fot. Pstrykamator, Sza!

Z miłości bólu

„Czekam na lepsze czasy dla muzyki. Czekam na czasy, kiedy znikną układy i układziki w branży muzycznej, w rozgłośniach radiowych, gdzie prezentuje się tylko i wyłącznie «swoich». Czekam na czasy, gdy o wartości zespołu muzycznego będzie decydował poziom artystyczny, a nie komercja i pieniądz. Pewnie się nie doczekam, ale pomarzyć można” – mówi Tomek „Yomay” Kapitańczyk, lider poznańskiego zespołu SZA!, który właśnie wydał nową płytę pt. „Lewa strona”

Sebastian Gabryel: „Jeśli chcesz, idź sobie precz / cały dzień: «ble ble ble ble ble ble ble ble» – śpiewasz w „Do znanej” i tak sobie myślę, że owszem, wrażliwcy z was, ale bezczelni (śmiech). Co najbardziej wkurza was w damsko-męskich relacjach?

Tomek „Yomay” Kapitańczyk*: Z początku ta piosenka miała być tylko muzycznym żartem, ale jak już zaczęliśmy nad nią pracować, to okazało się, że nie musi nim być. Na koncertach to właśnie takie numery sprawdzają się najbardziej.

 

Pozwolisz, że nie ujawnię adresatek tej piosenki, mogę tylko powiedzieć, że nie jest do jednej osoby – one zmieniają się w chwili rzucenia mnie dla lepszego modelu (śmiech). A trochę na przestrzeni czasu tego było…

Sza!, fot. materiały prasowe

Ale, jak to mówią chłopaki z mojego zespołu, dzięki temu piszę później najlepsze piosenki, więc ma tego złego (śmiech). A co mnie wkurza w damsko-męskich relacjach… To chyba byłby za długi wywiad, więc może przejdźmy do kolejnego pytania (śmiech).

 

SG: Wybacz, ale podrążę (śmiech). Bo „Lewą stronę” zdobi bardzo wymowna okładka. Podejrzewam, że może kryć się za nią jakaś osobista historia, ale aż głupio mi o to pytać…

T„Y”K: Słuszne podejrzenie (śmiech). I nie musi być ci głupio, też bym o to zapytał. Ale wymigam się od odpowiedzi. Jak kiedyś postawisz mi piwo, to ci opowiem, o co w tym chodzi (śmiech). Mogę tylko powiedzieć, co nie jest jakąś wielką tajemnicą, że kiedy nagrywaliśmy tę EP-kę, byłem po dość ciężkim rozstaniu i tak mniej więcej wyglądało moje serducho.

 

SG: SZA!, również na nowej EP-ce, to mieszanka wielu stylów – rocka, jazzu, szeroko pojętej alternatywy, ale i poezji. Właściwie jak to się stało, że zamiast siedzieć, pisać wiersze i wydawać tomiki, stoisz na scenie i śpiewasz? To po prostu energia, którą w sobie czujesz?

T„Y”K: Dokładnie tak. Muzyka mnie wychowała i cały czas wychowuje. To mój trzeci rodzic. Świadomie zacząłem jej słuchać, odkąd miałem 12 lat, był 1982 rok.

 

Sza! fot. Pstrykamator

Właściwie moimi muzycznymi rodzicami byli wszyscy dziennikarze Trójki.

Gdyby nie oni, i jestem o tym święcie przekonany, byłbym zupełnie innym człowiekiem. To oni pokazali mi szacunek do słowa, dźwięków, różnorodności, tolerancji. To oni zarazili mnie swoją wrażliwością do muzyki. Z Trójką się budziłem, spędzałem dzień, zasypiałem i płakałem, jak umierała. Mojego ukochanego radia już nie ma, ale na szczęście są moi ulubieni dziennikarze muzyczni, których dane jest mi słuchać w innych rozgłośniach. Na początku był oczywiście heavy metal, ale jak w 1986 roku usłyszałem po raz pierwszy Stare Dobre Małżeństwo, to urodziłem się po raz drugi. I tak właściwie do dziś splatają się te dwa, pozornie niemożliwe do połączenia nurty w mojej twórczości. Nazywam je poezją śpiewaną i poezją krzyczaną.

 

Pierwszy to wiadomo – piosenka literacka, którą gram i śpiewam solo, w duecie, w trio, w towarzystwie drugiej gitary, skrzypiec, fortepianu.

W 2020 roku wydałem swoją pierwszą solową płytę pt. „Ślad” – moje piosenki o miłości, którymi dokonałem pierwszego podsumowania tego nurtu mojej twórczości. A teraz nagraliśmy „Lewą stronę” z pełnym składem, czyli jest i poezja krzyczana (śmiech). No i jeszcze małe sprostowanie – ja nie jestem poetą. Poetą był Leśmian, Tuwim, Gałczyńska, Stachura. Ja, co najwyżej, piszę poetyckie teksty. I okazuje się, że można je śpiewać z gitarą, jak i z całym zespołem.

 

SG: W numerze „Jeszcze wczoraj” otwierającym nową płytę doszukałem się skojarzeń z Kobranocką – tekst jakby nawiązujący do „Łoże w kolorze czerwonym”, marszowy rytm z „Wieża radości, wieża samotności”. A potem tytuły kolejnych piosenek – „Aleksandria”, „Modlitwa”… Podejrzewam, że to wyłącznie jakiejś moje subiektywne odczucie, ale jak wiele w waszej muzyce jest brzmień, które niegdyś – choćby w czasach jarocińskich festiwali, ale i w latach dziewięćdziesiątych, rządziły na polskim rynku?

Sza! fot. Pstrykamator

T„Y”K: No, nie może być inaczej, jak ma się PESEL zaczynający się od liczby 70 (śmiech). Kobranocki słuchałem mniej, za to Sztywny Pal Azji i ich „Wieża…” to przecież hymn dzieciaków, które dojrzewały pod koniec lat 80. ubiegłego wieku.

 

W ogóle polska muzyka tamtych czasów, tamte zespoły, to przecież jej najlepszy czas.

Republika, Maanam, Dezerter, Odział Zamknięty, Lady Pank, Perfect, Lombard i wiele innych. Zawsze zwracałem uwagę na przekaz słowny, więc jak pociski trafiały mnie teksty i muzyka tych zespołów. Fakt, słuchałem również Kabaretu Starszych Panów, Osieckiej, Kofty, Kaczmarskiego, ale rockowe kapele także miały genialny przekaz słowny. Teraz niestety czasami mi tego brakuje…

 

SG: W tytułowym numerze śpiewasz, że „taką już naturę masz, że nie lubisz kłaniać się w pas”. Czuję, że SZA! to taki zespół, który mody i trendy ma kompletnie w nosie – nie staracie się nikomu przypodobać. Gdybyście jednak mieli powiedzieć, co jest dla was największym impulsem do tworzenia, to powiedzielibyście, że…?

T„Y”K: Masz rację. Nie jesteśmy zespołem, który aranżuje piosenki z zegarkiem w ręku, byle tylko piosenka nie przekroczyła 3 minut i 30 sekund, bo jeszcze nam tego w radiu nie puszczą! Mamy ten komfort, że nie musimy tak robić. Poza tym, każdy z nas ma stałą pracę, własne firmy, odchowane dzieci. Nie musimy na muzyce zarabiać, nie musimy wchodzić nikomu w dolne części ciała, by nas wypromował.

 

Sza!, fot. materiały prasowe

Nic nie musimy, my po prostu chcemy się nią cieszyć i tyle!

Dodam jeszcze, że ja już czuję się spełniony. Bo największym dla mnie osiągnięciem jest to, że ta cała genialna banda ludzi, którzy ze mną grają, to wykształceni muzycy. Ja jestem tylko grajkiem piszącym piosenki. I do dziś nie rozumiem, dlaczego oni chcą ze mną grać (śmiech).

 

SG: Jak słusznie zauważacie, w dzisiejszych czasach najtrudniej o prawdziwą miłość, nadzieję i śmiech. Czego jeszcze najbardziej ci dziś brakuje – nie jako artyście, ale po prostu człowiekowi?

T„Y”K: Kilka lat temu obiecałem sobie, że polityki do naszej twórczości nie będę mieszać (śmiech). A tak bardziej serio, to czekam na lepsze czasy dla muzyki. Czekam na czasy, kiedy znikną układy i układziki w branży muzycznej, w rozgłośniach radiowych, gdzie prezentuje się tylko i wyłącznie „swoich”. Czekam na czasy, gdy o wartości zespołu muzycznego będzie decydował poziom artystyczny, a nie komercja i pieniądz. Pewnie się nie doczekam, ale pomarzyć można.

 

Sza! fot. Pstrykamator

SG: Słyniecie z kameralnych, zapadających w pamięć koncertów. Gdzie będzie można posłuchać was na żywo w najbliższych miesiącach?

T„Y”K: I tu znów mam ochotę ponarzekać, ale tym razem sobie odpuszczę, a to też dłuższy temat. Póki co, nie mamy konkretnego terminu następnego koncertu, ale intensywnie o tym myślimy. Tym bardziej, że po ostatnim doszły nas głosy, że klub, w którym graliśmy, był zdecydowanie za mały i nie wszyscy mogli nas posłuchać. Co nas z drugiej strony bardzo cieszy i daje pozytywnego kopa do dalszej pracy. I to jest dla nas najważniejsze!

 

SZA! – poznańska grupa grająca rockową, choć poetycką alternatywę. Na przestrzeni kilku lat zdobyli wiele nagród i wyróżnień na festiwalach w całej Polsce. Mają za sobą liczne koncerty w kraju i za granicą. Łączą jazzowy feeling z ciężkim brzmieniem gitar, a nastrojowe ballady przechodzą u nich w psychodeliczne sola utopione w pogłosach. Aktualnie kapela promuje swoją nową płytę „Lewa strona”.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0