal ekshibicjonistyczne wyznania trudno czytać inaczej niż ku przestrodze.
Gdy w 1998 roku antychryst rocka, Marylin Manson wydał autobiografię „Trudna droga z piekła”, wszyscy potraktowali ją jako kolejne diaboliczne show, tyle tylko że w wydaniu papierowym. Tymczasem spisanym wspomnieniom Sixxa – mimo że chłonie się je z równie zapartym tchem – daleko jest do widowiska.
„Alkohol, kwas, kokaina… były tylko romansami. Dopiero kiedy poznałem heroinę, naprawdę się zakochałem” – to tylko jeden z zapadających w pamięć cytatów, pokazujących, z jakim horrorem borykał się basista Mötleyów, którzy oficjalnie zwinęli żagle dopiero w 2015 roku, a w ciągu 34 lat sprzedali ponad sto milionów egzemplarzy swoich płyt.
MARTWY ZA ŻYCIA
Uzależnienie jest koszmarem – to oczywistość, ale również najlepsze podsumowanie „Dzienników…”. W 1983 roku wszyscy dobrze wiedzieli, że Mötley Crüe to nie tylko ostry makijaż, wysokie koturny i łatwe groupies, ale też morze alkoholu i tony narkotyków. W tych ostatnich najbieglejszy był właśnie Nikki Sixx.
W swojej autobiograficznej książce szczególnie dużo miejsca poświęca „przeklętemu” rokowi 1987. Co się wówczas stało? W przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia artysta przedawkował heroinę na tyle, że w drodze do szpitala personel medyczny uznał go za zmarłego. Ocalał wyłącznie dzięki wierze jednego z lekarzy, który postanowił zrobić mu podwójny dosercowy zastrzyk z adrenaliny.
Śmierć kliniczna „największego hedonisty w Los Angeles” była szeroko komentowana przez najważniejsze amerykańskie media – i zmieniła samych zainteresowanych. Po tamtym zdarzeniu członkowie Mötley Crüe postanowili udać się na odwyk i z czasem niemal całkowicie zmienili styl życia. „Dziś nie jestem w stanie wyobrazić sobie siebie jako tego dzieciaka zmierzającego pełnym pędem w otchłań. […] Dziś mogę to głośno powiedzieć: jeżeli bierzecie narkotyki albo macie zamiar to robić, to ja was przestrzegam. Ciemna strona ćpania nigdy nie jest przyjemna” – mówił po latach Sixx.
By zdać sobie sprawę ze skali problemu, warto podkreślić, że artysta prowadził dziennik tylko po to, by móc sobie przypomnieć, co robił poprzedniego dnia. Mimo że nie był dla niego formą katharsis – próbą rozliczenia się z samym sobą i walki z heroinowym demonem – to jego złowroga aura oraz niechlujna, nieuporządkowana forma sprawiają, że lektura jest wstrząsającym i głębokim przeżyciem.
Nie trzeba być fanem Mötley Crüe, by wczuć się w sytuację totalnie pogubionego Sixxa, który między grudniami 1986 i 1987 roku staczał się w stronę przepaści. Co więcej, grafiki oraz ilustracje jego autorstwa są nie tyle ozdobnikami książki, lecz jego równie istotną częścią – dzięki nim jeszcze wyraźniej widzimy, z czym musiał mierzyć się autor w latach 80., które różowe były tylko z pozoru.
Upadkowi muzyka przyglądamy się z jego perspektywy, ale też z punktu widzenia jego znajomych, dla których nałóg Nikkiego również był dojmującym przeżyciem.
Bez względu na to, jak przerażająca jest ta historia, nie zabrakło w niej miejsca na happy end. Są nimi dodatkowe rozdziały, których nie było w pierwszym wydaniu książki, a które są dowodem, że można się wydostać z nawet najgorszego bagna.
„Dzienniki heroinowe” mogą być przestrogą. Jeśli nie chcemy słuchać rad gadających głów, to przynajmniej przeczytajmy świadectwo faceta, który na rock and rollu skręcił sobie kark. Być może wtedy ten zakazany, zepsuty owoc wyda nam się zupełnie niesmaczny…
Nikki Sixx, „Dzienniki heroinowe”, Wydawnictwo KAGRA, Poznań 2019.
CZYTAJ TAKŻE: James Hetfield: Człowiek z metalu. Recenzja książki „Człowiek z metalu. Szczegółowa biografia Jamesa Hetfielda”
CZYTAJ TAKŻE: Chelsea Wolfe: Królowa tonie w mroku
CZYTAJ TAKŻE: Muzyka – o tym się nie mówi? Recenzja książki „O muzyce się (nie) gada” Macieja Geminga