Z lornetką i aparatem: Puszcza Zielonka
Opublikowano:
8 grudnia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Puszcza Zielonka to temat rzeka. Jej lasy ciągną się niczym ocean, kiedy spojrzeć na nie z okolic Góry Moraskiej. Kiedy tylko do niej (Puszczy) zajechaliśmy w ten listopadowy dzień, nam, mieszczuchom, zaczęła grać w uszach cisza.
Cisza okazuje się być, przynajmniej w niektórych warunkach, najwspanialszą muzyką. To trochę jak z fotografią: najlepsza to ta, której się jeszcze nie wykonało. Albo inna analogia: można tak obficie naświetlić klatkę filmu, że będzie na niej najpierw wszystko, a później, w konsekwencji zalania całości światłem: pozornie nic, tylko czysta biel.
Powitało nas piękne niebo, spowite smugami chmur. Kiedy weszliśmy do lasu, zatopiliśmy się w jesiennych zapachach i barwach. Ścięte drzewa, leżące w formie drewnianych elementów czekających na dalsze zagospodarowanie, przypomniały nam, że słowo puszcza nie zawsze oznacza to samo. Ale zawsze to las, w którym, choć jest wysoce niedoskonały, bo kształtowany przez pomysły człowieka, żyje wiele stworzeń i w którym można popatrzyć na procesy naturalne, które działają niezależnie od naszych prób ich zakłócenia lub „poprawienia”.
Na drzewach
Sporo było jeszcze liści na drzewach, nawet na robiniach, których splątane gałęzie i charakterystyczna kora zostały utrwalone na fotografii. Piękna aleja klonów kryje w sobie zapewne ciekawą historię tego miejsca. Pewnie prowadziła, owa aleja, do jakiegoś dworu. Przynajmniej tak podpowiada mi wyobraźnia, a może nawet prowadzona doświadczeniem intuicja.
Na korze drzew rosnących po prawej stronie od drogi, żyją tu w obfitości – nie spotykanej w tym wymiarze tak znowu często – inne organizmy, zwane pionierskimi. Zasiedlają one miejsca dla innych organizmów trudno dostępne. Były więc mchy, których zielone dywany obrastały obficie niektóre, zwłaszcza te pochylone fragmenty pni.
Reprezentowane w tym momencie zarówno przez samożywne pokolenie gametofitu (dominujące zarówno w swojej formie, jak i czasie trwania), jak i sporofitu (który wyrasta z gametofitu i żywi się jego kosztem). Zaliczane do królestwa roślin.
Były też porosty. Zwłaszcza o plesze płaskiej, skorupiastej, przylegającej do kory drzew. Ale występowały i te krzaczkowate, które cieszyły oko kędzierzawą plątaniną „łodyżek”. Porosty to organizmy symbiotyczne, a więc takie, które w gruncie rzeczy składają się z dwóch gatunków, z których jeden nie istnieje bez drugiego. By dodać smaczku sprawie, należy dopowiedzieć, że gatunki te należą w systematyce biologicznej do dwóch odrębnych królestw. Tworzą je glony (z królestwa roślin) oraz grzyby (które należą do królestwa grzybów właśnie).
Skoro o glonach mowa: to kolejne organizmy pionierskie. Ich komórki stanowią integralną i ważną część biocenoz Puszczy Zielonki. Przykładem jest rosnący na korze drzew pierwotek.
W ściółce
O tej porze roku wiele dzieje się w ściółce. Nie trzeba o tym przekonywać wytrawnych grzybiarzy, których niejednokrotnie podczas tej peregrynacji mijaliśmy. Ich zbiory były dość imponujące. Muszę jednak przyznać, że z nielicznych grzybobrań, w których uczestniczyłem, najbardziej podobało mi się chodzenie po lesie. To chyba wynik tego, że moje kubki smakowe nie preferują owocników grzybów właściwie w żadnej postaci (z pewnymi wyjątkami, a jakże!).
Nie o grzybach jednak chciałem pisać, ale o samotnym kwiatku, który w otoczeniu jesiennych liści próbował dialogować ze słońcem, przywołując na myśl minione lato, a nawet wiosnę. Pięknie wyróżniał się barwą, której o tej porze roku można szukać ze świecą w ręku (nie licząc może zimowitów jesiennych, które aż krzyczą fioletem).
To przedstawiciel rodziny Geraniaceae o mało pachnącej nazwie – bodziszek cuchnący. W mądrych książkach piszą, że okres kwitnienia bodziszka rozciąga się od maja do września, a tu taka niespodzianka!
Na fotografiach
Aleja doprowadziła nas do lasu olchowego. Znajduje się on w obniżeniu terenu, w którym przepływa rzeczka, tworząc urocze rozlewisko. Stało się ono motywem kilku fotografii, zarówno „zdjętych” z góry – z koron drzew (piękny klon o żółtych liściach, korespondujących z błękitem nieba, które to niebo zdecydowało się na tę chwilę rozchmurzyć), jak i kadrów „wyjętych” z dołu – pozyskanych z wody.
Następnie przeszliśmy przez nieliczne zabudowania i dalej, lasem, czyniąc niemałą pętlę i wreszcie docierając do miejsca rozpoczęcia spaceru. Na końcu szliśmy już w domniemanym towarzystwie budzących się zwierząt o nocnym trybie życia, gdyż słońce w tych dniach nie czeka już zbyt długo, nim zdecyduje się schować za horyzontem.