Rewolucja, której (jeszcze) nie było
Opublikowano:
11 sierpnia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Sądząc po tytule debiutu poetyckiego 21-letniej Oliwii Stępień „Nie chciałam coli”, czytelnicy mogliby się spodziewać pokoleniowego rozrachunku z zastanym porządkiem; być może z krajem po transformacji i sposobem, w jaki została przeprowadzona. Ale czy rzeczywiście tak powinniśmy te wiersze czytać?
Filozofia Coca-Coli
Coca-Cola dla obywateli krajów Związku Radzieckiego była symbolem kapitalizmu na długo, zanim jeszcze popularny lewicowy filozof, Slavoj Žižek wskazywał na jej paradoksalne i charakterystyczne dla tego systemu gospodarczego właściwości.
(Dla niezaznajomionych: w jego teorii coca-cola to towar pozbawiony swojej podstawowej funkcji. Zamiast gasić pragnienie, wznieca je, a bezkofeinowa coca-cola zero nawet nie pobudza. Pijący ten napój człowiek nie otrzymuje niczego odżywczego, lecz konsumuje jedynie naddaną wartość-wrażenie — produkt zaawansowanych technik PR-owych korporacji).
„Nie chciałam Coli” w tej interpretacji byłoby kontestacją przeciwko ekspansji kapitalizmu. Przeciwko konsumeryzmowi w najbardziej zwodniczym wydaniu, ale też przeciwko faktowi, że ten idzie za rękę z patriarchatem, paternalizując kobiety.
Okładka, zaprojektowana przez Piotra Zdanowicza, wychodzi tej interpretacji naprzeciw. Widzimy na niej jeden z wszędobylskich automatów z napojami i zachęcający do konsumpcji napis (w trzech językach) — „wrzuć monety”. Są również „długie nogi Elżbiety Jaworowicz” wystające z kasetki. To właśnie ta reporterka jest jedną z głównych postaci tego feministycznie zorientowanego tomu.
Przychodzi baba do lekarza i cierpi na tchnienia
Konwersje danych personalnych z dysku
psyche do soma-dysku, więc stawia wszystko
na jedną kartę, dom na nogi i fontannę na rynku
pracy. Znowu spisuje CV
na straty. Trafiona, zatopiona celuje w L4.Przegra w statki i spróbuje swoich sił
w wisielca. Nic. Albo coś, bo On jest.
Superwizor czuwa nad nami, a nad nim
jeszcze telewizor z Elżbietą Jaworowicz
i jej długimi nogami.Krótki wiersz w imieniu baby, bo jej wena uciekła
się pod moją obronę.Odkąd mamy IKP, chorowanie na tchnienia
mieści się w jednej apce.
Zdążyliśmy je zelektronizować, ale nadal krąży
o nim durna legenda.
Trzeba to wyleczyć i/lub poddać stygmatyzacji.
Kim jest jedna z wielu podmiotek, opowiadająca stary jak patriarchat kawał z serii „Przychodzi baba do lekarza”? Z pewnością jest kimś, kto chce wypowiadać się w sposób czuły na temat uciśnionej jednostki, czyli kobiety, jak wiele innych, zmęczonej pracą; reagującej złym samopoczuciem na przepracowanie.
Co ciekawe, wykorzystując konwencję seksistowskiego żartu, poetka wprowadza do tego rejestru dywersyfikację — obraca język potencjalnego nieprzyjaciela przeciwko niemu. Żart ma bowiem wyśmiewać przypisywaną kobietą hipochondrię i nadwrażliwość, tymczasem wydźwięk wiersza jest zupełnie poważny.
„Tchnienia” – czyli co? bagatelizowana depresja? nieleczona wrażliwość? Jedno z zaburzeń osobowości, które tak łatwo uznać ze zbędną egzaltację kobiety? Wszystko to w brutalnych kryteriach rynkowych sprowadza się do zwykłego braku wzrostu PKB – bezproduktywności. W konsekwencji mamy sprzeczność uczuć i interesów – nie mam siły, ale muszę, nie chcę, ale nie mam wyjścia. Dlatego kobieta „celuje w L4”.
„On jest” – napisał w zbiorze „Tablica z Macondo” (1990) Stanisław Barańczak w znamienitym eseju na temat twórczości literackiej, w którym Poznaniak przyrównuje proces tworzenia poezji do wymyślania zwięzłej i chwytliwej frazy, zgodnej z wymogami amerykańskiej personalized license plate (indywidualnej tablicy rejestracyjnej). Oto warunki: sześć znaków niediakrytycznych. A to propozycja poety, no właśnie: „On jest” — zdaniem Barańczaka, jedna z najbardziej poetyckich fraz po polsku, jakie możemy umieścić na tablicy rejestracyjnej w USA. Kim jest On? W tym zawiera się cały knyf, poetycka wieloznaczność i nieskończoność referencji. Czytelnik, Stwórca, kierowca, dostawca, pasażer, Inny?
