Kto stoi za literaturą w Poznaniu?
Opublikowano:
7 maja 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
O festiwalu Poznań Poetów 2019, książkach wartych polecenia i animacji kultury – z Joanną Przygońską rozmawia Agnieszka Budnik.
Przez ostatnie lata Poznań rośnie w literacką siłę. Dobre oficyny i coraz liczniejsza publiczność to jedno, jądrem wydarzeń pozostaje jednak CK ZAMEK i linia programowa, którą z wyczuciem, odwagą i pełną odpowiedzialnością projektuje Joanna Przygońska, kierowniczka Zespołu ds. Literatury.
Programowi literackiemu Centrum Kultury ZAMEK z czystym sumieniem należy się osobny znak jakości. Rzadko instytucjom kultury, które podejmują się działań z zakresu animacji literatury i życia literackiego, przydarza się przygotowanie takiego wachlarza wydarzeń, który jednocześnie odpowiada na potrzeby czytelników, reaguje na wciąż zmieniający się rynek książki, a także edukuje i kształci gusta odbiorców.
Za linią programową stoją konkretne osoby, których działalność przysłania format organizowanych z sukcesem imprez takich jak zbliżający się wielkimi krokami ogólnopolski festiwal poetycki Poznań Poetów (14–18.05.).
AGNIESZKA BUDNIK: Poznań Poetów jest prowokacyjną nazwą w mieście, które bardziej niż z poezją kojarzy się z targami, Czerwcem ’56 czy piłką nożną. Jak zaczęła się historia Poznania Poetów?
JOANNA PRZYGOŃSKA: To był 2003 rok. Poznań obchodził wówczas swoje 750-lecie. Rocznicy towarzyszyło przekonanie, że w mieście powinien odbyć się festiwal. Na pomysł, żeby to był właśnie festiwal poetycki, wpadł Lech Raczak – to on rzucił hasło „poezja na ulice” i propozycję, żeby za całe przedsięwzięcie zabrało się Centrum Kultury ZAMEK.
Dziś właściwie każde większe miasto organizuje swój festiwal literacki, wtedy jednak tego typu wydarzenia nie były aż tak popularne i powszechne. Zaczęło się więc od pomysłu Lecha Raczaka, a jeżeli poezja i Poznań, to oczywiście również profesor Piotr Śliwiński, którego zaprosiliśmy do objęcia funkcji kuratora nowego festiwalu.
Co pamiętasz z pierwszej edycji?
Jeśli chodzi o program – to na pewno spotkanie z Krystyną Miłobędzką (która pojawiła się potem jeszcze kilkukrotnie na Poznaniu Poetów) i wieczór, na którym swoje wiersze czytała Marta Podgórnik.
Poza tym pamiętam jesień, październik, deszcz. Poezja „wyszła na ulice”: w kilku punktach miasta pojawiły się wiersze namalowane na płachtach materiału – wszystko jednak spłynęło w deszczu i błocie.
Po pierwszej edycji jesiennej zdecydowaliśmy, że festiwal będzie odbywał się w maju – łatwiej o festiwalową atmosferę, gdy temperatura odczuwalna jest wyższa niż pięć stopni na plusie.
W kolejnych edycjach przeprowadziliśmy szereg interwencji plastycznych w przestrzeni miasta, które miały być „liryczną zaczepką”. Szukaliśmy kontaktu z czytelnikiem, który chociażby na chwilę, zaglądając do cukierni (bo teksty drukowaliśmy na papierze do pakowania), kupując bilet (na ekranach biletomatów pojawiały się fragmenty wierszy autorstwa gości festiwalu) albo przechodząc po prostu koło Zamku i zrywając wiersz powieszony na drzewie (akcja „Aleje wierszy”), da się zaskoczyć, zwróci uwagę na festiwal, a przede wszystkim – znajdzie swoją własną drogę do wierszy. Być może teraz te działania są mniej widoczne.
Dlaczego akcje w przestrzeni miejskiej się skończyły?
Trudno było nam wpaść na kolejny oryginalny pomysł, który do tej pory nie został zrealizowany. Wiersze pojawiały się też na citylightach, były wykrzykiwane podczas „zamieszek lirycznych” na ulicy Półwiejskiej, czytane na dworcu PKP i w autobusach.
Kiedyś nawet namówiliśmy policję, żeby zamiast mandatów za drobne wykroczenia wręczała wiersze.
Taka akcja musi być po pierwsze masowa, żeby można ją było zauważyć, a po drugie – tania w produkcji, także dlatego, że instalacje w otwartej przestrzeni mogą ulec zniszczeniu (zdarzało się) i z uwagi na nasz budżet, w którym najczęściej szukamy oszczędności. Być może wrócimy jeszcze do tego typu akcji w przyszłości.
