fot. M. Zakrzewski

Sztuka i okolice: Co w teatrze robi lama?

Lama przeszła przez scenę. Podczas spektaklu. Wyszła z prawych drzwi, zniknęła za lewymi. Niespiesznie, przez nikogo niepopędzana. Spokojnie popatrzyła na widownię jak wytresowana. A zaraz potem zaczął się drugi monolog Wodza w „Locie nad kukułczym gniazdem”.

Monolog był nagrany, lekko zniekształcony. Tak jak i poprzedni, otwierający spektakl. Chyba ważny, skoro pierwszy i długi, ale może miał być tylko dźwiękiem – podobnie jak to się dzieje w polskim filmie, kiedy reżyser uznaje, że słowa nie są istotne, liczy się intencja mówienia, timbre głosu, fraza? A że tu akurat jest dołożona i muzyka jak z horroru, snuje się mgła, jest ciemno i tylko co jakiś czas światło wyłapuje postać za szybą, snującą się po jakiejś jeszcze niezidentyfikowanej przestrzeni, no to faktycznie chyba chodzi tylko o efekt grozy. Zresztą… wszyscy wiemy, o czym jest ta historia, można darować brak wyraźnej artykulacji: bestsellerowa książka Kena Keseya z 1962 roku, potem film Miloša Formana z 1975, który na zawsze zapadł w pamięć, no i jeszcze spektakl poznańskiego Teatru Nowego sprzed 30 lat w reżyserii Dela Hamiltona – opowieść utrwalona. No, ale ta lama! Skąd, dlaczego, po co? I tylko raz. Czyli… to jakiś sygnał, znak, wszak wszystko w teatrze jest ważne, wszystko coś znaczy! Poczułam się, jakbym lekcji nie odrobiła. Może ta lama ustawiła spektakl inaczej, niż się spodziewałam, a znaku nie rozpoznając, nie czytam kodu? W programie są teksty o ruchu woke, o cancel culture, w „Polityce” w wywiadzie z Mają Kleczewską, twórczynią premiery w Nowym, znalazłam fragmenty o jej stosunku do tego, co dzieje się w warszawskim Teatrze Dramatycznym pod rządami Moniki Strzępki, i do wcześniejszego ataku środowiska na Krystiana Lupę, więc to przedstawienie ma się do tego jakoś odnosić, ale o lamie nigdzie ani słowa…

 

Po powrocie do domu przeszukuję internet i mam – zwycięstwo, mogę od nowa układać puzzle sceniczne, choć i tak nie na wszystkie pytania znajduję odpowiedzi. Nie wiem na przykład, dlaczego McMurphy w Poznaniu jest kobietą, choć uwielbiam Danielę Popławską i nie mam żadnych zastrzeżeń do jej kreacji: jest świetnie zbudowana, konsekwentna, mocna, pełnokrwista, a scena śmierci to majstersztyk.

Tylko dlaczego facet, który ma na sumieniu gwałt na nastolatce i inicjowanie bójek, został zamieniony w kobietę, która nosi tęczową czapkę i tęczowy plecak? Że płeć nie ma znaczenia? No, ale to męski oddział w szpitalu psychiatrycznym i to implikuje wszystko, co tam się dzieje, raczej trudne do wyobrażenia w miejscu koedukacyjnym (co prawda w spektaklu, niejako dla złagodzenia „dysonansu poznawczego”, wprowadzono na scenę statystkę-kobietę, więc teoretycznie oddział jest mieszany, ale coś tu nie zagrało i tej postaci prawie nie ma, siedzi gdzieś z tyłu przyklejona do scenografii, prawie się w nią wtapiając); w oryginale personel medyczny stanowili – poza siostrami Ratched i Flinn – mężczyźni… Oczywiście, można tę zmianę czytać jako odniesienie do Kolektywu Strzępki, panie reprezentują tu agresywny, radykalny feminizm, podszyty czystą nienawiścią („za tysiące lat upokorzeń”), co dodatkowo wzmacnia skojarzenia, ale jednak nie tłumaczy zmiany płci u McMurphy’ego. Bo chyba by było zbyt proste, gdyby zabieg ten miał prowadzić do tezy, że w ten sposób McMurphy to „Każdy” – „Everyman”, po prostu ktoś przeciwstawiający się systemowi? No chyba, że to odwołanie do ruchu „czarnych parasolek”, który pokazał, jak wielką moc sprawczą mają dziś kobiety, a także wiara, że tylko one są zdolne do prawdziwego buntu?

 

Plakat do spektaklu "Lot nad kukułczym gniazdem", Teatr Nowy im. T. Łomnickiego w Poznaniu

Plakat do spektaklu „Lot nad kukułczym gniazdem”, Teatr Nowy im. T. Łomnickiego w Poznaniu, projekt: Jepe Oyen

Ale wróćmy do lamy, skądinąd uroczego zwierzęcia… Jak się okazuje – symbolu duchowej ochrony, wytrwałości, zdolności adaptacji, wiary w siebie, umiejętności przetrwania w najtrudniejszych warunkach. Nawet lamy udomowione zachowują dzikość ducha, trzeba być dla nich dobrym, bo inaczej odmówią posłuszeństwa. Przypominają, by nigdy nie zapominać o sobie, także żyjąc w grupie – „nigdy nie pozwól, by inni decydowali za ciebie”, a realizując swoje cele, ostrożnie podejmuj decyzje; lama wspina się na niebezpieczne miejsca, ale nim zrobi krok, sprawdza, czy ziemia się nie osunie.

