Śliczny pałacyk teatru
Opublikowano:
8 lutego 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Śliczny pałacyk teatru stanął w parku miejskim i bieli się nad jasną smugą Prosny. Sam budynek jest niewielkich rozmiarów, ale kształtny, harmonijny, estetyczny i wesoły […] i przypomina najpiękniejsze zagraniczne teatry dworskie w mniejszych stolicach”. Tak o nowo otwartym teatrze w Kaliszu w 1900 roku pisano w „Gazecie Kaliskiej”.
Zachwytom nie było końca. Miasto przeżywało największy boom budowlany. Stolica najdalej na zachód wysuniętej guberni imperium rosyjskiego miała właśnie swoje pięć minut w historii. Nie przypadkiem liczba mieszkańców w ostatnim dwudziestoleciu przed I wojną światową wzrosła tam trzykrotnie – do prawie 65 tysięcy. I to w czasie, gdy pruski Poznań ledwie przekraczał 100 tysięcy.
Kończono wówczas budowę kolei do Warszawy i Łodzi, wkrótce doprowadzając ją do granicy niemieckiej. Lawinowo rozwijał się przemysł. Przed I wojną światową działały w Kaliszu 3 fabryki fortepianów, fabryka pluszu, nici i trykotaży. 62 zakłady produkowały przemysłowo hafty, a 8 koronki. Były 2 gorzelnie, browar, 5 młynów, 4 garbarnie i cegielnie oraz 7 drukarni i na dodatek 2 fabryki lalek.
PIERWSZY BUDYNEK TEATRU
Na swój pierwszy stały teatr Kalisz czekał długo. Jego początki w tym mieście związane są z teatrem przy kolegium jezuitów. Działał on od 1584 roku przez prawie dwa wieki, aż do kasaty zakonu w 1773 roku. Dysponował własną, dużą salą projektu włoskiego architekta Giovanniego Marii Bernardoniego. Pod koniec XVIII wieku Kalisz zaczęły odwiedzać wędrowne trupy aktorskie.
Od 1800 roku 12 razy gościnnie występował tu zespół warszawskiego Teatru Narodowego, prowadzonego przez Wojciecha Bogusławskiego. Zjeżdżał na kilka letnich tygodni, gdy kończył się sezon w stolicy. Jego spektakle cieszyły się tak wielkim powodzeniem, że powstały w Kaliszu pierwsze, prowizoryczne budynki teatralne.
W roku 1829 wzniesiono pierwszy taki obiekt nad Prosną, nieopodal parku, w pięknym położeniu, na osi zabudowywanej właśnie alei Józefiny, obecnie alei Wolności. Mieścił aż 1000 widzów, którzy zamiast dachu mogli oglądać niebo nad głowami i panoramę parku za rozsuwaną na boki sceną. W nim to, po totalnej przebudowie, miasto świętowało w 1835 roku spotkanie cara Mikołaja I i pruskiego króla, Fryderyka Wilhelma III.
Budynek zwieńczono od strony miasta wielkim, sześciokolumnowym klasycystycznym portykiem. Niestety sam gmach był taką samą iluzją jak przyjaźń monarchów, którzy się w nim zabawiali.
Konstrukcja była drewniana, jedynie dwustronnie otynkowana, by udawać murowaną i trwałą. Nieremontowana i niszczona wylewami Prosny szybko zaczęła się sypać i chylić ku upadkowi. Gdy spłonęła w 1858 roku, kaliszanie nie kryli ulgi, że pozbyli się siedliska meneli.
Na nowy gmach teatru Kalisz czekał aż 40 lat. W tym czasie życie teatralne nie zamarło, ale występujące gościnnie trupy aktorskie grały spektakle w salach prowizorycznie do tego przystosowanych. Zapotrzebowanie na pokazy akrobatów, magików, siłaczy i ludzkich dziwolągów było wyraźnie większe niż na prawdziwy teatr repertuarowy.
Dzięki łaskawości Jego Ekscelencji Michaiła Pietrowicza Daragana, Naczelnika Guberni, Koniuszego Najwyższego Dworu i Radcy Tajnemu, w 1892 zawiązał się komitet budowy gmachu stałego teatru. Miał mieć formy renesansowe – na podobieństwo budynków wznoszonych właśnie w Rosji, Lublinie, Warszawie i Łodzi, ale też w miastach Austro-Węgier (Kraków) i pobliskich Prus (Poznań).