Od pierwszej edycji Poznania Poetów minęło już 16 lat. Jak festiwal zmienił się w tym czasie?
Tegoroczna edycja odbędzie się po raz dziewiąty. Festiwal Poznań Poetów na pewno się sprofesjonalizował, powstał sprawdzony zespół, który odpowiada za jego realizację. Zmieniła się formuła konkursu im. Klemensa Janickiego, w którym nagrodą główną jest publikacja tomu wierszy w świetnym Wydawnictwie WBPiCAK, pojawiły się nowe konkursy (Sztuka Kochania Wiersza, Ogólnopolskie Mistrzostwa Slamu Poetyckiego).
Wydaje mi się, że przez te lata staliśmy się bardziej wierzący… w to, że klasyczna rozmowa z autorem czy czytanie wierszy przez poetę się obronią – starając się, by program był atrakcyjny i różnorodny, nie „uatrakcyjniamy” go na siłę.
Mimo zmian są punkty stałe, wyróżniające Poznań Poetów: sesja naukowa, silna i świetna współpraca z poznańską polonistyką, doceniana i nagradzana identyfikacja wizualna autorstwa Marcina Markowskiego (z którym współpracujemy od 2011 roku), no i słynne mecze piłkarskie pomiędzy poetami i krytykami.
Skąd na festiwalu poetyckim wzięło się w ogóle pasmo sportowe?
To znowu pomysł profesora Piotra Śliwińskiego. To był czas, kiedy pracownicy naukowi, dziś świetni profesorowie, bardzo żarliwie grali w piłkę nożną. Wciąż chodzi o rozstrzygnięcie odwiecznego sporu między poezją a krytyką. Podczas poprzedniego festiwalu chcieliśmy zorganizować bieg sztafetowy, ale zablokowanie połowy miasta dla półmaratonu nie jest jeszcze naszą specjalnością.
W tym roku czekają nas zawody łucznicze, zorganizowane dzięki pomocy Poznańskiego Centrum Łuczniczego. Jak zwykle staną naprzeciw siebie dwie drużyny: poeci kontra krytycy. Chodzi przecież o to, żeby w końcu wyłonić zwycięzcę.
Według jakiego klucza dobierani są zaproszeni autorzy?
Program festiwalu buduje kurator, Piotr Śliwiński. Gdyby pooszukiwać wzoru czy rytmu, który organizuje całe przedsięwzięcie, to można wyróżnić dwa porządki: dużą przestrzeń dla debiutantów i młodych twórców (poszukiwania nowych głosów, promowania zjawisk słabo lub niedostatecznie rozpoznanych) oraz spotkania z poetami już znanymi, docenianymi – naszymi gośćmi byli chyba wszyscy najwybitniejsi twórcy naszych czasów.
Ważna jest również konfrontacja z twórczością europejską i światową, w tym roku do Poznania przyjadą: Serhij Żadan i Jurij Andruchowycz z Ukrainy, Miriam Van hee z Belgii oraz Ariko Kato z Japonii.
Twoją ogromną zasługą jako szefowej działu literackiego jest wykształcenie publiczności, przygotowanie jej do odbioru poezji, ale też zwrócenie uwagi czytelników na to, jak ważne miejsce w literaturze zajmują postaci pomijane: na przykład tłumaczki i tłumacze.
Poznań Poetów czy odbywający się z nim naprzemiennie Festiwal Fabuły, ogniskuje energię i uwagę – nas, organizatorów, publiczności, mediów. Równie ważna, choć być może mniej oświetlona jupiterami uwagi jest – jak sądzę – nasza systematyczna praca, którą wykonujemy w Zamku w ciągu całego roku (spotkania, dyskusje, promocje książek, panele, warsztaty: dla dzieci i nauczycieli itd.).
W Poznaniu mieszka również grupa doskonałych tłumaczy, bardzo aktywnie działa tu oddział Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, któremu szefuje Kinga Piotrowiak-Junkiert i która poprowadzi na tegorocznym Poznaniu Poetów panel o tłumaczeniu kobiet.
Naszym gościem będzie też profesor Jerzy Koch, tłumacz z niderlandzkiego i afrikaans.
Nie ma lepszych czytelników niż tłumacze – bardzo lubię czytać wywiady z nimi, śledzę tytuły, które polecają, jeżdżę na festiwal „Odnalezione w tłumaczeniu”. Bardzo się cieszę, że w końcu – także dzięki festiwalom i nagrodom – zaczyna się doceniać ich pracę, a ich nazwiska pojawiają się wreszcie na stronach tytułowych.
Poznań Poetów stał się festiwalem opiniotwórczym, choćby przez wzgląd na przyznawaną od niedawna Poznańską Nagrodę Literacką.