U Oliwii Stępień „On” to czuwający nad nami superwizor. W czym też możemy doszukiwać się wieloznaczności. Ten bowiem, wedle słownikowej definicji, jest psychoterapeutą nadzorującym innych psychoterapeutów.
Są jednak jeszcze inne znaczenia, za którymi słowniki nie (ale poezja jak najbardziej) nadążają, jak nazwa względnie młodego, powołanego przez potrzeby rynku zawodu superwizora zawodowego, czyli osoby pomagającej (głównie) właścicielom firm i menadżerom korporacji radzić sobie ze stresem i widmem wypalenia zawodowego.
Czyli typowy przykład rozejmu psychologii z kapitalizmem; próba zaadaptowania chomika do warunków wiecznie kręcącego się kołowrotka (w wierszu „Świruj” poetka napisze: „Mówisz, Basiu, w nocy obudził cię kołowrotek. / Podałaś chomikowi ketrel? Ketrel jest najgorszym powodem do szczęścia, / ale nie wymyślono lepszego”). Jest jeszcze jedno znaczenie — spolszczony supervisor, czyli kierownik lub koordynator, znana figura projektariatu.
Sprawa dla reporterki i/lub poetki
On jest i czuwa nad nami, a „nad nim jeszcze telewizor z Elżbietą Jaworowicz
i jej długimi nogami”. Ta znana każdemu dziennikarka jest osobliwą bohaterką tego tomu. Co ważne, niektóre z tych wierszy na swój sposób naśladują konwencję programu telewizyjnego, którego właściwie nie trzeba przedstawiać, ale na pewno warto przypomnieć. Gościniami i gośćmi „Sprawy dla reportera” niejednokrotnie były przecież osoby borykające się z tak ważnymi problemami III RP, jak m.in. afera reprywatyzacyjna, malwersacje kredytowe, defraudacje typu „na wnuczka” itp. Kulminacyjny punkt programu stanowiła lustracja winnego przez grupę prawników, detektywów, radców prawnych… Innymi słowy, grupę odpowiedzialną za wymierzenie sprawiedliwości i pomoc ofierze. Elżbieta Jaworowicz w kontekście tych wierszy jest symbolem sprawiedliwości. Symbolem żywym i interweniującym, schodzącym niemal z ekranu wprost do mieszkań utrapionych, do źródła ich problemów.Niejeden utwór w tym tomie to właśnie „wiersz w imieniu baby, bo jej wena uciekła się pod moją obronę”, czyli próba oddania głosu i przede wszystkim uwagi osobom, które jej potrzebują, jak wyżej przywołany wiersz o kobiecie, której choroba – choć znana („chorowanie na tchnienia / mieści się w jednej apce”) – to jednak wciąż jest bagatelizowana. Dlatego, jak twierdzi autorka: „Trzeba to wyleczyć i/lub poddać stygmatyzacji”.
Idź pan w chuj, do wyższej instancji
Nierównomierny puls pod skórą to głupie
odczucia dziewczynki. Ciało na szczęście
należy do ojca.
Pewnego razu obszczał je jako terytorium swojego
niepanowania. Teraz włosy śmierdzą benzyną,
jak meble i inne ciulstwa. Matka także
pilnuje ogniska domowego i benzyną pluje na wszystko,
co ją prześladuje. Młoda się nią maże, ale starsza jest
bohaterką. Lata ze ścierką, a świeczki zapachowe są jej jedyną
obsesją. Na uspokojenie łyka nieprawdę, popija szklanką
kropel z morza potrzeb.Wzruszam literami,
bo oni wciąż
tą jedną ścierką na barkach starszej, za hajs z OPS-u.
Idź pan w chuj, do wyższej instancji umocowanej na
długich nogach Elżbiety Jaworowicz.
To kolejny przykład wykorzystania konwencji znanego programu w tym debiutanckim tomie.
Jeden z moich ulubionych wierszy autorstwa Oliwii Stępień, w którym język służy jako wyraz rozpaczy, sięga po jedne z jego najbardziej obcesowych narzędzi — wulgaryzmy. Te pojawiają się tutaj nie bez powodu. Trzeba przyznać szczerze, że sytuacja liryczna jest sytuacją patologiczną.
