fot. Anna Kędziora

Odzyskuję język dzięki poezji

Wspólne czytanie wierszy jest ostatnimi czasy tym, co pozwala swobodnie wymieniać się myślami, rozrywać czas na przyjemne, dryfujące pasma podczas wspólnego wieczoru na dywanie. Robimy to w różnych ludzkich konstelacjach – z osobami aktywistycznymi, studentami, ludźmi, którzy po prostu mają ochotę spróbować.

To trochę zerwanie ze szkolną niechęcią do interpretowania niezrozumiałych wersów. Jesteśmy dziś starsi, pozwalamy sobie na dryf, wspólne rozważania, orbitujące wokół tematów, które nas obchodzą. Pozwalamy sobie na wielości i błędy interpretacyjne, rozmawiamy o nich bez tego okropnego stresu grożącej nam oceny.

Poezja, mistrzyni interdyscyplinarności, wpuszczania powietrza nie tylko na poszatkowaną wersami kartkę, ale i do naszych umysłów, po prostu robi nam coś dobrego. Więc dajmy jej się poprowadzić, tym razem nad zatokę. To fragment dłuższego utworu, jego tytuł to „Cenotaf”, autorem James Schuyler, tłumaczem Piotr Sommer.

 

3. BRZEG O PORANKU

Idę na brzeg z kubkiem kawy.
Świta.
Niebo jest czerwone.
Wschodzi słońce.
Od tamtej strony woda oślepia.
Od tamtej jest opylona snem.
Od tamtej lśni tak świeżo jak zheblowany nożem wiór ołowiu.
Zatoka pokryta jest skórą.
Pęcznieje ale nie pęka, jak w szklance pełnej wody.
Skórę zatoki i moją grzeje słońce.
Przesuwające się powietrze jest rozrzedzone i zimne i chłodzi kubek.
Kawa wystygła.
W trawie małe grube szarobrązowe ptaki przeskakują z cienia do cienia.
Owies pastewny dojrzał i ma teraz wąsy.
Omiata go słońce.
Rozświetla go.
Ta rozchwiana trawa pokłada się teraz jak kępy drutu.
Nie jest tym czym była.
Brzegi zatoki są najwęższe podczas przypływu.
Teraz jest odpływ.
Wodorosty mają bąblowate strąki które przypominają ziarna kawy.
Z ciszy wypływa motorówka.
W kubku zostają zacieki po przypływach.
W tej jasności łódź jest ciemną, ociosaną tępo bryłą.
Cały czas się zbliża.
Słychać warkot.
Przepływa przez światło i robi się biała.
Dwie rozwijające się liny trzepoczą i koziołkują i ta ich czynność dokłada się
do tarć między wodą a powietrzem.
Zatoka to 1) continuum i 2) odmiana.
Postać człowieka w łodzi jest idealnie pomniejszona.
Wrona się śmieje.
Silnik się krztusi.
Łódź zakręca.
Fale splatają się w węzeł który rozpada się i tonie.
To drobne zawirowanie kończy się i rozpływa.
Silnik zwalnia i rzęzi.
Postać w łodzi odwraca się, przesuwa o krok, pochyla nad zbezczeszczonym i zaniedbanym
grobem i wyciąga zimnokrwistą furię schwytaną w sieć na homary.
Pancerz i kleszcze miotają się i kłapią, są krzykliwie pocętkowane.
Pstrokata skorupa wypchana słodkim mięsem.
Łowca homarów odwraca do ciebie twarz ze zwietrzałego kamienia, która kruszy się w uśmiechu.
Ceny rosną, bo połowy spadają.
Zakłada przynętę i wrzuca sieć do oceanu.
Astmatyczny silnik krztusi się i wraca do chrapliwej normalności.
Łódź odpływa i z wolna robi się niebieska.
Kubek do kawy znalazł sobie miejsce na występie skalnym długości stopy.
Resztka kawy jest zimna, gorzka, ziarnista i smaczna.
Powietrze już się nie przesuwa.
To bryza ale przypomina wiatr.
Gniecie zatokę i wpycha ją w skalistą kieszeń.
Wzburzona zatoka próbuje się wygładzić.
Gdyby była bibułką, trzeba by ją zwilżyć i wyprasować.
To znacznie więcej niż wilgoć.
Jakie mnóstwo wody.
Szczeka mewa.
Niemowlę odszczekuje.
Trzy wrony lecą załatwiać swoje opalizujące sprawki.
Słońce jest już dostatecznie wysoko by przybrać wygląd kogoś, kto zgarnia z dworu pranie.
Suszy wyprane rzeczy.
Wyobraź sobie że znajduję w trawie kość i mówię że to jedna z kości Marca Blocha?
To nie byłaby prawda.
Nie, to nie byłaby prawda i ocean nie jest jego grobem.
Dostojny, wspaniały i dobry:
To jego cenotaf.

