„To wszystko się rodzi z próby nadania sensu”
Opublikowano:
12 kwietnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Dlaczego sięgamy po teksty poetyckie? Czasem, żeby krytycznie przyjrzeć się coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości albo by opisać coś, co trudno wprost nazwać. Debiutancka książka poetycka Przemysława Góreckiego chce odpowiedzieć na obie te potrzeby: choć z różnym skutkiem.
Trudne początki
Różowy flaming to poetycki debiut Przemysława Góreckiego, w którym aż roi się od kulturowych nawiązań, postaci ze świata muzyki, filmu czy literatury kilku stuleci. Dużo więcej tu jednak opowieści w formie monologu, które układają się w poemat. A może lepiej: miały się układać. I czasem nawet to robią.
Niestety, szwy wiersza są widoczne na pierwszy rzut oka: widać to zwłaszcza na początku tomu, gdzie teksty zaczynają się od zdania-tezy.
Nie jest tak, że chwyt powtarzania danego elementu w książce jest złym pomysłem: wszystko jest dozwolone (to zawsze), dopóki pełni jakąś funkcję, pojawia się po coś (to przy poezji z ambicjami).
Różowy flaming chce być udanym tomem wierszy aż za bardzo, zwłaszcza na poziomie kompozycji. Na początku wstęp, po wstępie rozwinięcie, po rozwinięciu zakończenie, które tezę potwierdzi lub obali.
„Gdybyśmy umieli spojrzeć na siebie, niepotrzebni byliby nam inni” — taki to jeden z początków.
Zerknijmy jeszcze do pierwszej części drugiego utworu:
II
Pozwólmy mówić słowom: życie
tak często kończy się na etapie elokucji.
Gdzie są dziś wszyscy krzykacze
gdy zewsząd napływają skargi na kłującą ciszę?
Witalność i pociąg do życia rzadko idą w parze
z sensowną i estetyczną propozycją podania.
Forma podawcza jest dziś kluczowa
bez niej gołe kości i rozpruty brzuch, a w nim wnętrzności
czerwone i krwiste, a miała być biała.
Oszukali nas: duszy nie ma.
W stan zażenowania wprawiła ta konfekcja
dwie panie: po co odkrywać to, co samo z siebie jest
zakryte?
(fragment wiersza II)
Przyjmijmy nawet, że pierwsze wersy utrzymane w tonie sentencji to celowy zabieg. Kolejne obrazy rzadko kiedy jednak z taką dydaktyczną wypowiedzią polemizują czy twórczo się z nią wadzą. W efekcie tekst zamienia się w przydługą frazę ilustrującą tezę. Nadmiar słów do sensu skutkuje przegadaniem: podobnie jak filozoficzne z ducha pytania retoryczne i nie zawsze pasujące do rejestru pojęcia w typie „elokucji” czy „fantazji samsarycznej”.
Te niedociągnięcia nie przekreślają jednak Różowego flaminga w całości.
W rozlewających się frazach najciekawsze są momenty autoironiczne. Wtedy, gdy cały ten inteligencki bagaż miesza się w jedną pulpę z brudem ulicy i miejską codziennością, a nie jest wyłącznie retorycznym popisem. Poeta wcale nie widzi więcej, poetka wcale nie odnalazła sensu. Artysta wcale nie jest spełniony.
III
Nie odbierać nikomu prawa do gorszych
substytutów tego, co na wyciągnięcie ręki.
Nikt nie jest poetką, każdy nią jest: wieczorem
przyjąłem, że to zależy od punktu widzenia.
W te dni (jednostka umowna), gdy widziałem na sino
to nie ma o czym mówić (kot, śmietnik).
W dni inne w zaułku z kotem i śmietnikiem widziałem
kotkę Rosalię od Baudelaire’a i widziałam
Number 8 (1949) Pollocka. Siedzisko tego
który przyniósł świeczkę z Caritasu
(usilnie nie chciała być jak ketoret)
stało się kościołem z obrazu Ruszczyca
on sam – Księdzem Markiem.
Nie odbierać nikomu prawa do gorszych
substytutów.
Taki jest spór między mądrymi głowami
kłótnia o jedzenie
domowa Maryja ukryta za miską.
Dobrze skrojone tekstylia na żywym człowieku
przy nienachalnym towarzystwie letniego wiatru
i równie piątkowe tchnienie pustoty
wypełnionej gadzim animalizmem.
Nie odbierać nikomu prawa do gorszych.
Przecież sam mówiłeś, że już nie chcesz
istnieć w zalewie zgnilizny.
Wysłuchałem cię: teraz
nauczyłeś się żyć po poetycku i widzisz
jest ładnie dookoła.
Nawet to, co robisz z ciekawości świata
choć chciałbyś się przemóc
i zaistnieć na poziomie meta, ponad
paroma banalnymi warstwami, to też jest poetyckie.
Nie odbieraj nikomu prawa.
Wszystko to staje się na poziomie twoich oczu.
Koniec rozmowy, przyjmuj arbitralnie: wracaj do pierwszej strofy.
A jeśli zmienić strategię?
A co, jeśli założymy, że Różowy flaming jest po prostu pamiętnikiem? Taka strategia odciąga od pytań jak to jest zrobione, a przesuwa akcent na doświadczenie lektury. Czy czytam po to, żeby się utożsamić? Czy szukam w tekście siebie lub podobnych mi postaci?
