Z lornetką i aparatem: Jezioro Strzeszyńskie
Opublikowano:
12 czerwca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Wsiadłem na rower i wyruszyłem w trasę. Wkrótce znalazłem się nad Rusałką, gdzie przywitało mnie kilkadziesiąt łabędzi niemych, siedzących na wodzie już od dobrych kilku tygodni. Prawdziwe jezioro łabędzie. Ale był to dopiero początek podróży, którą opiszę dzisiaj.
Systematyczne obserwowanie natury daje nam lepszy ogląd sytuacji niż obserwacje wyrywkowe. Orientujemy się wtedy szybko, kto i gdzie może śpiewać. Kto przybył, a kto ubył w leśnej harmonii głosów. Co prawda, rozwój liści sprawił, że czas łatwych obserwacji już się skończył, ale słuch niezawodnie informuje nas o tym, co w trawie piszczy.
Mogłoby się wydawać, że dla ornitologa to wzrok jest naważniejszym wykorzystywanym w terenie zmysłem. Jednak równie ważny, a niekiedy jeszcze ważniejszy okazuje się słuch.
Nawet, jeśli nie znamy ptasich głosów, po pewnym osłuchaniu możemy się zorientować, że niektóre frazy są podobne, powtarzają się, da się je wyróżnić, choć dochodzą z różnych miejsc. Zaczynamy wówczas rozumieć, że zapewne należą do solistów zaliczanych do jednego gatunku.
Początki obserwacji mogą być frustrujące, szczególnie, jeśli wybierzemy się na spacer w wiosenny dzień, gdy tych ptasich głosów dochodzi zewsząd wiele i zlewają się nam w jednej utwór. Może się wtedy wydawać, że nie sposób jest rozróżnić poszczególne gatunki. Pozostaje cierpliwość, zapał i czas. To właśnie czas, poświęcony na obserwację, decyduje zarówno o jej jakości, jak i o stopniowym, systematycznym nabieraniu wprawy.
Spotkania w drodze i na drodze
Las był już rozśpiewany. Niektóre ptaki karmiły pisklęta, inne dopiero co przyleciały do kraju. Wszystkie natomiast zaangażowane były w proces przekazywania materiału genetycznego następnym pokoleniom. Wciąż słychać było trele kosów, pogwizdywania kapturek, a nawet piosenkę strzyżyka. W tle rozgrywały się Akademickie Mistrzostwa Polski w Lekkiej Atletyce. Spiker i muzyka dopingowali młodych sportowców, ale prawdziwy wyścig z czasem trwa przecież na co dzień właśnie w naturze. Z wysiadywaniem jaj, wykarmieniem młodych, odpoczynkiem przed wędrówką – z tym wszystkim trzeba zdążyć przed jesienią.
Las więc nie pozostawał dłużny spikerowi i emitował swoje odgłosy: pogwizdywała wilga, swoim „cilp-calp” wtórował jej pierwiosnek, przez drogę przeleciał dzięcioł duży, a zięba powtarzała charakterystyczną dla siebie zwrotkę. Nagle, w cieniu lasu, spostrzegłem na drodze jakąś szarą kulkę z ogonkiem.
Okazało się, że to rudzik nie chciał ustąpić mi pierwszeństwa, ale też trzeba przyznać, że rude („ostrzegawcze”) światło części jego upierzenia nie wybrzmiało w tym cieniu w całej swej krasie. W porę czmychnął na pobliską gałąź i – chyba ze zdziwienia – zaśpiewał kawałek swojej piosenki godowej. Na pożegnanie spojrzeliśmy sobie miło głęboko w oczy.
Po minięciu ulicy Lutyckiej, które zawsze jest rodzajem wyczynu i wymaga zachowania szczególnej ostrożności, usłyszałem świstunkę, ale wciąż aktywne głosowo były tu również drozdy śpiewaki, kapturki, kosy, pierwiosnki, a nawet odezwał się dzięciołek. Ze śpiewaków nowych, przybyłych niedawno, wymienić należałoby kukułkę, trzciniaka i słowika. Przedstawicieli tego ostatniego gatunku w tym roku nie słyszałem dotąd zbyt wielu. Z pewnym sentymentem odkryłem natomiast w wiosennym chórze głos śpiewającego trznadla, który zwykle wykonywanie charakterystycznej dla siebie zwrotki rozpoczyna na przedwiośniu, ogłaszając rychłe zakończenie zimy.
Jezioro Strzeszyńskie i pobliskie łąki
Nad samym jeziorem widziałem i słyszałem nie tak dawno sporo gęsi. Teraz nie dostrzegłem już żadnej. Nie widziałem też żurawia, który przelatywał nad jeziorem majestatycznie w tym samym dniu, w którym obserwowałem gęsi. Usiadł zresztą wtedy gdzieś w trzcinowisku, czym – zdaje się – przestraszył niektóre z gąsek, tam właśnie odpoczywające, które podniosły wówczas niezłe larum.
Aktualnie nad taflą wody zauważyć można było sporo mniejszych i zwinniejszych lotników: począwszy od rybitw, poprzez jerzyki, a skończywszy na jaskółkach dymówkach. Z jednych do drugich szuwarów trzcinowych przeleciał trzciniak. Na wodzie pływały krzyżówki, nie dostrzegłem za to perkozów dwuczubych, które pewnie ukryły się gdzieś chwilowo.
Natomiast, jadąc rowerem w tej okolicy, nie sposób było nie zauważyć występujących tu i ówdzie łąk. Pachnących i strojnych wiosennymi kwiatami. Ich bujna zieleń przyciągała zmęczony miejską monotonią i monitorem komputera wzrok, który chętnie wyławiał z nich poszczególne gatunki kwiatów. W pejzażu dominowały żółte jaskry, choć ani stokrotki, ani nawet mniszki lekarskie nie miały zamiaru chować się w trawie. Przy drodze granatem i fioletem czarowały, odpowiednio, przetaczniki i bodziszki. Niepozorny kuklik zwisły, mimo że starał się być tak skromny, jak to tylko możliwe, wpatrzony w ziemię, z głową kwiatu ku niej pochyloną, nie zdołał ukryć swego piękna.
Zakończenie
Nim się człowiek obejrzał, maj się skończył. To nie powód do smutku. Wciąż mamy jeszcze wiosnę. Jesteśmy też coraz bliżej lata. Coraz bliżej wakacji i urlopów. Mam cichą nadzieję, że ubogaceni lekturą tekstów związanych z poznawaniem naszego środowiska naturalnego, zechcą Państwo spróbować, że użyję metafory: zanurzyć się w zieleni.
I choć może na początku wydawać się nam, że jesteśmy w tej zieleni całkiem zieloni, to jednak nie należy się zniechęcać. Poznawajmy przyrodę, odpoczywajmy w niej i chrońmy ją, by i nasze dzieci mogły czerpać z niej pełnymi garściami.