Prawo do bycia czasownikiem

Jest w tym fragmencie mnóstwo wątków, o których na zajęciach pod patronatem humanistyki środowiskowej czy przyrodniczej można mówić co najmniej dwie godziny (sprawdzone!). Schuyler jest jak malarz układający obraz z elementów wyłapywanych przez kolejne zmysły – skoro kawa, to jej smak, zimno wystygniętego płynu, być może chropowatość skały, w której umościł się kubek. Jest tu warkot motorówki i chłód wody, wiatr. Więcej, mocniej: zatoka nie jest u Schuylera tłem, jest równoległą istotą, której skóra marszczy się i jest ogrzewana słońcem – tak jak skóra człowieka.

 

Mimo że poeta opisuje zatokę rzeczownikami: continuum, zmiana – to wiemy, że zatoka dla Schuylera rzeczownikiem nie jest. Po prostu i poeta, i tłumacz pracują w językach rzeczownikowych, którym (moim zdaniem) zachwycająco próbują na chwilę uciec.

Już kiedyś na tych łamach pisałam o myśli, która daje zatoce być osobą, zmienną, ruchliwą, czasownikową – to myślenie rdzennego ludu Kanady, Potawatomi, opisane przez Robin Wall Kimmerer w „Pieśni ziemi”. To danie prawa do bycia czasownikiem odbywa się również w przypadku homara – zimnokrwistej furii, która cała jest wściekłością i ruchem, mimo że dla człowieka to po prostu „pstrokata skorupa wypełniona mięsem”. Ten kontrast wydaje mi się zamierzony, jest jak policzek dla antropocentrycznych ścieżek myślenia: z jednej strony homar to ruch, furia, istota świadoma zagłady, z drugiej – po prostu mięso.

Czy ta subtelnie zaznaczona, ale niebywale mocna werbalnie różnica jest też daniem znaku – świat oglądamy z co najmniej dwóch perspektyw: ludzkiej i nie-ludzkiej? Trudno się od tej myśli uwolnić, bo dalej jest coś, co z ukojenia poranka smakującego gorzką kawą na podniebieniu nas wyrywa – nagła, trafna, współczesna refleksja: „ceny rosną, bo połowy spadają”. Schuylerze! Co wiesz o naszym dzisiaj? O przełowieniu oceanów, wymieraniu gatunków, hodowli łososi, utracie dzikich ryb?

Człowiek idealnie pomniejszony

Słońce Schuylera jest kimś, a człowiek wreszcie zna skalę – jest „idealnie pomniejszony”. O tych dwóch sprawach – oku i pomniejszaniu siebie – pisze Maciej Boenisch, filozof i przyrodnik, co pewnie nie pozostaje bez znaczenia:

 

„Pod jego [Schuylera] piórem zasłyszane fragmenty rozmów, zapamiętane ze spacerów pejzaże i kwiaty przeplatają się z przebudzonym właśnie wspomnieniem, tworząc – choćby na krótką chwilę – obraz, w którym każdy element ma swój czas i swoje miejsce. To coś więcej niż tylko sprawnie zrobiony kolaż. Schuyler – kiedy tylko może – stroni od mocnego akcentowania swojej artystycznej woli; sprawia raczej wrażenie, jakby nie chciał się narzucać samemu sobie albo światu. Polega na intuicji i uważności”.

Czas uchwycony

Czas jest tu niebywale uchwytny, osoby, z którymi czytamy „Cenotaf” na warsztatach, mówią, że czują, jakby stały obok, oglądały to, co nam Schuyler po kolei wyciąga słowami z przestrzeni. Niemal sięgamy ku wodzie, by wygładzić jej zmarszczki ręką, pijemy tę kawę i godzimy się na cięcia nożem – zbezczeszczony grobowiec homara, ciemność tępej bryły motorówki, która może być przecież również ciemnością zapowiadająca śmierć. Oślepia nas jasność mgieł, słońca, wody. Zastanawiamy się, czy zatoka, ocean są cenotafem (symbolicznym grobowcem) Marca Blocha, ale też przecież homara? I nagle bum.

Ktoś mówi:

 

„rozumiem, słucham, jak was to zachwyca, ale nie mam zgody w sobie. Przecież ten fragment to banał. Ta kawa, proste słowa, zdania. Tu nic nie ma”.

 

Ten komentarz uznaję za niedyskutowalny, bo radykalny. Trudno zgodzić się, jeżeli ktoś kwestionuje absolutnie wszystko. Ale zastanawiałam się, gdzie może tkwić podstawa takiej oceny Schuylera.

Wiersze na sprzedaż

Przeczytajcie jeszcze raz cały trzeci fragment „Cenotafu”. Dajcie się ponieść, spróbujcie poczuć, znaleźć się w tym widoku. A potem to uczucie opisać. Tak zrobiliśmy i w naszej warsztatowej rozmowie między różnymi spostrzeżeniami pojawiały się słowa-zgrzyty.