Debiutancki tom Przemysława Góreckiego jest przede wszystkim intymną opowieścią o lęku i przezwyciężaniu nienawiści do samego siebie. Od strachu zamkniętego w czterech ścianach własnego pokoju przechodzimy z bohaterem długą drogę wiodącą na zewnątrz, do wolności od autoagresji. W długim i bolesnym procesie pomaga sztuka: więzi z obrazem, z symfonią, z literaturą.
Świat Różowego flaminga składa się bowiem ze światłocieni Vermeera, listów do Marleny Dietrich, skrawków biografii XIX. wiecznego kompozytora, Jeana Cocteau.
W tomie Góreckiego dużo też dosłowności, która nie zawsze ciąży w stronę banału.
Wyznanie z utworu XIV, czyli „nie chce umrzeć / co stanie się z moimi książkami / komu zostawię kolekcję płyt i kamieni” oraz następujące po nim obrazy uderzają w najczulszą ze strun odartym z ozdobników językiem. Późniejsza „wrząca wrzawa pogorzeliska” zestawiona z „prywatną pustką szczęścia” ociera się o niepotrzebną egzaltację i znacząco wybija się ponad prostotę poruszającego początku i końca.
Jednym z silniej zaznaczonych w Różowym flamingu stanów jest strach. Na bohaterze zaciskają się liczne pętle splecionych ze sobą lęków. Poczucie pustki, rozczarowania i zawodu miłosnego składają się na tożsamościowy kolaż z dramatem miłosnym w tle.
A jeśli miłość nie jest tłem?
W jednym z wierszy pada zdanie:
„W poprzednich życiach rodziliśmy się w szafach i tym tłumaczy się stan / klaustrofobii”.
Chociaż miłość w Różowym flamingu jest tylko jednym z tematów, z kolejnymi wierszami nabiera coraz większego znaczenia dla całości książki. Unosi się nad nią widmo klęski, pociąga nostalgia straconych szans. Bo miłość to jednocześnie budowanie tożsamości. Dlatego też erotyki są najmocniejszą literacko stroną debiutu Góreckiego, choć i im skrócenie wyszłoby na dobre: kipią od emocji, choć pozostają przejrzyste i miejscami po prostu ujmujące.
Debiut ten przypomina jednak pole manewrowe: poeta używa całej możliwej palety rozwiązań, nie ucieka pokusie dopowiadania, dociskania języka czy retorycznego dokręcania wymowy wiersza. Właśnie dlatego materiał Różowego flaminga wystarczyłby na kilka książek lub mógłby przejść bardziej krytyczną selekcję. Zobaczymy, co wydarzy się później.
Jeżeli kiedykolwiek miałoby ci być miło
to niech ci będzie z myślą o mnie.
I to jest trzeci akt: tak trudno
mieścić w sobie tyle uczuć
gdy gryzą się wzajemnie, walcząc o władzę.
I dojść do głosu chce myśl, że to jest przecież ten rodzaj
masochizmu
który istnieje po cichu
i wiedzie skromny żywot: nikt nie wie nawet
że był.
Cokolwiek byś powiedział – ja ciebie bardziej.
(fragment wiersza XVI)
XVII
Grzesiowi
Coś mi się roi dla ciebie, mówiłeś
a ja się cieszyłem, że jeśli mnie czasem rozumiesz
to piękniej być nie może.
Bo przecież
człowieka spotyka się dwa razy: to jest zasada poznania.
Cienie katedr i kościołów próbują użyczyć mi swojego chłodu
ale nie ma go już, jest przypisany do innego czasu
i innych nas.
Dziś ja mam pewien sen o tobie
bezpieczny i ciepły, bo
larwy i złudy mieszkają tylko w literach.
Rozumiejące i łaknące spojrzenia usiłują złapać mnie w swoje sieci
ale nie daję się już: jestem przypisany do innych oczu
i innego zrozumienia.
Jeśli można było muzyką jak woskiem
zalepiać bojaźliwe granice poznania
to rozumiem już, dlaczego piękno
było najdoskonalszym wyrazem siły.
Znów wierzę w wyższość milczącego porozumienia
chcę być częścią żywej materii
i ufać dotykowi: ma przecież być jak
apokalipsa, oszołomienie, strach Pascala, szklanka cholery Piotra Iljicza
ktoś zamurowany.
Pozorne milczenia starają się powiedzieć mi cokolwiek
ale nie wierzę w nie już: są przypisane do innych ust
i płytkie.
Kto mówi dziś najpiękniejszymi myślami
które wstydzą się i kryją, gdy milczysz?
Uśpieni życiem mają poranki niesamowite jak Czterdziesta Mozarta.
Choć szczerze płonę
nie umiem jeszcze odpowiedzieć na to milczenie.
Płynące z dawna śpiewy chcą omamić moje serce
lecz ono pozostaje na nie głuche: zbyt dzisiejsze i zrozumiałe.
Nie wszystko możemy sprowadzić do gry słów
i nazwać to
poezją – ja, szczerze płonący
mam ten kulawy wyraz za łzę, blask w oku i uśmiech
który tłumaczy
niezrozumiałości: już chyba zawsze będę cię znał
z listów i moich snów.