Twórcą projektu był bardzo zasłużony dla Kalisza architekt Józef Chrzanowski. Ten wieloletni urzędnik gubernialny, inżynier cywilny po świetnej szkole w Petersburgu, był twórcą wielu budynków. Projektował kościoły i pałace, kaliski ratusz, szkołę realną i bank państwowy. Budował drogi i mosty, wodociągi i kanalizacje, tworzył plany urbanistyczne rozwoju miasta. To on rozrysował w najmniejszych szczegółach plany nowego teatru i nadzorował jego budowę, prawie całkowicie zrealizowaną siłami miejscowych, kaliskich firm. Uroczyste otwarcie nastąpiło w 1900 roku, połączone z odsłonięciem pomnika cara Aleksandra II przed budynkiem sądu.
JAK PISAŁA MIEJSCOWA PRASA…
„Wnętrze gmachu wprost zachwyca zarówno estetyka, jak i profana. Zaraz na pierwszym kroku obszerny przedsionek bardzo gustownie został wykonany. Foyer na pierwszym piętrze jest prześliczne i urządzone tak, że z lóż 1 piętra (faktycznie 2 piętro) można przyglądać się osobom bawiącym na foyer głównym. Obszerny bufet oświetlony 6 lampami elektrycznymi, wreszcie dwa balkony w stylu włoskim dopełniają upiększenia korytarzy. Sala widzów jest tak pięknie urządzona, że śmiało porównać ją możemy z wykwintną bombonierką. Całe wnętrze sali, na tle bladoróżowym, upiększonym gipsaturami, dziwnie sympatyczny wywiera urok. Pod lożami i galerią dyskretnie ukryto mnóstwo świateł elektrycznych, które wraz z prześlicznym żyrandolem o fantazyjnych kształtach, zwłaszcza przy oświetleniu, przenoszą nas myślą do jakiegoś zaczarowanego pałacu z tysiąca i jednej nocy.
Sala widzów, zbudowana amfiteatralnie, mieści na parterze 74 fotele i 154 krzesła, lóż prosceniowych jest 6, lóż 1 piętra 15; miejsc na balkonie 2 piętra numerowanych jest 48, a takich miejsc galeriowych 36; galeria nienumerowana wygodnie pomieścić może 100 osób; razem teatr mieści, licząc po 4 krzesła w lożach, 486 osób. Krzesła w teatrze są wygodne, wiedeńskiej roboty, z mechanicznymi siedzeniami; loże prosceniowe ozdobiono draperiami, oparcia zaś wszystkich lóż wybito pluszem kolorowym”.
Zachwytom nie było końca. Prześcigano się w pompatycznych określeniach. Teatr jawił się jako „biały pałac wróżek”, „istna bomboniera”, „przybytek dla Melpomeny” i „prawdziwa świątynia sztuki”. Masowo produkowano okolicznościowe grafiki i pocztówki ukazujące nowo powstały gmach w całej jego krasie. Podkreślano wszem i wobec zasługi architekta – Józefa Chrzanowskiego. Duży, 120-osobowy zespół teatru wystawiał sztuki z różnego repertuaru – większość lekkich i operetkowych. Ale grano też „Halkę”, „Wesele”, „Pana Tadeusza” i fragmenty „Dziadów”. Mimo że działo się to w zaborze rosyjskim, nikomu teatr pełen żywego, polskiego słowa nie kojarzył się z instytucją służącą bezwzględnej rusyfikacji. Do czasu.
KTO ZNISZCZYŁ TEATR?
Już w 1914 roku prawie nowy budynek teatru został spalony przez wkraczające wojska niemieckie. Nie, nie padł ofiarą strasznego bombardowania miasta, które zamieniło w zgliszcza starą część Kalisza. Został podpalony. Zniszczeniu uległa scena i widownia, foyer i dachy nad tymi pomieszczeniami. Ale stropy i ściany zachowały się w całości. Na starych zdjęciach elewacje wyglądają na pierwszy rzut oka na nietknięte. Główny dach zachował się wraz z wieńczącą go figurą sławy. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się widać fragmenty zapadniętych dachów. Solidne mury stały tak przez 4 lata wojny i niszczały.
