fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Planeta Konin. Kultura w służbie zmiany regionu

Rozmowa z Miłosławą Stępień aktywistką ekologiczną i regionalną, członkinią CEE Bankwatch Network.

Andrzej Wojciech Nowak: 16 stycznia w „Oskardzie” odbyło się spotkanie „Planeta Konin. Kultura w służbie zmiany regionu”, które pani moderowała i współorganizowała. Dlaczego tytuł związuje kulturę z transformacją regionu pogórniczego?

Miłosława Stępień: Wynika to przede wszystkim z pierwszego członu tytułu. Nawiązaliśmy w nim do „Planety Petrila” (reż. Andrei Dăscălescu, film dostępny do obejrzenia w HBO MAX – przyp. AWN), w którym kluczowe jest odwołanie się do kultury, budowanie narracji na temat regionu i transformacji. Spotkanie zrodziło się z oglądania filmu i z kontaktów z aktywistami i artystami Doliny Jiu w Rumunii.

 

AWN: Czyli współpracowaliście wcześniej?

MS: Tak, stąd wzięliśmy w ogóle pomysł na to wydarzenie. Pamiętam, jak pierwszy raz skontaktowały ze mną się organizacje na poziomie krajowym zajmujące się odchodzeniem od węgla i ich pierwszy pomysł na wydarzenie w Koninie też dotyczył kultury, ale był na tyle abstrakcyjny, że wtedy im to odradziłam. Byliśmy na etapie, kiedy w ogóle nie było można jeszcze prowadzić rozmów na temat odchodzenia od węgla.

 

Agata Kuźmińska, na zdjęciu artysta Ion Barbu (Planeta Petrila) i Grzegorz Przebieracz, górnik z Konina, jedna z osób działająca na rzecz zachowania koparki Dolores

Agata Kuźmińska, na zdjęciu artysta Ion Barbu (Planeta Petrila) i Grzegorz Przebieracz, górnik z Konina, jedna z osób działająca na rzecz zachowania koparki Dolores

Świadomość lokalna musiała się zmienić, trzeba było przekonać ludzi, że rozwój regionu czy miasta może być powiązany z zamknięciem górnictwa i energetyki.

To nastąpiło dopiero parę lat później. Pierwsze spotkanie w Koninie zrobiliśmy na temat przyszłości regionu i już wtedy odbyła się też rozmowa o kulturze, budowaniu wizji. O tym, jak sobie wyobrażamy to, co jest i to, co nadchodzi. Podjęliśmy próbę przekroczenia pewnej obowiązującej narracji. Dzięki temu właśnie w późniejszych latach powoli zaczęliśmy rozmawiać inaczej. Poprzez taniec, fotografię, sztukę, pisanie, najróżniejsze formy można rozmawiać w inny sposób niż tylko politycznie na temat zmian, które nadchodzą, i o tym, co byśmy chcieli dla siebie jako społeczeństwo lokalne, regionalne.

 

AWN: Wrócę jeszcze do samej „Planety Petrila”. Czy mogłabyś coś o tym filmie powiedzieć? Intryguje mnie to, że mamy sieć osób zajmujących się transformacją pogórniczą w Rumunii. Do tego, na ile dobrze pamiętam, dotyczy to obszarów związanych z górnictwem węgla kamiennego, nie odkrywkowym. Co w tym obrazie powoduje, że konińska publiczność się w nim odnajduje? Jakaś kultura nie rumuńska, nie polska, ale właśnie postgórnicza? Jeśli ten film chwycił, to dlaczego?

 

MS: Zanim odpowiem na twoje pytanie, wspomnę, że kiedy pierwszy raz pojechałam do Brukseli na spotkanie Platformy Regionów Węglowych w 2018 roku, była prezentowana sytuacja Doliny Jiu. Dla nas najbardziej uderzające było to, jak bardzo przypomina ona naszą sytuację. Po raz pierwszy poczułam, że to, co się dzieje w naszym regionie, a jestem aktywistką i lokalnie działam od 25 lat, nie jest odosobnione, nie tylko nas dotyka. Jest mnóstwo regionów, które przechodzą podobne procesy. Dzięki temu niesamowitemu podobieństwu poczuliśmy się mocniejsi, bo wiedzieliśmy, że jeżeli inni to przechodzą, to jest do kogo się zwrócić, żeby się nauczyć czegoś, żeby się wymienić doświadczeniami i szukać rozwiązań. Wracając teraz do pytania: kolega, górnik z Konina, Grzegorz Przebieracz, jedna z osób, która wyprowadziła z odkrywki koparkę Dolores, był zachwycony tym, że w filmie odnalazł siebie w postaci Iona Barbu, dlatego że oni mówią podobnym głosem – głosem społeczności lokalnej, która kiedyś była jedną z najważniejszych. W obu regionach górnictwo było właściwie jedynym przemysłem i nagle znaleźli się w rzeczywistości, w której oni są już niepotrzebni i są odsuwani na bok. Jednocześnie poszukują sposobu, żeby zachować pamięć o górniczej spuściźnie.

