fot. A. Budnik

Promotorzy literatury, BookTokerzy, Instagramerzy: czego chcemy od książek?

Kilka tygodni temu w literackiej bańce – na chwilę zawrzało. Krótkie spięcie zdążyło ożywić jednak potwora Frankensteina: dyskusję o tym, co komu wolno, czego nie wypada, a w ogóle to wszystko stoi przecież na głowie. Winne są, jak to bywa: media społecznościowe. Czy tylko? Czy na pewno?

Bańka: ugości i nie wybaczy

Kiedy piszę o bańce, mam na myśli i osoby związane zawodowo z rynkiem książki, jak i czytelników i czytelniczki. Nie jest to termin szczególnie obciążony negatywnym znaczeniem (co innego: banieczka), choć podkreśla hermetyczność literackiego pola.

 

I jak to w szczelnie zamkniętym pokoju z niezbyt pobudzoną cyrkulacją składu osobowego – bywa duszno, a o napięcia nie tak trudno.

Z drugiej strony – społeczność skupiona wokół współdzielonej pasji, z podobnym spojrzeniem na świat bywa wyjątkowo świetna. Na koniec idzie przecież o nie-bycie samotnym, nadanie sprawom sensu, choćby krótkotrwałego. Albo nie.

 

fot. A. Budnik

fot. A. Budnik

Czas bowiem na banał, który lubi umknąć z pola widzenia. Czytelnicy i czytelniczki, ale również krytycy i krytyczki, pisarze i pisarki, wydawcy i wydawczynie (i można tak w nieskończoność) definiują literaturę na niezliczoną ilość sposobów, stawiając przed nią inne wymagania. I wszystko to jest w zasadzie przepisem na sukces: poglądy ścierają się, my pozostajemy zróżnicowani, mamy o czym rozmawiać. Problem zaczyna się wtedy, gdy jedno z plemion chce przejąć władzę i narzucić swój światopogląd. Bo literacki świat to zagmatwana sieć, którą coraz trudniej rozplątać.

Wizji literatur jest całe mnóstwo: jedni kochają się w nią wczuwać, szukając w postaciach pobratymców lub moralnych drogowskazów, inni czytają o miejscach i sprawach, do których mogą nigdy nie mieć dostępu, dla jeszcze innych literatura to sprawa życia i śmierci. I tych wyznawców Kościoła Literatury, jak sądzę, należy się najbardziej obawiać. Próby sforsowania murów fortecy podnoszą larum.

Co bywa atakiem najbardziej dotkliwym? Stwierdzenie, że literatura to jeden z języków opisu rzeczywistości, a i to równorzędny; że wydawcy promują książki w social mediach; że BookTok i Bookstagram mają większy wpływ na sprzedaż niż recenzja krytyków; że nie każdy ma czas, środki i chęć na lekturę wielkiego kanonu XX wieku, że czytanie to też czysta rozrywka, że można z nią zrobić, co się tylko chce. Dlaczego?

 

fot. A. Budnik

fot. A. Budnik

 

Bo o literaturze myśleć, pisać, a już w ogóle nagrywać filmików marketingowych nie przystoi – zwłaszcza na TikToku.

I zapomnijmy na chwilę (albo na dłużej) o tym, która flanka jest zła, a która dobra. To wątek zaskakująco wręcz nieważny, być może szerzej o nim w kolejnym odcinku tego mini-felietonu o maksi-sprawach. Jak zwykle idzie o wybór.

Co więc poszło nie tak?

Kreśląc grubą linią (nawet bryłą węgla), moglibyśmy podzielić polski rynek wydawniczy na kilka segmentów: nastawiony na maksymalizację zysku (bywa, choć nie jest to regułą – kosztem jakości całego procesu), kilka wydawnictw siedzących okrakiem na płocie oraz oficyny mniejsze, kameralne, czy, jak ostatnio powraca w rozmowach: butikowe.

Rysując jeszcze mniej subtelnie: tym pierwszym rzadko przypadną nagrody literackie za literaturę piękną, tym ostatnim trudniej związać koniec z końcem, choć przyświeca im cel raczej kulturotwórczy niż komercyjny. Jeśli uda się na rynku przetrwać, to świetnie, jeśli nie – był to ważny i sensowny rejs.

