fot. R. Sto

Życioksiążka, czyli historie domowe

„Potomkowie Olendrów. Opowiadania o ewangelikach z Konina” Damiana Kruczkowskiego wraz z książką „Zerwane ogniwo. Ewangelicy na ziemi zagórowskiej” tworzą cykl, podejmują podobne tematy, „odwiedzają” podobne okolice, czyli pradolinę Warty od Konina po Pyzdry i Zagórów. Książka Kruczkowskiego napisana jest z pasją, poświęcona ziemi, regionowi.

Właściwie za jej streszczenie wystarczyć może jej motto,  które brzmi: „Karmiła was jedna rola/ Owiewał jeden wiatr/ Obmywała jedna woda/ Wychowywała jedna ziemia…”. Autor spisując rodzinne historie, uprawia coś, co nazwać możemy oikologią, czyli badaniem, którego przedmiotem jest oikos, pojęcie w starogreckim oznaczające  „dom”, „domostwo”, „siedzibę”, „rodzinę”, „ojczyznę”.

 

Czym jest oikologia? W dużym skrócie, to nauka o domu. Ale nie tylko, również o miejscu, społeczności, lokalności. Dom jako konstrukcja w sensie technicznym, pojęcie filozoficzne, społeczne i jego twórcza realizacja w literaturze i psychologii. Definicja domu na poziomie ogólnym, powszechnym, rzekłbym nawet ogólnikowym oraz dom w sensie bardziej ścisłym, bo odnoszącym się nie tyle do społeczności i lokalności, ile przede wszystkim do pojedynczej ludzkiej indywidualności wyznaczającej granice domu głównie w (z)rozumieniu psychologicznego konstruktu jednostki (Jacek Hnidiuk, „O domu raz jeszcze”).

„Życioksiążka”

fot. materiały prasowe

Podobnie jak w swych tekstach zamieszczonych we wspomnianym „Zerwanym ogniwie”, tak i w tym autorskim tomie Damian Kruczkowski, pisząc o potomkach Olendrów, tworzy „życioksiążkę” – zapis biografii; ocala je od zapomnienia, zniknięcia i z pasją przywraca ów oikos – świat, rodzinny, lokalny, domowy, który w wyniku działania tzw. wielkiej historii uległ wymazaniu. Owo wymazanie związane jest przede wszystkim z konsekwencjami, jakie przyniosła druga wojna światowa, która spowodowała, że pochodzenie olenderskie czy wyznanie ewangelickie stałe się potencjalnie stygmatyzujące.

 

Niezależnie od tego, że Olendrzy przybyli na te ziemie jeszcze przed rozbiorami, zostali wciągnięci najpierw w nazistowską maszynę ustanawiania Wielkiej Rzeszy, a po wojnie, w PRL, podporządkowani polityce, która tworzyła mit monolitycznej polskości „polskości”, pomijając mniejszości etniczne.

I tak przez cały okres PRL pamięć o Olendrach zanikała, domy i cmentarze obracały się w gruzy. Często sami potomkowie Olendrów tracili świadomość swojego pochodzenia. Zostawało po nich niewiele – fotografie, zarówno te w albumach rodzinnych, jak i te nagrobne, czy dziwnie brzmiące nazwiska.

„Mikrohistoria szczegółu”

Czytając różne teksty tego autora, widać, że Kruczkowski stworzył już swoją własną metodę, nazwać ją można „mikrohistorią szczegółu”, gdyż spisując biografie, historie rodów, często rozpoczyna je, „owija” właśnie wokół jakiegoś drobiazgu: zdjęcia, anegdoty, przedmiotu. Książkę otwiera rozdział „Dziesięć kur Edmunda”, mamy też rozdziały: „Brosza Luizy”, „Pani z granatowego seicento”, „Marynarz Jan”, „Młot i ćwieki mam gotowe”.

 

W przypadku historii rodziny Hypś owym początkiem mikrohistorycznego śledztwa było wydarzenie z biografii autora.