 

Jestem ekolożką i osobą, która dąży do tego, żeby odchodzić od paliw kopalnych. Ale pochodzę z rodziny górniczo-energetycznej, nie chcę ludzi krzywdzić i zabierać im pracy. Wiem, że ta transformacja jest konieczna, ale dla mnie też jest ważne to, że dotkniętych nią ludzi nie zostawimy samych z konsekwencjami zmian.

Zależy mi na tym, żeby usiąść na przykład z górnikiem i porozmawiać o tym, w jakim kierunku idziemy. W jaki sposób to możemy zrobić, żeby zachować pamięć o przeszłości i wspólnie szukać rozwiązań obecnych i przyszłych problemów.

 

AWN: Tak, w pełni rozumiem. A czy wystawa w DK „Oskard” poświęcona modernistycznej architekturze w Koninie celowo towarzyszyła pokazowi? Jest to, jak rozumiem, taki krok w kierunku, o którym mówisz. Rozpoznanie tego, że Konin swoje najlepsze czasy miał wtedy, kiedy był miastem rozwijającej się kopalni. I próba zrozumienia, czym był ten postęp, pewna wiara i nadzieja związane z modernizmem. A równocześnie wyzwanie, jak pogodzić i odzyskać pamięć o tamtym okresie i towarzyszącej mu dumie z osiągnięć z aktualną świadomością ekologiczną.

MS: Twoja interpretacja jest w pełni uzasadniona, ale dla mnie te ramy są szersze. Na pewno w trakcie tego spotkania bardzo wielu aktywistów lokalnych włączyło się w rozmowę, również osoby, które się interesują historią Konina. W ramach wydarzenia zwiedzaliśmy miasto, również starą jej część, więc to jest jeszcze wcześniejsza niż przemysłowa pamięć, która też została wymazana. Odwiedziliśmy m.in. synagogę konińską, oprowadzani przez Damiana Kruczkowskiego i Mariusza Harmasza. Rozmawialiśmy o Koninie nie tylko z perspektywy okresu górniczego, ale generalnie o tym, czym dla nas jest to miasto, czym dla nas jest ten region, i o budowaniu pamięci i świadomości historycznej.

 

AWN: Czyli bardziej wielowarstwowa opowieść niż ta moja zasugerowana dwutorowa rama.

MS: Tak, bardziej chodzi o budowanie takiej opowieści, o jakiej mówili aktywiści z Rumunii. W latach 90. poprzedniego wieku Dolina Jiu przeszła w sposób bardzo dotkliwy transformację i restrukturyzację ich przemysłu ciężkiego.

 

Region zaczął być postrzegany jako biedny, upadający, gdzie nic się nie dzieje, pracy brak i coraz więcej ludzi stamtąd emigruje. Teraz budują nową narrację o regionie, zaczęli tworzyć nowy wizerunek, wracając też do rzeczy z przeszłości. Społeczność lokalna jest w ten proces zaangażowana, dlatego zawiązali koalicję, którą nazwali „Zaangażowana Dolina Jiu” (Valea Jiului Implicata).

Poprzez tworzenie pamięci tego miejsca i działania kulturowe, które w różny sposób mogą, ale nie muszą się łączyć z przeszłością górniczą, budują wizerunek choćby wokół tego, że mają tam piękne góry i mocno zaangażowane społeczeństwo obywatelskie. Wokół Konina mamy z kolei jeziora, prężnie działają aktywiści, więc tych podobieństw moim zdaniem jest dużo. Okazało się też, że bardzo podobnie działamy. Od lat różne osoby próbują ratować ciekawe budynki lokalne. Takim przykładem może być pałac Reymonda, była synagoga czy była wieża ciśnień. I oni tak samo próbują ratować różnego rodzaju przestrzenie u siebie w mieście Petrila czy Petrosani w Dolinie Jiu.

 

AWN: To tylko wspomnę to, czego niestety się nie udało uratować. Mam na myśli budynek brykietowni.

MS: Dokładnie taki sam komentarz usłyszałam wczoraj.

 

AWN: Pewnie dlatego, że to był piękny budynek, wiele osób go wspomina.

MS: A jest wiele takich budynków. Nie udało się też uratować chociażby szkoły talmudycznej. Synagogi też by nie było, gdyby nie aktywiści, którzy się sprzeciwili, m.in. wspomniani wcześniej Damian Kruczkowski czy Mariusz Harmasz.

