Z lornetką i aparatem: Park Sołacki, część II
Opublikowano:
9 lutego 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Zachmurzenie całkowite, temperatura wynosi około pięć stopni Celsjusza na plusie. Idąc ulicą Grudzieniec, słyszę synogarlicę, najpospolitsze sikory, przelatującego dzwońca, kowalika oraz dzięcioła dużego. Zmierzając dalej, mijam trzy kwiczoły na drzewie i śmieszkę - na niebie.
Trzeci staw
Stojąc nad stawem trzecim, największym w parku, zauważam, że delikatnie kropi deszcz. Jak również to, że obok łabędzia coś siedzi lub wystaje z wody. Sięgam po lornetkę i widzę pięknie wybarwioną cyraneczkę! Malutka to kaczka, ale za to kunszt kolorystyczny jej upierzenia aż zapiera dech w piersi. Trafił mi się zimujący osobnik, samczyk. Jest piękny, ale osamotniony. Za to niedaleko przepływa para krzyżówek, „dygając” raz po raz głowami. Widać, że się dobrze dogadują. Jak to się ładnie określa w języku polskim: mają się ku sobie.
Przy przeciwległym brzegu zauważam łyskę. Płynie w kierunku środka zbiornika. Obchodzę staw od strony południowej, gdzie mijam parę srok. Pewnie wkrótce zaczną budowę gniazda, jeśli już nie zaczęły. Ja w każdym razie nie przyłapałem ich z materiałem na gniazdo w dziobach.
Zakrakała wrona, a w gęstych przybrzeżnych krzewach żerują dwie kokoszki. Wyglądają bardzo paradnie w zieleni nóg, czerwieni na twarzach i czerni piór, skrojonych na miarę. Kontrastowo, ale elegancko – tak potrafi ubrać tylko natura.
Pierwsze tchnienie wiosny
Na gołych jeszcze koronach drzew siedzą trzy grzywacze. Sikory bogatki i modraszki dyskutują coraz śmielej, włączają się w ten gwar tu i tam słyszane przeze mnie czyże, a na drugim brzegu swoją krótką, ale charakterystyczną (i dość charakterną) partię wykonał kowalik. Zdaje się, że i raniuszki coś dopowiedziały.
Od pewnego czasu widuje się już w Poznaniu kwitnącą leszczynę, co tutaj znajduje swoje potwierdzenie. Gdzieś z wysoka, z czubków drzew dochodzą głosy „czykających” grubodziobów, a łyska postanowiła wrócić z patrolu po stawie na brzeg, z którego wypłynęła. W gęstwinie chmur zaczęły pojawiać się przejaśnienia. Wciąż dialogują krzyżówki.
Niby w najlepsze trwa kalendarzowa zima, niby idzie ochłodzenie, niby już jest zimnawo, a jutro może spaść deszcz ze śniegiem. A jednak: sporo tych głosów ptasich, jakby jakieś ożywienie wchodziło w świat i zapowiadało nieuchronnie nadchodzącą wiosnę. Zima może się złościć, dmuchnąć jeszcze siarczystym mrozem, sypnąć śniegiem, ale ostatecznie będzie musiała ustąpić. I to się już czuje w powietrzu…
Gdzieś tu, w pobliżu, pobrzmiewa przedwiośnie, a właściwie zaczyna już wybrzmiewać całą piersią.
Przejaśnienie, poruszenie i rozbawienie
Kręcą się tu śmieszki – dzień jak co dzień. Jeszcze w szacie zimowej, bez czarnych czapek na głowach. Na środku stawu siedzą trzy osobniki i zażywają kąpieli. Dwa z nich zrywają się i odlatują, ale chwilę później siedzi tu już kilkanaście białych ptaków. O jedenastej, jak na zawołanie, zaczęły śpiewać bogatki – i to już tak wiosennie śpiewać. Tak uczciły pierwsze dziś próby wychodzenia słońca zza chmur.
Wkrótce potem zaczęły się również odzywać kowaliki. Ze stawu, z sobie właściwym łoskotem skrzydeł, zerwał się łabędź niemy. Robiąc harmider i hałas, z wody poderwały się również śmieszki. Na to wszystko doniośle „zaśmiała się” (była to naprawdę niezła imitacja) jedna z krzyżówek.
Zachmurzenie przeszło w umiarkowane, a świat od razu zmienił się nie do poznania. Nasycony został feerią barw. I właśnie wtedy, przez mostek, ten z zielonymi balustradami obczepionymi kłódkami, które sukcesywnie zostawiają tu świeżo poślubione pary, przeszedł piesek (wydawać by się mogło, że z właścicielką na smyczy) w gustownym czerwonym kubraczku, skrojonym specjalnie na psie potrzeby (bo z wyciętym miejscem na merdający ogon), nieco szeleszczącym i chyba dwuczęściowym, zaprojektowanym przez jedną z wiodących sportowych firm tego świata.
Wyglądało to nader oryginalnie i wywoływało uśmiech…
Wyjąłem smartfon i, obok obserwowania, zacząłem również fotografować otaczający mnie świat.
Tymczasem na północnym brzegu stawu…
… dały się zauważyć sroki, bogatki, modraszki, kowaliki oraz dawno niewidziane kosy. Za to od razu kilka samców naraz, ubranych w czarne pióra, z żółtymi dziobami i takimi obrączkami dookoła oczu. Wyszło słońce. Kosy może początkujący obserwator pomylić ze szpakami, tyle że mamy zimę i szpaków zasadniczo nie ma, odleciały. Tak można by pomyśleć.
Ale oto wraz ze słońcem pojawiła się znana melodia. Był to śpiew… szpaka! Chciałem go wypatrzyć, aby potwierdzić, ale nie sądzę, by to sójka zrobiła mi taki kawał (potrafi bardzo udatnie naśladować różne głosy). Przy takiej zimie szpaki mogą u nas zostawać, ostatniego widziałem przecież w grudniu, w centrum miasta.
Nagle przestraszył mnie łoskot tuż obok mnie. Kiedy odruchowo skierowałem wzrok w to miejsce, dojrzałem już tylko niedużą żółto-zieloną masę piórek, która uciekła w gęstsze krzewy. To dzwoniec schował się przede mną. Z kolei w szuwarach, znajdujących się przy platformie widokowej, ostatnio nieco wyciętych, by przywrócić temu miejscu tenże – widokowy – walor, dał się słyszeć (i zauważyć) strzyżyk.
I znowu wykonałem kilka zdjęć. Jako że bateria w moim telefonie na chłodzie stosunkowo szybko mówi: „dość!”, urządzenie wyłączyło się bez pardonu i ostrzeżenia. To niekiedy jeszcze lepsze ograniczenie niż 36 klatek filmu analogowego. I tak samo bezpowrotnie kończy fotografowanie. Chyba że ma się nowy film lub nową baterię.
I wtedy, tak, właśnie wtedy!, zobaczyłem dwie kokoszki siedzące na szuwarach pałki wodnej. Ściślej: na górze tych szuwarów, jak na kolczastym dywanie, niczym fakir: był to nietypowy, raczej rzadki widok. I, oczywiście, już nie mogłem go sfotografować…
Chwilę później, ale wciąż jeszcze przed południem, na słońce naszła nowa warstwa chmur. A gdzieś na horyzoncie – jeśli wierzyć prognozom pogody – już całkiem niedaleko nas, czai się śnieżna zima. Idę ładować baterię!