Długie postscriptum do końca świata, cz. III
Opublikowano:
18 sierpnia 2018
Od: 18/07/2018
Do: 22/07/2018
Początek:
Koniec:
Tych, którzy wątpią w pożytek z artystów, wypada poinformować, że Obóz dla Klimatu w Świętnem doprowadził do stopienia się tego gatunku społecznego z przyrodą i wykształcenia posthumanistycznych hybryd. Egocentryzm ustąpił kolektywnej trosce i podejściu naprawczemu.
„Z MIŁOŚCI DO PLANETY JESTEŚMY TU NIESTETY” – ARTYŚCI DLA KLIMATU
W duchu regeneracyjnym pomyślany został również Obóz dla Klimatu, który miał miejsce między 18 a 22 lipca 2018 roku w Świętnem, wielkopolskiej wsi położonej w gminie Wilczyn, między dwoma wysychającymi jeziorami: Suszewskim i Wilczyńskim. Mimo międzynarodowego charakteru, udziału aktywistów i aktywistek z Kolumbii, Rumunii, Niemiec (Ende Gelände) czy Czech (Limity jsme my), impreza nie cieszyła się specjalnym rozgłosem medialnym. A była pierwszą w Polsce tego typu inicjatywą o oddolnym i nieformalnym charakterze. Stanowiła obywatelską reakcję na trwającą degradację środowiska poprzez, jak mówi broszura informacyjna, „tworzenie przestrzeni dla wzajemnej edukacji, samoorganizacji w walce ludzi i natury, nawiązanie kontaktów między rozproszonymi środowiskami”.
W szczerym polu trawionym przez upał spotkały się środowiska ekologiczne, aktywistyczne, eksperckie, badawcze, samorządowe, pozarządowe oraz artystyczne.
Obóz rozpoczął się od demonstracji pod jedną z regionalnych elektrowni, gdzie pojawiła się około 200-osobowa grupa, niosąca transparenty m.in. z ekoseksualnym napisem: „Z miłości do planety jesteśmy tu niestety”. Program podzielony został na cztery bloki tematyczne, skoncentrowane wokół takich tematów jak alternatywy i lokalności, solidarność, samoorganizacja i praca. W tzw. otwartych przestrzeniach znalazło się miejsce dla paneli dyskusyjnych i warsztatów o nieocenionych walorach edukacyjnych. Odbyły się wycieczki ornitologiczne, a po terenie lokalnych odkrywek oprowadzał znany miejscowy ekolog, Józef Drzazgowski. Nie zabrakło koncertów, propozycji rekreacyjnych oraz artystycznych. Choć te ostatnie bynajmniej nie stanowiły odosobnionego elementu programu, a wręcz zgrabnie i na ogół bez zbędnego nadmiaru koncentrowania na sobie uwagi, wplatały się w gęstwę innych wydarzeń, to postanowiłam poświęcić im osobne miejsce w tym tekście – pewnie dlatego, że sztuka również i mnie jest bliską formą społecznego zaangażowania.
Jako współtwórczyni jednej z artystycznych akcji nie mogłam również zajrzeć wszędzie tam, gdzie dyskurs stawał się ciałem, dlatego o niektórych działaniach dowiadywałam się z (foto)relacji innych uczestniczek/uczestników obozu. Oddanie im głosu w toczącej się debacie nad poprawą losu naszej planety uważam za ważną strategię oddawania pola, sprawdzającą się również w sytuacji niewystarczalności i szczątkowości pojedynczej narracji.
POSTAPOKALIPTYCZNY ZESTAW PRZETRWANIA
Przez cały czas trwania obozu kolektywnym wysiłkiem, nad którym czuwali Piotr Macha, artysta multimedialny, oraz Diana Lelonek, fotografka związana z nurtem bioartu, powstawał namiot postapokaliptyczny. Instalacja wykonana została z zadrukowanych blach prasowych, przeznaczonych do utylizacji. Wokół namiotu rozstawiono rodzaj ogrodzenia z książek lifestylowych, coachingowych i motywacyjnych. Uwagę przykuwały również publikacje na temat Unii Europejskiej oraz znak totemiczny ze zwierzęcą czaszką wbitą w ziemię, lokujące pracę poznańskich artystów w optyce postkolonialnej.