W liceum był on uczniem Henryki Hypś i intrygowało go brzmienie jej nazwiska. Co ciekawe, to też część mojego doświadczenia biograficznego, podobnie jak Damian Kruczkowski byłem bowiem uczniem pani Henryki Hypś, tyle że wcześniej, w szkole podstawowej. Podobnie jak jego intrygowało mnie brzmienie jej nazwiska. Więc czytając historię jej rodu (i jej samej), dzięki książce Kruczkowskiego domknąć mogłem coś, co intrygowało mnie w czasach podstawówki. I w ten sposób doświadczyć tego, w jaki sposób dochodzi do zapomnienia, które nawet wymazuje fakt samego zapominania, oraz jak wielkiej pracy trzeba, aby przeszłość mogła przemówić.

 

Opowieści Kruczkowskiego cechuje wielka dbałość, swoista czułość i czujność, autor stara się odtworzyć nie tylko fakty historyczne, ale także otoczenie, relacje społeczne – światy, jakie wyłaniają się z opowiadanych i odtwarzanych historii

Może pewnym tropem w wytłumaczeniu tej specyficznej metody jest zwrócenie uwagi na wykształcenie autora – jest on formalnie socjologiem, choć dziś raczej spełnia się jako historyk regionalista.

Ocalić od zapomnienia

Warto zauważyć, że praca wydobywania z zapomnienia, którą podejmuje Damian Kruczkowski, to nie tylko praca historyka, praca pióra, ale także działania w ramach stowarzyszenia Frydhof, które przywraca między innymi pamięć o dawnych ewangelickich cmentarzach. W prezentowanej książce czuć obecność tej aktywności, widać, że autor nie siedział tylko w archiwach, nie ograniczył się do przesłuchiwania nagrań ze świadectwami. Czuć tu też „teren”, karczowanie krzewów i wycinanie chwastów na porzuconych cmentarzach, wędrówki po zarośniętych ścieżkach i drogach czy wreszcie odwiedzanie rozpadających się ruin domostw czy kościołów.  

 

Widoczne jest też to, że był to tom pisany w dialogu, tworzony dzięki rozmowom z potomkami Olendrów i ewangelikami żyjącymi dziś na ziemi konińskiej, którym autor dziękuje za to, że podarowali mu to, „co jest istotą tej książki – swoje wspomnienia, opowieści, historie”.

Stąd też przekrojowość snutych opowieści – to nie tylko historie ludzkie, to także historie przedmiotów, krajobrazów, dawnych praktyk i obyczajów. To też powoduje, że choć tak wyraźnie zaznaczone jest w podtytule religijne określenie opowiadanych historii, to owa kwestia wyznaniowa nie dominuje, nie staje się jakimś prostym kluczem, który otwiera wszystko. Jest raczej pewną nicią, która przenika, splata omawiane biografie osób i rodzin, ale nie przytłacza.

 

Tom Kruczkowskiego to swoista żywa archeologia biograficzna, dzięki której to, co niegdyś bliskie, staje się na powrót znane, wydobywane jest z niepamięci. Olendrzy i ich potomkowie przestają być egzotycznym określeniem na „obcych”, ale stają się na powrót sąsiadami, współmieszkańcami Konina, Zagórowa i okolic.

Jedną z największych zalet omawianej książki jest to, że  Olendrzy i ich potomkowie wydobyci zostają z niepamięci, a zarazem nie są „egzotyzowani”, nie stają się częścią opowieści „etnicznej”, „religijnej”, „cepeliowskiej”. Damian Kruczkowski pisze „życioksiążkę” z pełną świadomością, że życie, opisywane biografie, historie rodzin są zbyt złożone, aby je do wspomnianych etykiet sprowadzać, gdyż:

 

Dom to także rodzimy język, w którym myślimy nawet po wielu latach mieszkania za granicą lub do którego podświadomie wracamy w momentach dla nas traumatycznych. Może niemal za paradygmat uznać moglibyśmy stwierdzenie, że z domu nie wychodzimy nigdy, on jest w nas i wraz z upływem lat coraz bardziej marzymy, by do niego powrócić głównie fizycznie. Do zapachów, smaków, osób, które odeszły, ale także do namacalnych miejsc. Na szczęście dzięki pamięci dom będzie w nas zawsze, przede wszystkim jako idea (Jacek Hnidiuk, „O domu raz jeszcze”).

 

Publikacja sfinansowana ze stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
5
Świetne
Świetne
14
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0