Spotkania i niemy plusk
Opublikowano:
15 września 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W postpandemicznym świecie istnieje chyba coś takiego jak potrzeba spotkania. Różne wydarzenia tego lata mnożą się przecież jak grzyby po deszczu.
Organizatorzy festiwali odżyli, odżyli wykonawcy, odżyła publiczność. Ale czy trzeba jechać na odległy nieraz festiwal, by przeżyć spotkanie i towarzyszące mu emocje? Czy nie warto rozejrzeć się dookoła siebie, by odkryć, że szczęście może być na wyciągnięcie ręki?
Bardzo przepraszam za zadanie tak trywialnego pytania, rodem z poradników dla zabłąkanej ludzkości, które również mnożą się na rynku wydawniczym niczym drożdże w ciepełku i – w odróżnieniu od oryginalnych pozycji książkowych – wciąż znajdują nabywców. Ot, potęga marketingu!…
No tak, ono – szczęście – zwykle jest blisko. Szczęśliwi są ci, którzy potrafią znaleźć je w małych rzeczach, w cudzie codzienności. Często zaśmieca się nam głowę rzekomą koniecznością doznania tego i tamtego (tu wymienia się, lub raczej reklamuje, to i tamto), połączoną z obietnicą szczęścia. Trzeba być mądrym, a przynajmniej doświadczonym, by wiedzieć, że często są to obietnice puste – prawdziwe wydmuszki.
Otóż, nie jestem bywalcem i fanem (to dość niepiękne, ale pasujące tu słowo) dużych festiwali.
– Rzecz gustu… – powiedzieliby niektórzy.
– Pana problem! – dodaliby inni.
I mają rację. Na tym skończę wątek podejścia do gustów; wiadomo, o nich się nie dyskutuje. Szanuję za to lokalność, regionalność, tradycję i lubię przyglądać się ludziom, którzy żyją w swoim środowisku, doceniają je, współtworzą, dbają o nie. Są jego żywą częścią.
Wsi spokojna, wsi wesoła
Tego lata miałem okazję przebywać kilka dni na wsi. Podczas mojego tam pobytu, w sąsiednich wioskach miały miejsca dwa odpusty. Święta lokalnych społeczności. Dla czułego obserwatora jest to powód wystarczający, by ruszyć się z miejsca, wziąć ze sobą aparat fotograficzny i utrwalać cuda odświętnej codzienności.
Nie będę w tym miejscu oceniał przepychu kramów, towarów, ich jakości, tworzyw, z których zostały wykonane, wreszcie cen. Wnikliwy czytelnik moich teksów wie zapewne, co o tym wszystkim sądzę.
Dodam tylko nieśmiało, że przechadzając się w poszukiwaniu ujęć, w każdym z dwóch miejsc co najmniej raz usłyszałem i widziałem akcję pod tytułem:
„reklamacja (może raczej: reanimacja) towaru dopiero co zakupionego”.
Na moich oczach okazało się też, że przy próbie chwycenia barwnego helikopterka, jego wirnik został w ręce niedoszłej klientki. Pamiętam niepewny wzrok pani sprzedającej, widzącej, że ja – świadek tej nieszczęsnej katastrofy – mam w ręku aparat fotograficzny. I zwyczajnie, po ludzku, współczułem jej: nie chciałbym być na jej miejscu.
Ja chyba po prostu nie jestem z tej epoki, bo wszystkie sklepy pełne rzeczy niepotrzebnych budzą moją grozę i sprzeciw, który ostatni raz wyartykułowałem (wręcz zamanifestowałem) głośno wczoraj, już w mieście, przed wejściem do dużego sieciowego sklepu znanej marki, pełnego mniejszych i większych przedmiotów, które łączy wspólny mianownik: są zbędne do życia.
Jak można wyprodukować tyle rzeczy? Po co, na co, dla kogo?!
Tęskno mi za rzemieślnikami i rzeczami potrzebnymi, które musiały przetrwać wiele, służąc długie lata przed pierwszą i kolejną naprawą, a w zupełnej i nieczęstej konieczności: wyrzuceniem. Czy stać nas na to, by ślepo i uparcie brnąć w ilość, a nie w jakość? Nawet w dobie recyklingu? Użyję eufemizmu: bardzo, ale to bardzo wątpię…
Wracam na odpust
Mimo momentu w dziejach, który przeżywamy obecnie, a w którym to momencie kościół katolicki ma raczej złą prasę, ja pragnę zakomunikować, że nie wszędzie jest źle. Sądzę nawet, że w wielu miejscach jest dobrze. Dobro jest ciche, nie rzuca się w oczy i nie krzyczy sensacyjnie z pierwszych stron gazet.
Nie znaczy to, że nie ma zła lub że nie należy o nim głośno mówić. Wskazuję tylko, że – na szczęście dla ludzkości – dobro ma przewagę, mimo że nie widać tego w mediach. Niby to przewaga oczywista, ale mam wrażenie, że pewne oczywiste rzeczy zaczynają nam umykać, bo nie istnieją w oficjalnym, jak to się mówi – i tu kolejne „staropolskie” słówko – mejnstrimowym przekazie.