Jakiego typu koalicje zawiążą się po końcu świata? Czy powróci wzajemna troska i bezinteresowność, gdy wygasną wszystkie umowy handlowe? Przypisując survivalowemu zestawowi status odpadów, artyści pokazali postawę ironiczną w stosunku do kapitalizacji ludzkich zasobów, obejmującej wszystkie wymiary naszego codziennego życia. Namiot nie stanowił przy tym obiektu samego w sobie. Można było do niego wejść, a nawet posłuchać performatywnego wykładu, jaki wygłosił w nim Danny Moore, aktywista związany z kulturą i naturą oraz globalnym ruchem walczącym ze zmianami klimatu.
Ciekawie wypadły warsztaty prowadzone przez artystów, choć niestety nie miejsce tu, aby omówić wszystkie. Joanna Tekla Woźniak zaproponowała „Nie tylko Miniaturowe Ogródki” – warsztaty, w których udział wzięły głównie osoby z dziećmi, ale nie tylko. Odwołując się do idei ogródków społecznych czy guerilla gardeningu, kuratorka, doświadczona animatorka kultury i artystka intermedialna, koordynowała działania plastyczne z materiałami zebranymi z odzysku. Uczestnicy wykonywali z nich nietuzinkowe pojemniki na rośliny. Powstałe w efekcie wspólnej pracy miniogródki można było zabrać ze sobą do domu.
Na warsztatach dźwiękowych z Hubertem Wińczykiem analizowane były podstawowe tematy oraz pojęcia ekologii dźwiękowej: zamieszkiwanych przez nas środowisk akustycznych, emocjonalnego nacechowania dźwięków, zmian zachodzących w otoczeniu dźwiękowym (ciszy/hałasu/szumu). Poznański artysta poruszył również kwestię dokumentacji środowiska dźwiękowego, prowadzonej pod kątem zmian klimatycznych. Jak zauważyła Agnieszka Gietko, jedna z uczestniczek warsztatów: „była to niesamowita przygoda – założyć słuchawki połączone z mikrofonem, tak bardzo wrażliwym na dźwięk, i zatopić się w otaczający świat tym właśnie zmysłem. Od razu przestała mi pracować już bardzo nadwyrężona myśleniem głowa, a włączyło się czucie, przyjemność i emocje. Dzięki tym warsztatom mogłam też zbliżyć się do świata mojego psa Hacziego, który słyszy dużo więcej niż człowiek”.
Podobnie przeżyciowy wymiar miał zresztą performance (zapis anglojęzyczny na życzenie artystów) Huberta oraz Moniki Wińczyków, powstały z inspiracji cytatem z Pascala Quignarda, francuskiego pisarza i eseisty: „Był taki, czas, gdy mężczyźni i kobiety zostawiali na ziemi same ekskrementy, dwutlenek węgla, trochę wody i odciski stóp” („Błędne cienie”, Warszawa, Czytelnik 2004). Zakładając, że przekroczenie ograniczeń obfitości oferowanej w ramach kapitalistycznego świata może nas prowadzić do jego holistycznego, zmysłowego doznawania – perspektywy bliskiej humanistyce ekologicznej – para artystów, tworząca prehistoryczny duet Monster Hurricane Wihajster, postanowiła ukorzenić swój performance w warunkach braku, jakie towarzyszą sytuacji obozowej. Czerpiąc z tego, co znajdywali, skupili się na dźwięku.
Świst witek, uderzenia ciała o wodę i ziemię, głębokie oddechy z powodu podtapiania czy zmęczenia stały się, jak twierdzą, wyrazem ekspresyjnego działania.