 

AWN: Podczas mojego dzieciństwa w Koninie historia żydowska była praktycznie nieobecna. Gdy w siódmej klasie szkoły podstawowej odwiedziłem synagogę, to było dla mnie zupełnie egzotyczne doświadczenie. Dziś, m.in. dzięki aktywistom, pamięć ta jest obecna coraz bardziej. Czy jako aktywistka widzisz, że coś się dzieje także z pamięcią o przemysłowym Koninie? Jakie obserwujesz reakcje, gdy mówisz, że się nie udało uratować brykietowni? Pamiętam, że dawniej to niszczenie przemysłowego Konina było właściwie niewidoczne, przejrzyste. Brakowało reakcji w kulturze na upadające i burzone zakłady przemysłowe, takie jak np. FUGO. Czy ratowanie budynków, odwołanie do pamięci o przemysłowej historii regionu coś zmieniło?

 

MS: Myślę, że to się zmienia powoli, dzięki aktywistom i aktywistkom oraz pewnym koncepcjom czy pomysłom traktowania przemysłowej przeszłości, tych przestrzeni i budynków. Opisujesz lata 90., to był moment zrywania z przemysłową przeszłością. Byliśmy wtedy bardzo młodzi i jeszcze niezaangażowani, więc to się odbyło niejako poza nami. Jednak teraz wracamy i patrzymy na tę przestrzeń, i zaczynamy ją inaczej postrzegać. Tak było w czasie wycieczki odbywającej się w ramach wydarzenia „Planeta Konin”. Jednym z elementów był spacer śladami modernistycznego Konina, zorganizowany przez Towarzystwo Upiększania Miasta Konina. Zwrócono naszą uwagę na pewne aspekty podejścia do planowania przestrzennego, które możemy zaobserwować w Koninie i w innych podobnych miastach z architekturą socjalistyczną, które od wielu lat przecież kojarzą nam się niemal jednoznacznie źle (brzydkie szare bloki).

 

fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Zaczęliśmy jednak się zastanawiać, co w tych miastach mogło być fajnego. Co z tego podejścia można by współcześnie wykorzystać? Przykładem może być planowanie urbanistyczne z czasów PRL-u, które zakładało budowanie miast z myślą o tworzeniu spójnej tkanki społecznej, z zielonymi korytarzami. W ostatnich dekadach takie myślenie całkowicie zarzucono. A wielu aktywistów naprawdę marzy o tym, by miasta spełniały swoją funkcję społeczną i zapewniały dobrą jakość życia.

W naszych miastach zaczyna brakować zielonej przestrzeni. W mieście socjalistycznym to był bardzo ważny cel, aby osiedla były budowane pod społeczności, także pod kątem zieleni.

 

AWN: Gdy odwiedzam Konin, to wciąż jestem zaskoczony pozytywnie, że nawet przy aktualnym „usamochodowieniu” Konina, podobnie jak innych miast, wciąż jestem w stanie wyjść na tereny zielone w ciągu chwili.

MS: W Koninie miało być zieleni znacznie więcej, niż obecnie jest. Części planowanych kieszonkowych parków nigdy nie wykonano, choć zostawiono puste place na tę zieleń, a w latach 90. i później zaczęto je zabudowywać, głównie supermarketami.

 

AWN: A w których miejscach to miało być?

MS: Na przykład tam, gdzie w tej chwili jest Polo Market na Zatorzu, miał być park. Znam ludzi, którzy takie rzeczy sprawdzali. Niedawno zastanawiano się, czy nie można by powrócić do dawnych planów urbanistycznych. Nigdy nie zrealizowano na przykład ciągu zieleni biegnącego przez nowy Konin tak, aby można było iść nim przez całe miasto, przez szereg kieszonkowych parków po drodze.

 

AWN: Czy da się to jeszcze realizować?

MS: Byłoby to już dosyć trudne. Bardzo dużo przestrzeni w Koninie w XXI wieku przeznaczono pod supermarkety, galerie handlowe i parkingi. Przez to nie tylko zniknęły tereny zielone, ale i upadły części miasta związane z małą przedsiębiorczością. To spowodowało także odpływ ludności, bo wiele ludzi pracowało w mikroprzedsiębiorstwach i małych sklepach, niebędących w stanie konkurować z wielkimi sieciami.

 

AWN: Czyli to nie jest tak, że jedynie upadek kopalni, upadek przemysłu odpowiada za pogarszającą się kondycję miasta.

MS: Nie, z pewnością, choć obecnie zawodowo zajmuję się raczej tematem zamykania kopalni, a nie innymi branżami.