Jedynym wyjściem okazuje się „wyższa instancja”, czyli praworządna Elżbieta Jaworowicz, która i tym razem ma udowodnić, że kłamstwo ma krótkie nogi, a prawda… no właśnie.
Podobnie jak autorka tomu nie mogłem powstrzymać się przed pokusą zabawy w grę słowną. Niekiedy jednak można odnieść wrażenie, że nie jest to najbardziej wyrafinowana rozrywka, trzymająca poziom tej ciekawszej, w moim odczuciu, części książki. Przykłady: „już znalazłeś mój punk g- / loryfikacji” oraz: „Powiatowy zespół ds. orzekania o niepełnosprawności / kazał zamknąć mordy / i Wordy”. To mogłoby być w innym kontekście zabawne, rzucone gdzieś w odpowiednim miejscu i czasie, ale niekoniecznie tutaj i piszę to świadomy tego, jak bardzo poezja czerpie dziś z potocyzmów. Ostatecznie trzeba jednak przyznać, że program „Sprawa dla reportera” wraz ze swoimi kampowymi występami twórców muzyki disco-polo oraz breakdancerami, kręcącymi się na głowie w centrum sali, też bywa tak nieadekwatnie (chce się powiedzieć – krindżowo) zabawny, jak „zamknąć Wordy”, ale czy celowo? Co do tego nie mam pewności. Z tej osobliwej autoparodii bardzo mało przecież wynika.
Może poza kilkoma viralami w mediach społecznościowych, pokazującymi to, że lekarstwem na tragedię ubogich w Polsce jest najczęściej komedia dla tych nieco mniej ubogich, ale jak długo może to śmieszyć?
Pomieszanie sensów
Na pierwszy rzut oka poezja Oliwii Stępień może wydać się twórczością politycznie zaangażowaną, krytykującą utowarowienie, walczącą o widoczność chorób psychicznych [„Wychodzę z salonu i tracę czterdzieści procent wartości. / Przy osobówce z napędem na cztery tabletki to są groszowe sprawy”, („Debata o stanach)], zastanawiającą się nad rolą pisarza względem literatury i literatury względem społeczeństwa [„którą to już historię do recyklingu przetapiam / na designerską butelkę bez gwintu?”, („Historia literatury”)], trawestującą Księgę Rodzaju (zob. „Cykl”) i kolektywnie włączającą do swojego języka kolejne podmioty (również nieludzkie – zob. wiersz „Łyso ci?”) o różnej płci, a nawet różnymi interesie [„Podmiot liryczny chciałby teraz powiedzieć coś / zupełnie innego / niż ja” („Miraż liryczny”)].
Ostatecznie jednak podczas lektury brakowało mi spójności, tytuł kłóci się z wymową tych wierszy, a te – można odnieść wrażenie – między sobą.
sens
litery stawiałem ostrożnie
jakbym pisał smsa żeby zerwać z Karolinądopóki przed klatką na Słowackiego
nie zaczepił mnie trzeci raz w miesiącu
sąsiad z pytaniem które już mi się znudziło
na którym piętrze mieszkam bo on na wsi
czyli na dziesiątym
dopóki nie połapałem się w tych faktachsłowo sens aby zachować dla mnie swój sens
musiało się w końcu rozpaść
na sen – napędzany byle jaką siłą
i s – z którym nie mam co zrobićodtąd gdy spisuję opus magnum
gdy buduję pomnik trwalszy niż ze spiżu
czuję jakbym bazgrolił w zeszycie starszego brata
gaworzył z ciotką przy stole w kuchni
z nudów przedrzeźniał poetę
To rozmontowanie silnego romantycznego mitu o Twórcy przez rutynowy, nudny i nieskładny small talk. Napięcie między horacjańską ideą a skrzeczącą rzeczywistością polskiej prowincji (w wymiarze dosłownym i geopolitycznym). Idea wielkiej literatury traktującej o sprawach pozornie ważnych, która musiała „się w końcu rozpaść”, żeby „zachować dla mnie swój sens” – to brzmi nowofalowo, i słusznie.
Jednak sam kolaż obrazów, podmiotek, podmiotów, popkulturowych odniesień, słownych gier, dyskretnych rymów, dywersyfikacji języków i niekiedy świetnie poprowadzonej dykcji ostatecznie kłóci się z domniemaną koncepcją. Być może trochę mniej znaczyłoby w tym przypadku więcej?
Po lekturze pozostaje mi stwierdzić, że rewolucji nie było, ale… może jeszcze będzie. Kto wie? Potencjał jest duży.