Rolą każdego festiwalu jest wskazywanie tekstów wartych lektury, wyławianie spośród nowych tytułów tych, których nie powinniśmy przegapić – a to szczególnie istotne w przypadku książek poetyckich, które są wydawane w małych nakładach.
I festiwal, i nagroda, i każde najmniejsze nawet spotkanie są przede wszystkim zachętą do tego, by zaciekawić się książką, a nawet czymś jeszcze – jak powtarza Piotr Śliwiński – możliwością ciekawszego życia.
Czy potrafisz jeszcze czytać dla przyjemności, czy traktujesz lekturę wyłącznie jako pracę?
Próbowałam sobie przypomnieć książkę, której lektura nie byłaby w żadnej mierze związana z tym, co dzieje się w Zamku, a jedynie moim wyborem, oderwanym od rytmu organizowanych spotkań. Wszystkie czekają na wakacje albo życie pofestiwalowe. Jedną z nich są np. „Ciemne typki” (historia pochodzenia znaków typograficznych), inną „Geografia myślenia” (dlaczego ludzie Wschodu i Zachodu myślą inaczej), na tej liście są także „Polityka wrogości” Achille Mbembe, „Instrukcja dla pań sprzątających” czy „Atlas lądów niebyłych”.
Dlaczego czytasz?
Właściwie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie… To po prostu czynność naturalna (jak jedzenie, spanie, oddech).
Bardzo szybko nauczyłam się czytać. Mam starszą siostrę, której wielu rzeczy zazdrościłam. Na przykład tego, że wcześniej niż ja poszła do szkoły i dzięki temu szybciej nauczyła się czytać. Bardzo dużo czytał też mój tata, książki były zawsze najlepszymi prezentami. Czytałam bałaganiarsko i bez żadnego porządku; gdy teraz o tym pomyślę, miałam w rękach dość dziwne pozycje. I wstyd się przyznać – w liceum często nie czytałam lektur. Czytałam w kontrze do ustalonego kanonu: książki, których zupełnie wtedy nie rozumiałam, ale panowała moda na snobowanie się czytaniem konkretnych autorów. Wszystkie zaległości nadrobiłam już na studiach polonistycznych.
Czytasz kompulsywnie czy według jakiegoś klucza?
Lektury układają mi się w ciągi. Czytam na przykład powieść Weroniki Murek, a za chwilę znajduję wzmiankę o tym, że poleca ona prozę Alexandry Fuller: „Dziś wieczorem nie schodźmy na psy” i „Rozmowy pod drzewem zapomnienia”. Skoro autorka, której teksty lubię, poleca inną autorkę, to chętnie podążam podrzuconym tropem. Innym razem czytam wywiad z Magdaleną Tulli, żeby za chwilę szukać jej przekładów: tak wpadłam na „Szczęśliwe lata udręki” Fleur Jaeggy. Albo jadąc do Bułgarii, zadaję sobie pytanie, czy znam pisarzy z tego kraju. Znalazłam więc Georgija Gospodinowa i „Fizykę smutku”, o której słyszałam kiedyś od Wioletty Grzegorzewskiej. Przy innej okazji pojawił się pomysł, żeby zamawiać wino tylko z krajów, z których zna się nazwiska przynajmniej trzech autorek. Nie piliśmy więc wina gruzińskiego, zostaliśmy raczej przy francuskim.
Czytam więc nie tyle chaotycznie, ile „hiperlinkowo” – jedna książka prowadzi do kolejnej. Zdarza mi się jednak czytać po kolei książki interesującego mnie autora albo te polecone mi przez osoby, którym ufam.
Czy ufasz krytykom literackim?
Niektórym tak. Z książki Katarzyny Tubylewicz i Agaty Diduszko-Zyglewskiej „Szwecja czyta. Polska czyta” dowiedziałam się, że każda nowość na rynku wydawniczym w Szwecji ma kilkanaście recenzji w dniu, w którym się ukazuje. Chciałabym bardzo, żeby tak było w Polsce: szukam omówień, a nie rankingów. Najczęściej skupiam się na poleceniach bliskich mi osób. Śledzę też nowości wydawnictw, ufam kilku redaktorom, tłumaczom. Wiele wydarza się w rozmowach z ludźmi, których spotykam.
Z tych rozmów wziął się pomysł na zamkowy klub książki?
Już od pewnego czasu myślałam o zorganizowaniu klubu książki, bo sama do jednego należę. Obojętnie, co dzieje się w naszym życiu, razem z moimi czterema przyjaciółkami już od kilkunastu lat spędzamy tydzień nad morzem, w miejscu, w którym prawie nikogo nie ma. Tam właśnie czytamy książki. Poza tym – niewiele się dzieje (choć dzieje się wszystko: słońce wschodzi i zachodzi, morze czyni swoją powinność, słychać „fal nieprzeliczony śmiech”). Każda z nas bierze swój zestaw, wybiera tę książkę, która najbardziej się jej spodobała, i puszcza ją w obieg. To też czas na rozmowy o tym, co czytałyśmy, o zachwytach i rozczarowaniach – zaglądam wtedy do swojego zeszytu retro, w którym zapisuję tytuły przeczytanych książek.