 

AWN: Rozumiem. Więc wróćmy do kultury, od której zaczęliśmy rozmowę. Jaki jest twój stosunek do jednego z frapujących wydarzeń kulturowych, jakim jest koparka Dolores? Przyznam, że ja mam mieszane uczucia. Pochodzę ze wsi, której okolica została mocno przekształcona przez kopalnię, zniknęły obszary, gdzie spędziłem dzieciństwo, z łąkami, stawkami, jeziorkami. A równocześnie jestem fanem mechanicznych potworów, które potrafią odwrócić krajobrazy góry nogami, mam dla nich taki modernistyczny podziw. Czy widzisz „efekt Dolores”, czy ta ogromna maszyna odgrywa już jakąś rolę kulturową?

 

MS: Zdecydowanie widzę ten efekt kulturowy. Gdy byłam w Dolinie Jiu miesiąc temu, usłyszałam tam między innymi, że łatwiej zaangażować ludzi, jeżeli ma się konkretny przedmiot, przestrzeń albo osobę, wokół której skupiamy działania. Widzimy to też w przypadku Dolores.

 

Wokół inicjatywy ocalenia maszyny pojawiły się konkretne osoby z bardzo różnych środowisk i to jest najciekawsze w tej sprawie. Byli to górnicy, ale również artyści i społecznicy.

Fotograf Adam Jaroński pół roku spędził z Dolores niemal codziennie, dokumentując jej ostatnie miesiące na fotografiach i filmach. Artysta Mariusz Harmasz intensywnie działa na rzecz stworzenia Parku Maszyn wokół tej koparki. Jeśli spojrzy się na trailery Konińskiego Teatru Tańca online do spektaklu „Dowód bardzo osobisty”, to wśród obrazów, które tam się pojawiają, są układy taneczne na tle Dolores, ruch ciałem, który ma odzwierciedlać ruch maszyny. Ona na różne sposoby ludzi fascynuje. Jest olbrzymia, przytłaczająca, a jednocześnie przyciąga. Wczoraj, gdy byliśmy ją oglądać, rumuński artysta Ion Barbu, bohater filmu „Planeta Petrila”, powiedział, że bardzo chętnie by dodał jej trochę kolorów, uczynił częścią swojego projektu artystycznego. Myślę zatem, że dla niego to też ciekawa przestrzeń do realizacji działań artystycznych.

 

 

AWN: A jaki ty masz do niej stosunek?

MS: Dolores wzbudza we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony jestem ekolożką, ale jednocześnie, kiedy jeżdżę po różnych odkrywkach w Europie i widzę te wielkie maszyny, to są one dla mnie fascynujące. Mam bardzo dużo zdjęć z takich miejsc, często pokazują one dychotomię: natura kontra przemysł. Na przykład na pierwszym planie widać naturę, kwiaty, łąkę, a w tle krajobraz księżycowy z olbrzymimi maszynami wrzynającymi się w ziemię. To odzwierciedla moją wewnętrzną sprzeczność w odbiorze tematu. Mój tata był górnikiem inżynierem, z tym wszystkim dorastałam i to jest coś, co jest to bardzo silnie osadzone w historii mojej rodziny, ale taka wizja świata jest zupełnie sprzeczna z moimi poglądami na temat tego, jaki nasz świat powinien być.

 

AWN: Pozwolisz, że się podzielę tym, jak widzę „efekt Dolores”. Gdy z Mariuszem Harmaszem organizowaliśmy rajd i szlak słonia leśnego, to też dostrzegłem, jak bardzo ważne jest, żeby jakiś obiekt użyczał swojej energii. Widziałem, ile pomógł słoń leśny w promocji tematów regionalnych, kulturalnych, kwestii okołogórniczych. Oczywiście kluczowe było tu również zaangażowanie zespołu Muzeum Okręgowego w Koninie. Widziałem, jak ten słoń oddziałuje, i widzę, że wokół Dolores jest podobnie.

MS: Wrócę na chwilę do filmu „Planeta Petrila”, tam akcja jest bardzo osadzona w miejscu, które oni próbują uratować. Kluczowe są dawny szyb i budynki kopalniane. Szyb jednej z kopalni, która została już zamknięta parę lat temu. Od bardzo dawna walczą o to, żeby tę przestrzeń uratować i wokół tego się organizują. Ruch, który zaczął się w małej miejscowości Petrila, teraz poszerzył się, aby objąć całą Dolinę Jiu, cztery jej hrabstwa. I to pokazuje, jaką siłę może mieć konkretna przestrzeń albo przedmiot, który skupia wokół siebie energię aktywistyczną, coś konkretnego, wokół którego można łączyć różnych ludzi i ich działania.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
3
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
1