Z lornetką i aparatem: okolice Jeziora Strzeleckiego
Opublikowano:
2 października 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Pomyślne wiatry rzuciły mnie do Chodzieży. Tak się jednak złożyło, że jechałem tam prosto z miasta, w którym żyję. Nie mając więc niedosytu przemieszczania się po chodnikach wśród betonu, wybrałem się na spacer po terenach zielonych, których tutaj nie brakuje.
Powitał mnie las sosnowy. Lasek właściwie, sądząc po wieku drzew. Monotonia borku sosnowego bywa fotogeniczna, co zamierzałem spożytkować. Wybrałem kadr i naświetliłem matrycę aparatu fotograficznego, wybierając stosowne parametry ekspozycji. Biłem się jednak z myślami: jak dziś fotografować? W czerni i bieli czy w kolorze? Bardziej metafizycznie czy wprost naturalnie?
Biel i czerń
Zacząłem od fotografii stojących na baczność sosen, które, dzięki falistości terenu, ładnie się tu prezentowały. Moje wahania co do sposobu fotografowania wzmógł widok niemałego, bo około dziesięciocentymetrowego pomrowa, który – jak sądzę – zajadał się muchomorem. Nie jestem znawcą grzybów, ale wiem, że czerwony kapelusz owocnika krzyczy do wszystkich wyraźnie:
Widzicie mnie? Widzicie?! – I poniekąd sam sobie odpowiada: – Widzicie! Widzicie dobrze! Proszę więc mnie nie tykać!
Swoją drogą, zwracam uwagę na „uzębienie” smakosza. „Klawiatura” robiła wrażenie niesamowite: żadnego ubytku, plomby, ząbki bielusieńkie, równiusieńkie, holiłudzki uśmiech… Do tego musi mieć pomrów niezłe szlaki metaboliczne, które pozwalają mu detoksykować to, co w tym grzybie byłoby dla nas trujące, a przyswajać to, co dla pomrowa wartościowe.
Kompozycja ta wyglądała tak uroczo w kolorze, że nie sposób było jej fotografować w spektrum czerni – szarości – bieli. Zieleń, czerwień i czerń – ot i runo leśne w pełnej krasie!
Chwilę później natknąłem się na kolaż masy szyszek przemieszanych z igliwiem, gałązkami i złuszczoną korą. A dosłownie kilka metrów dalej dało się podziwiać kłębowisko gałęzi rosnących blisko siebie sosen. Widać, że to zbyt żyzne dla nich siedlisko: miast rosnąć strzeliście, kombinują bokami. Natomiast już na tej fotografii widać zalążek kolejnej – bystre oko dostrzeże w lewym dolnym rogu kadru element, który stał się bohaterem następnej naświetlonej klatki.
Od sosny do stomatologa
Głównym bohaterem został tym razem korzeń sosny. Niczym w lesie namorzynowym po odpływie – a tutaj zapewne w wyniku erozji gleby, która również „odpłynęła”. Korzeń malowniczo odsłonięty. Skojarzyć to można również bardziej pragmatycznie i mnie przyjemnie: oto z wiekiem, u ludzi, zaistnieć może problem odsłaniania szyjek zębowych.
To zalążek problemów z tymi zębami, którym ta przypadłość się przydarzy, problemów, mogących zakończyć się ich (zębów) martwicą i obłamywaniem na starość. Dlatego – mówią dentyści – warto zabezpieczać szyjki zębowe stosownymi plombami… Oj, jakoś dzisiaj temat zębów wraca z zadziwiającym uporem. Zobaczymy, czy pojawi się również w trzeciej części tekstu…
Póki co jednak, spójrzmy na ziemię. Można się tu bowiem dopatrzyć również przedstawicieli mchów. Pięknych roślin, które zwykle mijamy i które często pozostają niezauważone.
Czasem tworzą jednak dywany, poduchy, które i nam łatwiej dostrzec i zachwycić się nimi. Szczególnie teraz, kiedy niektórzy z nas krążą po lesie, by nazbierać owocniki grzybów kapeluszowych.
Kiedy uważny amator natury zechce przyjrzeć się mchom z bliska, zauroczą go kształty lisków i łodyżek. Zieloność pokolenia płciowego (osławionego na lekcjach biologii gametofitu) przełamana jest niekiedy – w stosownym dla każdego gatunku czasie – żywopomarańczowymi lub czerwonymi sporami – pokoleniem bezpłciowym (równie sławnym sporofitem).
Nie wszystkim przypadła do gustu nauka o przemianie pokoleń w czasach szkoły podstawowej lub średniej, ale każdemu wrażliwemu na piękno może uśmiechnąć się buzia, gdy zechce pochylić się nad mszakami.
Łyżka dziegciu
Nie wiadomo kiedy, podziwiając okoliczną przyrodę, doszedłem do Jeziora Strzeleckiego. Po zejściu ze skarpy, powitały mnie cudowne drzewa, które postanowiły schłodzić swoje korony w wodzie. Leżały tak od dłuższego czasu, część konarów zdążyła już bowiem uschnąć, ale były i takie fragmenty, które, jeszcze żyjąc, opatuliły gałęzie tegorocznym listowiem.
Niestety jednak, te piękne okoliczności przyrody zostały, jak to bywa, zakłócone pobytem człowieka. W okolicy dały się obserwować liczne ślady jego obecności. Owszem, minąłem kilka worków upakowanych śmieciami i czekających w lesie na odpowiednie służby. Było jednak sporo takich śmieci, których nikt tu nie posprzątał.
Załączam więc trzy fotografie dowodowe, które to zobrazują. Takim widokiem skutkuje bezrefleksyjne wyrzucanie śmieci gdzie popadnie. Wystarczyłoby wziąć je ze sobą, posegregować i wrzucić do właściwych kontenerów.
A tak?… Do czego by to porównać? To trochę jak holiłudzki uśmiech z centralną, srebrem połyskującą plombą amalgamatową. Aż zęby bolą…
Twórca portalu Sozosfera, Piotr Strzyżyński, będąc po lekturze mojego artykułu o plastiku w Bałtyku, napisał do mnie tak, relacjonując swój tegoroczny pobyt nad morzem:
„[…] mam wrażenie (graniczące z przekonaniem), że z edukacją ekologiczną, a może też z wychowaniem, poszliśmy chyba w złym kierunku […]. Coś nam – jako społeczeństwu – jednak poszło nie tak…”. Trudno się z tym nie zgodzić.