Często nie pamiętam już wszystkich szczegółów, ale doskonale wiem, kiedy ją czytałam, w jakiej byłam podróży.
Są takie książki, których boję się czytać drugi raz. A właściwie – boję się konfrontacji z nimi, bo nie wiem, czy to, co było w nich dla mnie ważne, będzie mnie jeszcze po latach dotyczyć.
Ten oficjalny klub książki funkcjonuje w Zamku od kwietnia. Powstał w Bibliotece Raczyńskich, potem błąkał się po kawiarniach, aż zapukał do naszych drzwi. Pomyślałam, że to naprawdę świetna sprawa: inna przestrzeń dla rozmowy o literaturze – nie sesja naukowa, nie panel, nie moderowana rozmowa. Na pierwszym spotkaniu rozmawialiśmy o „Fioletowym hibiskusie” Chimamandy Ngozi Adichie, a w maju, już po festiwalu, spotkamy się wokół „Internatu” Serhija Żadana.
W czasach, kiedy nowość wydawnicza wypiera po kilku dniach inną nowość, chciałabym, żebyśmy wrócili też do ponownych lektur klasyki. Do prowadzenia spotkań w naszym klubie chciałabym również zaprosić tłumaczy, którzy mogliby podpowiadać nam interesujące książki i wprowadzać do rozmowy o nich.
Czytanie nie jest jedyną aktywnością, której się poświęcasz. Jesteś też animatorką kultury. Czy Poznań jest wdzięczną tkanką dla działań animacyjnych?
Nie mam porównania z innymi miastami, ale często wyjeżdżam na festiwale, które dzieją się w innych miejscach w Polsce – w Gdańsku, Sopocie, Wrocławiu czy Krakowie. Z jednej strony szukam pomysłów, obserwuję sposób organizacji. Nie opuszcza mnie wrażenie, że ciągle mamy dużo do zrobienia. Z drugiej strony przeglądamy się w oczach przyjeżdżających do nas gości, którzy doceniają poznańską publiczność. Nasi odbiorcy są chętni do rozmów, poniekąd wykształceni przez systematyczne wydarzenia, które oferuje im Centrum Kultury ZAMEK.
Praca animatorki to ciągła czujność: nieustanne rejestrowanie nowości wydawniczych, wszelkich zmian w środowisku literackim. Nie męczy cię to?
Wręcz przeciwnie, bardzo to lubię. Nie znoszę spraw związanych z rozrastającą się biurokracją, zamówieniami, sporządzaniem umów, rozliczaniem faktur…
Ten stan czujności jest najlepszą rzeczą, która w tej pracy się przydarza. Zależy mi również na pracy z dziećmi i nauczycielami. Kiedy zapraszamy szkoły do współpracy, zdarza się, że przychodzą do nas uczniowie, którzy w inny sposób nie trafiliby do Zamku. Chciałabym także w Zamku stworzyć przestrzeń do wymiany doświadczeń dla osób pracujących z różnymi grupami, które lekcje czytania prowadzą na przykład w więzieniach.
Skoro praca animatorki jest też pracą społecznikowską – czy czujesz ciążącą na tobie odpowiedzialność?
Czuję odpowiedzialność za wybory, których dokonuję, ale przede wszystkim, czuję, że nasze działania mają głęboki sens. Nawet jeżeli nie zmienimy świata ani tym bardziej spisu lektur obowiązkowych.
Wybitny niemiecki poeta Hans Magnus Enzensberger stwierdził, że istnieje pewna prawidłowość dotycząca poezji i że niezależnie, czy jest to Islandia, czy są to Chiny, liczba osób, które czytają poezję jest stała i wynosi 1354 osoby. Jestem przekonana, że w Poznaniu mieszka spora część z całej tej liczby. A najbardziej cenne jest to, kiedy naszymi działaniami udaje się pozyskać kilka dodatkowych osób do tej puli.
Kultura u Podstaw patronuje tegorocznym wydarzeniom festiwalowym. Program festiwalu Poznań Poetów 2019 można znaleźć na stronie: poznanpoetow.pl.
JOANNA PRZYGOŃSKA – szefowa Zespołu ds. Literatury w Centrum Kultury ZAMEK. Koordynatorka programu festiwali Poznań Poetów i Festiwalu Fabuły, kuratorka programu „Zamek z Książek”. Czyta wszędzie – najchętniej w pociągach i na pustych plażach.