„Te dźwięki mogły też bardziej oddziaływać, gdyż zdecydowaliśmy się na bardzo skąpe światło dwóch lamp czołówek, które powoli skanowały pole jak latarnie morskie (artyści dziękują Joannie Ziemowskiej i Piotrowi Masze za odegranie roli „żywych latarni”). Będąc już na terenie obozu, myśląc i rozmawiając o tym, co zrobimy, poszliśmy w innym kierunku. Choć ciągle obecne były wątki koszenia, mocnego wykorzystywania ziemi i wody, to jednak wydarzenia w trakcie akcji, na polu, okazały się dla nas czymś, co nas entuzjastycznie zbliżyło i połączyło z ziemią w materialnej dosłowności, cielesności i naszej duchowości. Wyszliśmy od linearnego, żywiołowego, a wręcz nieco agresywnego działania z witkami, wykonywanego w trakcie poruszania się na dwóch nogach. Witki cięły ziemię i powietrze, a następnie stały się elementami przekroczenia poprzez kontakt z wodą. Nasza opozycja w stosunku do zwierzęcego świata została w jego efekcie rozbita. Woda sprowadziła nas do odczuwania czterech kończyn, w dzikość. Potem znów nastąpił kontakt z ziemią i połączenie między żywiołami, a wszystkie te fazy okazały się nie tyle pewną drogą rozwoju czy regresu, lecz wieloma obliczami/naturami człowieka, doświadczanymi równolegle. Z powodu dynamicznej ekspresji i ciemności mogło to sprawiać mocne wrażenie, lecz dla nas okazało się niesamowicie pozytywnym, przyjemnym i radosnym doznaniem, którego echo ciągle do nas powraca” (Monster Hurricane Wihajster).
ZAŚLUBINY I PARTYTURY Z ŻYWIOŁAMI
Performatywnego odmłodzenia antropocenu dotyczyło działanie duetu Syrenki (Zofia nierodzińska, Ewelina Jarosz), realizującego queerowy projekt artystyczno-edukacyjny. Nawiązując do ekscesywnej ceremonii ekoseksualnych zaślubin, z którą uczestnicy obozu mogli zapoznać się po obejrzeniu filmu dokumentalnego „Goodbye Gauley Mountain. An Ecosexual Love Story” (2013), opowiadającego historię romansu Beth Stephens i Annie Sprinkle z Appalachami w Wirginii Zachodniej, Syrenki zorganizowały „Zaślubiny z jeziorem Suszewskim”. Polegały one na wspólnym odczytaniu manifestu stworzeń słodkowodnych oraz złożeniu przysięgi miłosnej odpowiedzialności za wodę.
Trzewne zainteresowanie sprawami ekologii w wydaniu syrenim to jednak nie tylko identyfikacja z fantastycznymi stworzeniami, pozwalająca na transgresję ludzkiej natury, ale także szereg praktyk symbolicznych, takich jak kolektywne śpiewanie piosenek, taniec, malowanie, przyozdabianie ciała, a także choreografia. Tę ostatnią Syrenki zawdzięczyły Dobrawie Borkale, artystce o polsko-wenezuelskim pochodzeniu, urodzonej w Nowym Jorku. Chociaż powstawaniu nowych, hybrydalnych gatunków w aurze zaślubin sprzyjała tradycyjna sztuka plemienna, akcentująca sakralny charakter natury oraz dostarczająca integrystycznego impulsu, to jednak w sprofilowaniu tego duetu przeważał sznyt ponowoczesny: inspiracje popartem, body artem, estetyką campową i queerową. W porównaniu z przepychem projektów amerykańskich matek, artystki z Polski świadomie uwypukliły uwarunkowania środkowoeuropejskiego kontekstu: ich ogony wykonane zostały z tektury pokrytej hologramowym materiałem, a fantastyczne imaginarium ziściło się bez większych nakładów finansowych, za sprawą gadżetów zakupionych w tanich sklepach zabawkowych oraz sex shopach.
Borkała to również autorka niezwykłej „Partytury oddechowej dla klimatu”, polegającej na wspólnym wykonaniu serii ćwiczeń oddechowych. Coś tak mało uchwytnego jak żywioł powietrza, stanowiącego subtelne spoiwo wszystkich stąpających po ziemi ludzi, w trakcie tych warsztatów stało się elementem wyłaniającym się w dynamicznym procesie. „Dyrygowane” przez artystkę wdechy i wydechy odzwierciedlały przy tym przygotowany wcześniej oryginalny zapis, przypominający hieroglify zrównoważonego, naprawczego postępowania z naszymi ciałami. Umiejętne balansowanie Borkały między indywidualnym a grupowym oddechem dostrzegła również przywoływana już wcześniej Agnieszka Gietko, która tak skomentowała pracę artystki: „pod batutą Dobrawy «wyoddychaliśmy» wspólną symfonię. Bardzo fajne doświadczenie”.