„Mindfullness”, „uważność”, „kąpiel zmysłów”. Co jest w nich zgrzytającego? Ano potencjał handlowy. Wypowiadając je, od razu mam poczucie, że zaczynam mówić językiem czyjejś korzyści, że wchodzimy na rynek usług polepszających nasz dobrostan (znów kalka!).

Ktoś na dźwięk słowa „mindfullness” chichocze. Robi się niezręcznie, bo czy ten wiersz można sprzedać ideom typu: cisza i spokój, znajdź swoje miejsce, pij instagramową kawę nad ciałem zatoki? Można, i to całkiem łatwo. O czym to świadczy? Moim zdaniem o tym, że sprzedaliśmy pewien zasób emocji ukrytych pod tymi słowami.

 

Warto zaobserwować, jak łatwo wpadamy w koleiny osłuchanych narracji. Na przykład związanych ze sposobem odpoczynku, który został przez ileś osób spieniężony. To nie jest o tym, czy to spieniężanie jest dobre czy złe.

Trudno zarzucać pięknym miejscom w górach, nad jeziorem czy nad morzem, że reklamują się potencjalnością odnalezienia siebie, czasu, spokoju, no i tej pysznej kawy. Chodzi mi o warstwę słowną, o to, jak rozmawiając o wierszu, czuliśmy się czasem jak w reklamie, jak na instagramowej rolce. Może to jest tylko moje odczucie, to bardzo prawdopodobne, ale czuję, jakby wszystko wokół mnie – stany, odczucia, widoki, krajobrazy, spacery, droga do pracy, wyjście do kawiarni – funkcjonowały jako zaprogramowana, NAZWANA dekoracja. Czasem trudno mi się z tego poczucia uwolnić. Nic nie jest niewinne, bo wszystko nazywam i są te nazwy kalkami; już nawet nie wiem, które słowa są moje i czy jeszcze takie istnieją.

Kto nam kradnie język?

Czy to jest właśnie to zawłaszczanie języka przez ekonomię, o którym pisał Tomasz S. Markiewka? Przez komercję, kapitał, a być może po prostu przez nadmiar komunikatów, obrazów, opowiadania w sieci o tylko pozornym byciu tu i teraz? Kawa to rytuał, dla wielu namacalny, plastyczny, osobisty. Ale też zdegradowany przez miliony obrazków na insta (a może kawy nie da się zdewaluować, pytam jako kawoszka?).

 

Czterdzieści lat temu poeta pił kawę nad zatoką i wiedział, że to mnóstwo wody nie może być rzeczą.

Dzisiaj szukamy słów, opowieści, która nas uratuje przed katastrofą klimatyczną, odzyska dla nas słowa zawłaszczone przez mechanizmy sprzedażowe, spróbuje odwrócić antropocentryzm, zwróci nas ku istotom nie-ludzkim, poprowadzi nas przez kryzys w najlepszym ze światów. Przyglądajmy się sobie za każdym razem, kiedy pojawia się ten zgrzyt. Kiedy w lesie dotykając drzew, zamiast analizować ich fakturę i ciepłotę, wyświetli nam się na wewnętrznym ekranie słowo „uważność”. Przeanalizujmy je. Ono nie jest złe. Ale jakie jest, gdzie nas prowadzi?

Wielki zachwyt

Wielki zachwyt Schuylera nad zatoką: „jakie mnóstwo wody”, przypływy i odpływy kawy w kubku, pokładająca się trawa, słońce suszące pranie – to jest piękne, napisane przez człowieka o wspaniałej wrażliwości, który w dodatku (przypis biograficzny) chwilowo nie spędza czasu na leczeniu ataku choroby w szpitalu psychiatrycznym. I wszystkie odczucia, kiedy siedzieliśmy wspólnie w sali i czytaliśmy, i opowiadaliśmy sobie o wierszu – były jednak prawdziwe.

Ktoś napisał po powrocie do domu: „tego właśnie potrzebowałam”. Być może przewrotnie, poezja pokazała, że była tu pierwsza, że zna nas na wylot i całym tym mindfullnessem możemy się wypchać, bo nie ma znaczenia etykieta uważności, wobec zatoki pokrytej pomarszczoną skórą, wobec zimnej kawy w kubku. Bo poziom banalności jest tu zerowy, a słowa poezji mają wyjątkowo wielką, ocalającą nas i siebie moc.

 

Biblioteczka

Cały utwór „Cenotaf” znajdziecie w tomie „O krok od nich” – wyborze wierszy poetów amerykańskich w tłumaczeniu i układzie Piotra Sommera. Tomiszcze jest grube, warto je mieć, wydał je niezawodny Karakter. Za użyczenie fotografii do ilustracji tekstu dziękuję Ani Kędziorze – kiedy czytam „Cenotaf” widzę zawsze w wyobraźni „skórę” zatoki – pomarszczoną, gładką, podatną na działanie prądów i wiatru. To bardzo kojące.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
3
Świetne
Świetne
3
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0