Lama pojawia się, kiedy wszyscy poza Wodzem opuszczają scenę. Wódz zanurzony w swych myślach, lama drepcze. Za chwilę okaże się, że strategia Wodza na przetrwanie to aberracja: udaje głuchego i niemowę. W tej sytuacji lama staje się symbolem jego postawy, jego siły i wyboru. Nagle coś znaczy. Niemo dopowiada historię, ją komentuje. Niemal jak grecki chór, choć pojedynczo. Mała scena ustawia interpretację jednej z najważniejszych w sztuce postaci. Ale… konia z rzędem temu, kto ten symbol rozumie w momencie, gdy się pojawia! Zrobiłam zaraz po premierze małą sondę wśród znajomych – dla wszystkich lama była tak samo abstrakcyjna jak niedawno wiszący nad sceną osioł w „Śnie nocy letniej”…

No, ale dobry to spektakl czy zły, i o czym? O opresyjnym systemie – wiadomo. Nie bez powodu akcja rozgrywa się w miejscu zamkniętym, z ostrym rygorem, drobiazgowym regulaminem, dyscypliną i całą paletą represji w razie braku chęci pacjenta do „współpracy”.

 

Tekst aktualny zawsze. Bo zawsze znajdzie się jakaś grupa, jakiś człowiek, który nie zgadza się na podporządkowanie regułom ustanowionym przez innych, tym bardziej, jeśli uważa je za głupie lub niepotrzebne. To rodzi ogólną refleksję dotyczącą norm społecznych, ich ustanawiania i narzędzi używanych do podporządkowywania mniejszości. Nie bez powodu pierwowzór literacki – książka – ukazał się w 1962 roku, w epoce dzieci kwiatów, rodzącej się kontrkultury, która doprowadziła do dzisiejszych przemian społeczno-obyczajowych, łącznie z „kulturą unieważnienia”.

Dla śledzących to, co od jakiegoś czasu dzieje się w świecie kultury, historia Wodza, McMurphy’ego, siostry Ratched, Billy’ego i innych ma drugie dno – automatycznie odnosimy ją do znanych realiów, przywołujemy konkretne przypadki: naigrywanie się wspólnoty z Wodza („Wódz z plemienia Dziadersów”), mobbing ze strony pielęgniarek, wzmianki, że trzeba go wyeliminować, uśmiercić, przywodzą na myśl całkiem niedawną sytuację z Krystianem Lupą, kiedy po odwołaniu premiery w Szwajcarii zaczęła się u nas nagonka na niego, podważano jego dorobek i głośno wyrażano pragnienie, aby zniknął z teatru na zawsze, oddał pole młodszym. Oczywiste jest też, że poznański „Lot nad kukułczym gniazdem” powstał jako reakcja Mai Kleczewskiej na to, co dzieje się w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, na sposób, w jaki zarządza tą sceną Kolektyw Moniki Strzępki. Problem jest jednak oczywiście szerszy, socjologicznej natury, nie ogranicza się do jednego środowiska. Dlatego też program zawiera teksty pogłębiające kontekst interpretacyjny, wskazuje zjawiska coraz bardziej obecne w przestrzeni społecznej, niebezpieczeństwa „ograniczeń” i cenzury wprowadzanych w imię tolerancji i „poprawności politycznej”. Warto je przeczytać przed spektaklem.

Lata temu Krystian Lupa, pytany o stan współczesnej kultury stwierdził, że żyjemy w „czasie ciemnym”; to czas chaosu – mówił – przewartościowań, radykalizmów, poszukiwań, w końcu coś z tego się wykluje, dojdzie do jakiegoś „oświecenia”, ale na razie trzeba uzbroić się w cierpliwość, czekać.

 

Tak, latamy „nad kukułczym gniazdem” i widzimy, jak rozpada się, zmienia to, co dotąd znaliśmy. Może trzeba być jak ta lama: przykucnąć, jakoś przetrwać, nie zapominając o własnych celach, jakoś racjonalnie rozkładać energię na różne działania – w taki jednak sposób, aby nie zatracić siebie? A może walczyć do upadłego jak McMurphy? By choćby w tej walce poczuć własną wolność?

A czy spektakl dobry? Prawdę mówiąc, ciężko mi się go oglądało. Bo połowa tekstu do mnie nie dochodziła mimo mikroportów (a może dlatego?); bo pewnych posunięć inscenizatorskich nie akceptowałam, wydawały mi się nielogiczne (a może ich nie zrozumiałam?); bo za dobrze pamiętałam film Formana, a pamięć – jak wiadomo – bywa przekleństwem. Ale publiczność premierowa głośno klaskała, także stojąc. Na pewno teksty z programu znacząco poszerzają perspektywę czytania tego, co dzieje się na scenie, na pewno z takim backstage’em w głowie widzi się więcej, rozumie więcej i zyskuje się większe pole do dyskusji. Bo dyskutować jest o czym. To oczywiste. A lama? Ma znaczenie, nie jest li tylko scenicznym ozdobnikiem.

 

Post scriptum: być może to alpaka, a nie lama, ale… niczego to nie zmienia interpretacyjnie.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
5
Świetne
Świetne
2
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
1