Budowanie łańcucha społecznych relacji za pośrednictwem żywiołu wody stało się sensem performansu Ady Molendy, edukatorki i animatorki społecznej, związanej z m.in. z poznańskim Stowarzyszeniem „Jeden Świat”.
We wzruszającej relacji Moniki Wińczyk w „Take a Look Without Looking” wybrzmiewają wątki klasowe, a pojęcie sztuki znika, gdyż zostaje rozpuszczone w partycypacyjnym doświadczeniu nadziei: „Utkwiły mi słowa wypowiedziane z ust skromnej artystki: «mój ojciec jest górnikiem, mojej matki ojciec również był górnikiem…». Ada ubrana była w ultramarynową, prościutką sukienkę. Miała rozpuszczone włosy i dobrane pod kolor sukienki sandały. Najpierw przy wannie, która służyła nam za węzeł wodny z kranami, nabrała w kubeczki wody, potem opowiadając swoją historię, przelewała tę wodę z kubeczków do swoich rąk i do rąk osób biorących udział w performansie. Jej głos drżał, olbrzymie emocje wirowały w powietrzu zasłanym słońcem. Kończąc opowieść o górach, wodzie, górnikach, córce i matce, poprosiła o przelanie na jej ręce resztek wody, które wcześniej ponalewała na nasze dłonie, i powiedziała «sprawdźmy, czy dam radę donieść tę wodę do jeziora». Potem nastąpił wspólny spacer nad jezioro. Było może z dziesięć osób. Ada doniosła w dłoniach wilgoć, bez widocznej już wody, jej ręce nie wyschły. Można powiedzieć sukces. Następnie nabrała wody z jeziora, rozdała ją paru osobom i dodała: «nie każdy dostanie wodę»!”.
Ostatniego dnia obozu, mijając ukończony w szaleńczym ciągu minionych dni fresk Daniela Floxxa, przedstawiający zanurzoną w falach słoneczną tarczę, a także potykając się o rozsiane gdzieniegdzie kamienie, na których Teodor Ajder umieścił cytaty z „Polityki natury” Brunona Latoura (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2009), można było udać się na „Pielgrzymkę Poetów” do Lichenia. Została ona zorganizowana przez Ilonę Witkowską, kulturoznawczynię, pisarkę i poetkę oraz Jasia Kapelę, pisarza i publicystę związanego z Krytyką Polityczną, „w intencji zachowania dzieła bożego w jego nieskalanej doskonałości i zatrzymania wynikających z chciwości i pychy niszczycielskich działań człowieka”.
Niech będzie ona podsumowaniem obozowych wysiłków, które wbrew nakreślonym przeze mnie schyłkowym nastrojom, bezczelnie pokazują, że koniec świata przeżywany wspólnie może być nie tylko pożyteczny, ale – niestety i na szczęście – również całkiem przyjemny. Może wcale nie jest aż tak źle z tymi przyjezdnymi, których starsza pani, sprzedawczyni z lokalnego sklepu spożywczego, skwitowała z pobłażaniem: „co oni tam wiedzą o kopalni?”. A wiedzą tyle, że chcieliby, aby Obóz dla Klimatu stał się zaczątkiem transnarodowego ruchu klimatycznego.
KONIEC.
Zamieszczony materiał ilustracyjny dotyczy Obozu dla Klimatu, jaki miał miejsce w Świętnem 18–22 lipca 2018.
CZYTAJ TAKŻE: Długie postscriptum do końca świata, cz. I. Relacja z Obozu dla Klimatu w Świętnem
CZYTAJ TAKŻE: Długie postscriptum do końca świata, cz. II Relacja z Obozu dla Klimatu w Świętnem
CZYTAJ TAKŻE: Nocne motyle bez wieści na wystawie „Lochy Arsenału”. Wystawa „Lochy Arsenału”