 

fot. A. Budnik

fot. A. Budnik

Wracamy więc do bańki – ciasnego pokoju, a w zasadzie małego pomieszczenia wrzuconego w naszą dość gęstą już przestrzeń. A co w tej klitce? Beletrystyka od wydawnictw ze środka skali przedzielonej płotem i ledwo słyszalne nisze. Cel kulturotwórczy niby ten sam, ale środki zgoła inne. Niektórzy wolą na śmiesznie, inni umacniają mury kościoła, jeszcze inni nie za bardzo włączają do gry czytelników. Proza nagradzana niemal w całości mieści się właśnie w tym pokoiku. Odwrót od mediów społecznościowych nie jest możliwy (choć zmiana ich rozumienia już jak najbardziej – nie o społeczność już chodzi, ale o naszą uwagę, a nawet wyborcze głosy), dlaczego by więc nie iść pod rękę z zachodzącymi zmianami?

I tutaj, pokrętną przecież drogą, docieramy do sedna problemu z początku roku. Oto wydawnictwo niszowe, choć rentowne i z dużym prawdopodobieństwem przynoszące zyski, rozszerza kanały promocji.

Z Instagramem poniekąd się już opatrzyliśmy, medium oparte na zdjęciach kocha przecież dobrze zaprojektowane okładki i cały kapitał symboliczny chowający się za książką-przedmiotem. Dla wielu to nowszy Facebook, co nie dziwi, odkąd obie platformy są częścią Mety. Dla firm – czyli i dla wydawnictw – to poniekąd portfolio (czy: tablica ogłoszeń) oraz niezła przestrzeń do marketingu pantoflowego i skrócenie dystansu z czytelnikami.

 

fot. A. Budnik

fot. A. Budnik

Post generuje kolejne udostępnienia, oznaczenia, dyskusje, zdjęcia. Ale Instagrama jako najbardziej przyciągające medium przegonił już dawno TikTok – krótkie  filmiki i niezwykle precyzyjny algorytm sprawiają, że treści nie tyle się konsumuje, co podprogowo odkłada na później. Forma wizualna miażdży warstwę tekstową, choć nie jest to końcem świata. Ot, inny format, inny styl, inne miejsce. Gdzie w tym wszystkim książka?

Przede wszystkim – zostaje sprowadzona do roli rekwizytu. Książki się gromadzi, odkłada na półki, szereguje według kolorów; siada się z nimi w głębi własnego pokoju (stylizowanie przestrzeni to raczej domena Instagrama), poleca się konkretne tytuły, tworzy mnóstwo kolejnych filmów związanych mniej lub bardziej z trendem. Amerykański BookTok to ogromny segment sprzedaży: osobne półki czy regały z viralowymi hitami (a przyczyna tej viralowości może leżeć właściwie we wszystkim, choć tu odsyłam do tekstów Magdaleny Adamus).

 

Jak jest u nas?

Literaturą z ciasnego pokoju zajmują się… wydawnictwa. Większość z nich zatrudnia już dedykowaną osobę do prowadzenia konta firmy. Treści zależą od inwencji twórczej działu promocji: no i tutaj mamy zgrzyt.

 

fot. A. Budnik

fot. A. Budnik

Samo pokazywanie okładek nie jest rozwiązaniem: pozostaje wyczucie. Albo będzie się naśladować viralowe trendy z zagranicznych czy polskich kont (co zazwyczaj kończy się raczej żenująco), albo postawi się na fetyszyzację wszelkich skojarzeń związanych z książką/czytelnictwem/pisaniem (które są aż niepoprawnie XIX. wieczne) albo zagospodaruje się tę przestrzeń na swoich warunkach, poznając jednocześnie wymagania odbiorców. Oczywiście, jeśli nie skreśliliśmy TikToka w pierwszym geście przystąpienia do Kościoła Literatury.

Gdzie więc cała ta intryga? Gdzie dramat, krew i rzucanie rękawic? Otóż Wydawnictwo Filtry (lokalizując je na naszej prowizorycznej mapie: klitka, butik) zdecydowało się (jak wiele przed nim i zapewne wiele przed nim) na uruchomienie konta na TikToku. Poszło o zasadę decorum – tak literatury promować nie przystoi. A w ogóle to dobra literatura obroni się sama.

Otóż guzik prawda. Uwagi co do formy, reprodukowania XIX. wiecznych klisz czy czucia medium to już zupełnie inna para kaloszy – tu przynajmniej jest o czym dyskutować. Kościół Literatury potępia fakt ugięcia się przed social mediami, których nie rozumie. A czas pędzi dalej, krótkie spięcie w bańce zdążyło już rozejść się po obwodach.

 

Wszystkie skróty myślowe są zamierzone. Do wielu z nich jeszcze wrócę. Bo czy wpis na Instagramie jest już recenzją? Pomyślimy później.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
3
Świetne
Świetne
5
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
1