Po odzyskaniu niepodległości natychmiast przystąpiono do szeroko zakrojonej odbudowy miasta. W skali bliskiej odbudowie Warszawy po następnej wojnie. Połączono to z całkowitą zmianą wizerunku miasta. Dzisiaj trudno to zrozumieć, ale nowa wizja Kalisza wiązała się z kolejnymi zniszczeniami wielu zachowanych budynków.
Taki był koszt „odmoskwiania” miasta i przywracania mu polskiego charakteru. Trwało to prawie cały okres międzywojenny. Anihilacja wielkiej cerkwi zajęła prawie dziesięć lat. Jestem w stanie zrozumieć, że cerkiewne kopuły na wysokich wieżach były znienawidzonym symbolem rosyjskiej dominacji. Ale dlaczego zniszczono nie najgorzej zachowany budynek teatru?
Jeszcze inwentaryzacja z 1919 roku wskazuje na jego całkiem dobry stan. Jednak zamiast odbudować niewielkim kosztem prawie nowy gmach, postanowiono zbudować go od nowa. Względy ideologiczne i polityczne stanęły ponad zdrowym rozsądkiem.
Jak szybko zapomniano o tym, że projektowali go i wykonywali Polacy, że grano tu polskie sztuki!
Wychwalana pod niebiosa architektura Józefa Chrzanowskiego, wzorowana na formach włoskiego renesansu i krakowskiej architekturze Teatru Słowackiego, została wyrzucona na śmietnik historii. Z przedziwną zajadłością skuto wszystkie detale elewacji, zdjęto rzeźby i pozbyto się całego zachowanego wystroju wnętrz. A o wybitnym budowniczym i architekcie błyskawicznie zapomniano. Nawet dzisiaj nie znalazłem postaci Józefa Chrzanowskiego wśród licznych biografii zasłużonych kaliszan. Wstyd.
Prapolski Kalisz wolał zamówić nowy projekt u świetnego warszawskiego projektanta, Czesława Przybylskiego. Był on szefem katedry architektury monumentalnej na Politechnice Warszawskiej i miał doświadczenie w projektowaniu teatrów. Choć dzisiaj jego postać wiąże się z modernizmem, w Kaliszu zaproponował on spokojną i lekką formę neoklasyczną, znakomicie wpisaną w kontekst urbanistyczny. Na osi szerokiej alei, obok leniwie płynącej rzeki i wielkich połaci zieleni zabytkowego parku.
Projekt powstał szybko, z realizacją było znacznie gorzej. Budynek w stanie surowym straszył swoim wyglądem aż do 1936 roku, kiedy to udało się go dokończyć. Po latach kryzysu do wykończenia wnętrz zabrał się już inny projektant, wskazany przez Czesława Przybylskiego, również wybitny polski architekt, Juliusz Żurawski. On to zaproponował zadziwiające, bo nowoczesne, wnętrza, modernistyczne, z elementami art déco. Szczęśliwie, mimo przebudów w czasie okupacji i po wojnie, zachowały się one prawie w całości. Hitlerowcy dodali tylko niezbyt udany fryz, z płaskorzeźbionymi postaciami nad otworem sceny.
Klasycyzująca architektura teatru uchodzi zasłużenie za wybitną w skali kraju – choć nie jest prawdą, że grał w niej sam Bogusławski.
Cóż, nie stać nas było sto lat temu na współczesną architekturę. Dobrze, że chociaż ten historyczny pastisz jest znakomity. A nowoczesna architektura wnętrza to rzecz w Polsce naprawdę wyjątkowa. Szkoda tylko, że górna galeria służy za graciarnię, zamiast gościć widzów.
Niecałe 270 miejsc na widowni w sali wielkiej jest śmiechu warte wobec planów Przybylskiego, obliczanych na 700 miejsc. Do budynku teatru nie pasują łuszczące się ściany opuszczonego banku naprzeciwko. Dopiero co wycięto też trzy wielkie topole włoskie, rosnące od stu lat przy pobliskim moście.
Z zewnątrz budynek teatru lśni pełną krasą. Od prawie 120 lat jest świetną wizytówką Kalisza, a spektakle w nim grywane są wyjątkowe. Zdarzyło mi się jechać na premierę z Poznania. Warto.
CZYTAJ TAKŻE: Pokolorować czas. „Czarno na białym w kolorze”
CZYTAJ TAKŻE: Dawny Kalisz w przedmioty zaklęty: Muzeum G.J. Osiakowskich
CZYTAJ TAKŻE: Kulisy czarnej magii. „Mistrz i Małgorzata” w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego