fot. Mariusz Forecki

Zakochana w śpiewokrzyku

Na swoje pierwsze w życiu warsztaty śpiewokrzyku, Malwina Paszek, pojechała po maturze na Śląsk. Prowadził je Białorusin Siergiej Olienkin. Potem już sama szukała dla siebie tekstów pieśni.

Adam Olaf Gibowski: Ukończyłaś Akademię Muzyczną w Poznaniu i zajęłaś się folklorem. Skąd taka decyzja?

Malwina Paszek: Muzyka ludowa towarzyszyła mi od dziecka. Moja mama pracowała w muzeum w Zdunach i Krotoszynie, gdzie organizowała spotkania muzyków ludowych. Przyjeżdżali do nas dudziarze, śpiewacy i tancerze ludowi, a mnie to bardzo interesowało, chyba złapałam bakcyla.

 

Jesteś jedną z najwybitniejszych polskich śpiewaczek, uprawiających śpiewokrzyk. Kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z tą starą i trudną techniką śpiewu?

To było w czasach liceum, dowiedziałam się przypadkiem o białym śpiewie, ale wówczas nie do końca wiedziałam czym jest śpiewokrzyk. Zaczęłam więc szukać nagrań, w których natychmiast się zakochałam i zaczęłam je naśladować, po prostu śpiewałam z nagraniami. Po maturze pojechałam na swoje pierwsze w życiu warsztaty śpiewokrzyku, które odbywały się na Śląsku, a prowadził je Białorusin Siergiej Olienkin. Był to niezły trening, śpiewaliśmy codziennie po pięć godzin, co było niemałym wyzwaniem dla głosu. Po tych warsztatach miałam już większą świadomość i orientację. Zaczęłam sama szukać tekstów pieśni i je wykonywać. Brałam też udział w badaniach terenowych, dzięki czemu spotykałam ludzi i repertuar, który mnie interesował. Nie miałam kogoś, kogo mogłabym nazwać swoim nauczycielem, kto uczył mnie krok po kroku. Może zabrzmi to nieskromnie, ale większość z tego co potrafię, zawdzięczam własnej pracy.

 

Dziś sama uczysz innych. Ludzi interesuje śpiewokrzyk?

Już trzeci rok prowadzę grupę warsztatową w Poznaniu. Cieszy mnie ciągły napływ nowych ludzi, chcących się uczyć tej niełatwej techniki śpiewu. Oczywiście, grupa się zmienia, część ludzi odchodzi, ale są też stali członkowie, około dziesięciu osób. To optymalna liczba, dzięki której zajęcia prowadzi się bardzo komfortowo. W czasie ubiegłorocznych wakacji, na przełomie czerwca i lipca prowadziłam warsztaty w Puszczykowie – dla pań w wieku 50.,60. lat, które urzekły mnie swoim entuzjazmem i pracowitością. Bardzo miło wspominam tamten czas.

 

Gdzie najczęściej występujesz?

Śpiewam dla ludzi w bardzo różnych miejscach. Występuję na festiwalach, koncertach plenerowych, ale i w klubach. Wszystko zależy od tego, gdzie zostanę zaproszona.

 

Czasami można Cię spotkać na estradzie w towarzystwie klasycznej orkiestry, pamiętam Twój występ z Orkiestrą Kameralną Polskiego Radia Amadeus. Współcześni kompozytorzy zaczynają interesować się białym śpiewem?

Malwina Paszek i lira korbowa, fot. Mariusz Forecki

Coraz częściej pojawiają się tego rodzaju utwory, choć z pewnością wciąż jest to nisza. Z Amadeusem wykonywałam utwór Barbary Kaszuby „Głosy gór”. Teraz pracuję nad utworem poznańskiej kompozytorki Lidii Zielińskiej „Zagubione ogniwo”, który będzie wykonany w czasie tegorocznej Poznańskiej Wiosny Muzycznej. Jest w nim bardzo dużo śpiewokrzyku, zaangażowano aż sześć śpiewaczek, więc będzie głośno i ciekawie.

 

Z jednej strony biały śpiew, z drugiej lira korbowa, która jest Twoją druga pasją. Łączysz w swojej muzyce te dwa żywioły?

Dobre pytanie. Takie połączenia się zdarzają, co jest usankcjonowane tradycją. Dzięki istniejącym przekazom wiemy, że na południu Polski występowali wędrowni muzycy, którzy śpiewali przy akompaniamencie liry – nazywano ich „dziadami”. Ja osobiście staram się unikać takiego schematu, ponieważ uznaję go za mało ciekawy. Kiedyś zrobiłam eksperyment – zaśpiewałam tradycyjne kolędy przy wtórze liry, którą wzbogaciłam o efekty elektroniczne, w ten sposób udało mi się nadać jej brzmieniu trochę nowoczesności.

 

Twoje artystyczne plany na najbliższe miesiące?

Jest tego sporo. Poza warsztatami i koncertami, pracuję nad materiałem, który będę nagrywać w profesjonalnym studio. Jestem na etapie poszukiwań dobrego studia i rzetelnie pracujących ludzi. Będę też nagrywać jeden lub dwa teledyski dla zespołu „Ludożercy z innej wsi”. Chciałabym też pojechać na lekcje do mojego mistrza liry, Matthiasa Loibnera. Jest Austriakiem, mieszka w Wiedniu. Mamy podobne historie. Z wykształcenia – podobnie jak ja – jest klasycznym muzykiem, poza dyrygenturą i jazzem, zajął się także grą na lirze. Przez wiele lat grał na bardzo prostej lirze, aż spotkał Wolfganga Weichselbaumera, który zbudował także lirę dla mnie. Matthias i Wolfgang zaczęli ze sobą współpracować, obecnie budują jedne z najlepszych lir na świecie. Matthias uchodzi też za jednego z najwybitniejszych współczesnych wirtuozów liry, gra na niej ponad dwadzieścia lat, czerpiąc inspiracje z bałkańskiego folkloru.

Dziękujemy Akademii Muzycznej w Poznaniu, za udostępnienie Auli Nova na czas przeprowadzania rozmowy, robienia zdjęć i filmowania.

CZYTAJ TAKŻE: „Manru” – zachwyca i wzrusza

CZYTAJ TAKŻE: Punks not dead. Recenzja książki „Please kill me. Punkowa historia punka”

CZYTAJ TAKŻE: Bajka o starym domu

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
1
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0