Mętna kipiel. Poezja Andrzeja Ogrodowczyka
Opublikowano:
2 kwietnia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Andrzej Ogrodowczyk, tragicznie zmarły poeta, to kapłan celebrujący wewnętrzne rozproszenie, mentalne pognębienie, smutek. W dużym stopniu niezdolny do radości, jakby nie mógł znaleźć dla niej wyrazu czy odpowiedniej formy.
ZARYS SYLWETKI
U Samuela Becketta w dramacie „Partia solowa” – którego Andrzej Ogrodowczyk (podobnie jak Gombrowicza) darzył wielką estymą – znajdziemy zdanie: „Za oknem zupełny mrok. Nie. Niezupełny. Zupełny mrok nie istnieje” (przeł. A. Libera). W świecie poezji Ogrodowczyka istnieje właśnie taki niezupełny mrok: ciemność, z której coś się wychyla, jakiś refleks spojrzenia, snop światła, wiązka odbitej gwiazdy – by za moment zapaść się w noc.
Ale zacznijmy od faktów podstawowych. Andrzej Ogrodowczyk urodził się 23 grudnia 1952 roku w Turku. W 1977 roku ukończył studia w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W tym samym roku debiutuje w prasie jako krytyk literacki; z czasem zaczyna publikować wiersze. Współpracował z „Gazetą Malarzy i Poetów”, był laureatem Konkursu Poetyckiego im. Romana Brandstaettera (1987). Uwieńczony Laurem Klemensa Janickiego (1994). Pasjonował go alpinizm rowerowy. Zmarł tragicznie. Utonął na gliniankach na Świerczewie – 8 września 2002 roku. Jego ciało znaleziono dwa dni później.
NIE WSZYSTKO ZOSTAŁO SKOŃCZONE
Bohater wierszy tomu „Zanim pochłonie” często schodzi niżej, pokonując kolejne schodki pustki i beznadziei – z wiarą, że dotrze do miejsca, z którego nie będzie odwrotu. Nie pozostanie nic za nim, nie będzie czekało nic przed nim. Będzie w środku niczego. Jak u Becketta w noweli „Koniec”, w której bohater „nie ma ani odwagi się skończyć ani dość siły na to, aby ciągnąć się dalej” (przeł. A. Libera).
Choć gna go jakiś wewnętrzny impuls – i ledwo dostrzegalna nadzieja, że gdzie indziej, być może, będzie trochę lepiej; choćby trochę.
Jego chorobą jest zobojętnienie, postępujący stupor beznadziei.
Jaki jest naprawdę? Nie wiemy. Cierpi, gdy go urabiać i lepić na modłę pozera cierpienia. Za Witoldem Gombrowiczem mógłby powiedzieć: „Wiem przynajmniej, kim nie jestem”. Przeczytajmy wiersz „Nie jesteś samotny”:
Nie bój się,
Nie jesteś samotny
Pochylona wiatrem oliwka
Dźwiga smutek ziemi.
Jedynie łza zdolna jest nasycić w tym świecie pragnienie głodu.
NAZYWAŁEM SIĘ FRANZ KAFKA
W wierszu „Marzenie przedwieczorne Franza Kafki”, czytamy:
Marzenie przedwieczorne Franza Kafki:
Stać się kamykiem,
Który spokojnie
Idzie na dno.
Bohater wierszy Ogrodowczyka sumiennie pozbywa się kolejnych złudzeń, szala jego rozczarowań przechyla się w dół, potrzeby ograniczają się tylko do podstawowych.
Te wiersze są niespokojne jak poeta, który je pisał. Rozedrgane, nerwowe, pełne niepokoju, wyczekiwania na moment uśpienia, letargu, niebycia. Tutaj ktoś obcy może oddychać w twoim oddechu. Świat ograniczony do prymarnych barw, podręcznych przedmiotów, koniecznych czynności. Skadrowany wolno, choć gwałtowność jego prostoty i oszczędny minimalizm rezonują oczekiwaniem na coś, co może się stać, a to już wystarczy, aby zburzyć spokój mechanicznego trwania.
Jeżeli coś tu kogoś wypełnia, to najpewniej noc oczy – zdziwione, na poły senne, zapadające się w inne braki. „W kurzu spokojnie śni czas” – czytamy w wierszu „Najszczęśliwszy dzień w życiu Franza Kafki”. Przypadkowe przedmioty dodają mu odwagi. Być może jest tak, że im więcej o rzeczach myślimy, tym szybciej one znikają?
Zapomniał. Nawet to, że nie ma już nic.
Zapomniał.
Andrzej Ogrodowczyk stoi w cieniu Franza Kafki. Dobrze mu tam. Może chowanie się w cieniu wybitnych pisarzy jest usprawiedliwieniem dla naszych słabości?
Może nasze słabości lepiej czują się w cieniu roztrzaskanych myśli, bijących o głowę jak ptaki uderzające o świetliste szyby? Któż to wie?
Czy chłód wobec siebie nie jest wołaniem o ciepło, uwagę, obecność? Najczęściej pojawiającym się słowem w ostatnim tomie Ogrodowczyka jest „otchłań”, a potem: „sen”. Otchłań, sen, zapomnienie – „tak objawia się tęsknota za śmiercią”.
Nieustanne zagrożenie ze strony świata i innych powoduje, że nie ma się wyboru. Równowaga, jeśli nawet dana na chwilę, szybko przemija, a skaza rośnie.
Każdy szelest,
Każde spojrzenie zwrócone ku niemu,
Każda fotografia w ramie wystawowej
Są dla niego ważniejsze,
Niż on sam.
ZANIM POCHŁONIE
Człowiek wychodzący ku nam z poezji Ogrodowczyka jest nieposkładany. Rozbity. Osiągnął punkt, z którego nie widać już żadnego „potem”. Najbardziej krytyczny moment to chwila, kiedy pragnienie odejścia jest silniejsze niż wstyd, że chce się porzucić życie, naturę, świat. Że śmierć interesuje nas już nie tylko jako temat, ale jako konkretne działanie.
Mógłby za Kafką zapytać: „Jak cieszyć się światem poza chwilami, kiedy się ucieka od świata?” (przeł. A. Szlosarek). Andrzej Ogrodowczyk to kapłan celebrujący własną biedę. Wewnętrzne rozproszenie, mentalne pognębienie. Smutek. W dużym stopniu niezdolny do radości, jakby nie mógł znaleźć dla niej wyrazu czy odpowiedniej formy, jakby sięganie w głąb siebie wiązało się tylko z dotykaniem ciemnej strony.
Tylko piękno, na moment, odwodzi nas od rozpaczy. Tylko ono. Może tylko dlatego warto żyć? „Jesteś jedyny, żywy”:
Tutaj, gdzie umarli żywią anioły swoim światłem,
Nie ma już tła.
Jesteś jedyny, żywy,
Gęsty cień drzewa.
Wszystkie cytaty z wierszy Andrzeja Ogrodowczyka za wydaniami: „Jabłuszko ziemi”, Poznań 1992; „Nazywałem się Franz Kafka”, Poznań 2000.
CZYTAJ TAKŻE: Po stronie wierszy. „Wolny wybór. Stulecie wierszy 1918–2018” Piotra Śliwińskiego
CZYTAJ TAKŻE: Na jednego solistę. „Karaoke” Dawida Junga
CZYTAJ TAKŻE: Przy wierszach, przy tomach („Nowe wiersze wybrane”)