Święta patronalne w parafiach, w których uczestniczyłem, zdają się potwierdzać, że społeczność lokalna posiada wiarę i nie waha się jej używać. To niekoniecznie jest staroświeckie lub cofające do średniowiecza. Można być człowiekiem wiernym miłości, wiernym nadziei i wiernym wierze, a jednocześnie nowoczesnym, świadomym i mądrym. Tak twierdzę. Znam takich ludzi.
A po kościele – czas na spotkania. Na uśmiech, rozmowę, przechadzki po kramach. To zostaje w pamięci na całe życie.
Dziecięciem będąc, nie raz dostałem wiatraczek (takich już nie wykonują – wiem, gdyż w ich poszukiwaniu przeszedłem wszystkie stargany) i jojo albo, częściej, ten „magiczny” przedmiot („piłeczkę”) na gumce (jak to się nazywa?), który nie wymagał do skutecznej zabawy aż takiej zręczności. W tym roku nabyłem kopię tego przedmiotu. Użyłem sformułowania ”kopię”, bo to już chyba nie to samo, choć wygląda bardzo podobnie. A może tylko moje oczy widzą w tej zabawce co innego niż oczy dziecka? Jak mawia klasyk: chyba na pewno…
Dzieci i ryby głosu nie mają
Choć podobno dzieci głosu nie mają, słyszy się je przy straganach nader często. I to one miewają, przy okazji odpustów, swoje pięć minut. Trzeba jednak przyznać, że od kilku lat przekrzykują je wszechobecne pieski na baterie, które szczekają tak długo, aż bateria wyleje.
Okazuje się jednak, że i ryby mogą mieć swoje pięć minut. I to takie nieżywe już ryby. Tu dygresja obyczajowo-językowa: zauważyłem tendencję bardzo ciekawą. Kiedyś zwierzęta zdychały (nawet psy – przyjaciele ludzi), teraz umierają (nawet „zwykłe” ryby). To nadaje powagi temu procesowi. Naturalnemu procesowi, który jednak zdarzał się nie raz i nie dwa z nienaturalnej przyczyny. Wreszcie zrobiło się o tym głośno. I dobrze! I oby na tym się, tym razem, nie skończyło.
W świecie przyrody dobro polegałoby na niezaburzaniu naturalnych procesów. Pokłosiem działalności ludzkiej jest odchodzenie od naturalności. Niekiedy drastyczne. Na przywrócenie stanu równowagi dynamicznej potrzeba lat. Przyroda jest dobrem, które niszczymy systematycznie, ustawicznie, z uporem maniaka, codziennie, wciąż nie rozumiejąc, że to działanie autodestrukcyjne.
Czy głośno jest, kiedy nie oddamy do recyklingu opony, tylko wrzucimy ją wprost do rzeki? Czy głośno jest, kiedy zamiast na gratowisko telewizor powędruje do lasu, by i zwierzęta mogły sobie popatrzyć na cuda ludzkiej techniki, często „rozprute”, z resztkami elektroniki na wierzchu? Czy głośno jest, kiedy kupujemy i za chwilę wyrzucamy kolejną zbędną plastikową zabawkę na baterię (nawet bez wylanej baterii w środku)?
Wreszcie, czy głośno jest, kiedy Jaś wyrzuca papierek od cukierka na trawnik? A później, gdy ten sam Jan, już dorosły, jeśli w ogóle zdecyduje się coś z tym metaforycznym papierkiem zrobić, to bywa to… zamiecenie go pod dywan?
Ja nikogo nie osądzam. Nikogo nie usprawiedliwiam – nawet siebie. Ale często zaczyna się od papierka. Dlatego uparcie apeluję o poszanowanie przyrody! Mądre wybory na co dzień. Każdego z nas z osobna i wszystkich razem (społeczeństwa – lokalnego i rozumianego jeszcze szerzej). Apeluję o opanowanie zbędnych, podsycanych wszechobecnymi reklamami, konsumpcyjnych zapędów. Dla dobra nas wszystkich. Kto nie szanuje przyrody, nie szanuje swojego życia, o przyszłych pokoleniach nie wspominając.
Odra to temat rzeka. Ile jeszcze wody musi upłynąć, nim przestaniemy lać wodę na temat ochrony przyrody i weźmiemy się za poważne działania w tym zakresie?!
Brak mi słów… – a więc na dziś już może starczy.
Sprostowanie do mojego artykułu z dnia 4 sierpnia br.:
Otrzymałem miłą informację z Wielkopolskiego Parku Etnograficznego, że mniejsza liczba wystawców w tym roku wynikała z przyjętego scenariusza przedsięwzięcia. A ten zakładał, że nie będą zaproszeni ci rękodzielnicy, którzy nie odnoszą się bezpośrednio do tradycji. Dziękuję za wyjaśnienie! DT